sobota, 7 stycznia 2023

Sernik cynamonowy

Bardzo sympatyczny wypiek. A nawet uroczy. Bo łatwo go zrobić, daje jakąś niezwykłą przyjemność tworzenia, a jego smak jest otulający i pełen słodkiej otuchy. Nie tylko więc ze względu na dodatek cynamonu można go porównać ze słynnymi, zakręconymi bułeczkami cynamonowymi. One też podnoszą nastrój – i podczas przygotowywania i gdy się człowiek wgryza w ich korzenną miękkość.

Atutem sernika jest też to, że powstaje z niewielkiej ilości składników, będzie nieduży – w sam raz na weekendowy podwieczorek dla 2-4 osób. Nie trzeba mieć jakiegoś wypasionego sprzętu, żeby go zrobić, wystarczą miski, trzepaczka, niewielki rondelek, ręczny mikser. Najlepsza będzie tortownica o śr. 18 cm, ale piekłam go w 20-centymentrowej i też był OK.

Wykorzystałam na spód kruche ciasteczka upieczone przed świętami, idealnie się sprawdziły. A jeśli nie macie własnych, wystarczą ciastka typu „digestive”, albo inne najzwyklejsze herbatniki ze sklepu.

Składniki (na tortownicę o śr. 18-20 cm):

Spód

150 g kruchych ciastek,

60 g stopionego masła.

Ser

Składniki „zimne” trzeba wcześniej wyjąć z lodówki, by były w temp. pokojowej

340 g twarogu sernikowego z kubka (preferuję „Ulubiony” z Wielunia),

190 g (ok. ¾ szkl.) jogurtu greckiego,

½ szkl. cukru pudru,

2 łyżki zwykłej mąki,

Ekstrakt waniliowy (2 łyżeczki), albo aromat waniliowy (kilka kropli),

1 łyżeczka cynamonu w proszku,

2 duże jajka.

Warstwa cynamonowa

¼ szkl. brązowego cukru,

2 łyżki zwykłej mąki,

2 łyżeczki cynamonu,

1 kopiasta łyżka roztopionego masła.

Polewa serowa

110 g twarogu sernikowego,

2 łyżki cukru pudru,

1 łyżeczka mleka.

Kruche ciastka umieszczamy w woreczku strunowym i przejeżdżamy po nich wałkiem do ciasta, aż się porządnie rozkruszą. Łączymy je ze stopionym masłem, mieszamy, wysypujemy do tortownicy wyłożonej papierem i ugniatamy. Odstawiamy na 30 min do lodówki.

Do miski wsypujemy brązowy cukier, mąkę, cynamon i stopione masło, mieszamy widelcem, aż powstanie cynamonowa kruszonka. Odkładamy ją na bok.

W wyższej misce umieszczamy 340 g sera, krótko go miksujemy. Dodajemy pozostałe składniki warstwy serowej – POZA JAJKAMI. Krótko miksujemy, tylko do połączenia się składników. Do mniejszej miski wbijamy jajka i ubijamy je ręczną trzepaczką, aż się spienią.

Włączamy piekarnik, by się nagrzał do 130 stopni (góra-dół, bez termoobiegu).

Wlewamy jajka do sera i delikatnie mieszamy całość przy pomocy szpatułki. Krótko, tylko do wchłonięcia jajek przez masę.

Wyjmujemy tortownicę z lodówki, wykładamy na spód połowę masy serowej. Posypujemy ją kruszonką cynamonową i wykładamy resztę sera. Wyrównujemy wierzch.

Wstawiamy tortownicę do nagrzanego piekarnika i pieczemy w temp. 130 stopni ok. 60-65 minut.

Po tym czasie środek sernika powinien wyglądać jak lekko niedopieczony, będzie nieco błyszczeć.

Wyjmujemy sernik z piekarnika i odstawiamy go do wystudzenia, powinien potem trafić do lodówki przynajmniej na 5-6 godzin.

Ostrożnie wyjmujemy sernik z tortownicy, można sobie pomóc cienką łopatką albo nożem. Przekładamy go na talerz, czy też paterę.

Mieszamy ze sobą składniki polewy, powinna być półpłynna i gładka. Oblewamy wierzch, wygładzamy i bardzo leciutko posypujemy cynamonem.

Gotowe. :)

Świetnie się go kroi, pachnie jak ósmy cud świata, smakuje niebem cynamonowym. 

Skorzystałam z przepisu znalezionego na elmundoeats.com.



 








poniedziałek, 7 listopada 2022

Drożdżówki migdałowe, czyli Marcepanki

 

To znów moje magiczne ciasto drożdżowe, tylko w wersji na bułki – z trochę większą ilością mąki. Obok tego kołacza bułeczki Marcepanki, albo Marcepanny – jak kto woli, idealnie nadają się do listopadowego świętowania. Na rogale marcińskie z cukierni nie piszę się po raz kolejny, bo – powtórzę się raz jeszcze – nic nie uzasadnia tak wysokiej ich ceny. Ani tradycja, ani wyjątkowy skład, ani sentyment, tak uważam.

Te rustykalne, swojskie bułeczki polubiłam od pierwszego wejrzenia i kęsa. Nie tracą na smaku także na drugi, a nawet trzeci dzień, choć czasem nie uda się tego sprawdzić. Bardzo łatwo je się robi, jedyny problem może pojawiać się przy formowaniu ich, a wynika z delikatności ciasta. Ale to tylko przy pierwszych próbach, potem każdy znajdzie swój patent, by kawałki ciasta elegancko skręcić i połączyć w pierścień. Ułatwi przygotowanie wykorzystanie zmielonych migdałów, ja miałam je w całości, w łupinach – trzeba było namoczyć, oczyścić i zmielić. Jest jeszcze druga opcja nadzienia: gotowej masy marcepanowej z białego maku, wyprodukowanej przez firmę znaną z bakalii. Puszki można znaleźć w sieciowych dyskontach i sklepach spożywczych, albo na znanym portalu aukcyjnym. Co prawda maku jest tam niewielka ilość – tylko 23 proc. (poza tym cukier, kaszka pszenna, mąka pszenna, miód, aromat marcepanowy, kwas cytrynowy, woda), ale masa jest nieprzesłodzona, nie ma w niej syropu glukozowo-fruktozowego, ani całej tablicy Mendelejewa. To opcja na skróty, do zastosowania od czasu do czasu.

Bez względu jednak na te naprawdę drobne niedogodności, warto rozjaśnić jesienny mrok domowym, cukierniczym cudem. Tym bardziej, że jest też plus ekonomiczny – bułki piecze się krótko. I zjada zbyt szybko, niestety. ;)

Składniki (na 11-12 bułek):

Na ciasto – tak jak tutaj,  

Nadzienie:

200 g migdałów mielonych,

100 ml mleka,
Łyżka masła,
2 łyżki miodu,
Łyżka cukru z prawdziwą wanilią,
2-3 łyżki mocnego alkoholu (rum, brandy, krupnik),

Olejek migdałowy.

 

Lukier:

7 kopiastych łyżek cukru pudru,

Mleko – 3-4 łyżki,

Olejek migdałowy.

Opcjonalnie: kandyzowana skórka pomarańczowa

 

Wszystkie składniki nadzienia umieszczamy w rondlu, podgrzewamy na minimalnym ogniu, mieszamy do rozpuszczenia i połączenia, odstawiamy.

Ciasto przygotowujemy zgodnie z przepisem, przy mieszaniu powinno mieć konsystencję w miarę zwartą, jeśli tak nie jest - dosypujemy jeszcze odrobinę mąki. Podsypujemy nią także stolnicę, albo blat i wykładamy ciasto, formujemy je do momentu, gdy przestanie przywierać do dłoni i blatu. Nadajemy ciastu kształt prostokąta o wymiarach ok. 26-27/30 cm.

Smarujemy ciasto masą migdałową – można pomóc sobie palcami, bo ciasto jest delikatne i nadzienie będzie trudne do rozprowadzenia. Górną część ciasta składamy do połowy, dolną – tak samo. Powinien powstać pas ciasta, który następnie kroimy na 11-12 równych części. 


Powstałe paski skręcamy kilka razy i łączymy ich końce, tak, by powstały pierścienie. 

Układamy je na blasze wyłożonej papierem, odstawiamy na 10-15 minut i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Pieczemy ok. 18 minut.

Gdy bułki się upieką, wyjmujemy je z piekarnika i przygotowujemy lukier. Łączymy cukier puder z mlekiem i olejkiem, mieszamy trzepaczką, aż powstanie gładka masa. Jak sprawdzić, czy lukier ma właściwą konsystencję? Nabieramy go na trzepaczkę, podnosimy ją do góry – lukier powinien spływać cienką, nieprzerwaną strużką.

Bułki lukrujemy jeszcze ciepłe, ale nie za gorące.  Można na środek polukrowanych drożdżówek nałożyć pokrojoną skórkę pomarańczową, ale być może to już będzie za dużo tego dobrego. :)



 






wtorek, 25 października 2022

Makaron serpentini w kremowym sosie dyniowym

Czasy są jakie są. Trzeba je sobie jakoś ułatwić, trochę oswoić, odsunąć czarne chmury. Któż tego nie robi lepiej niż Włosi i Włoszki? Gdy mam dołek, coś mi nie idzie, albo też jedzenie przestaje mi smakować i mnie cieszyć, zaczynam myśleć po włosku. Weź proste, świeże składniki, takie, jakie masz pod ręką, trzymaj się pewnych określonych zasad (to zawsze pomaga) i nie przejmuj się tym, jaki jest ten świat, bo od tego się nie zmieni. Jak ktoś w domu zrzędzi ci za bardzo, to opieprz go solidnie, tak, żeby dał spokój na jakiś czas. Skup się na zwyczajnych czynnościach, tych, które pomagały twojej prababce, babce, matce i ugotuj makaron. Zrzęda sam przyjdzie wiedziony zapachem, możesz go pogłaskać, przytulić, popatrzeć – jednak – z miłością. Bo cóż byłby wart ten świat bez miłości i bez michy sycącego, pełnego węglowodanów i kalorii, zanurzonego w gęstym sosie makaronu?

Jeśli jednak musisz trzymać linię i wydaje ci się, że każda rurka, albo nitka, każde penne i rigatoni odkłada się w talii – ciao, bella. To raczej nie dla ciebie przepis.  

Gdy zrzucę troski, to i kilogramy spadną – tego się trzymam. W moim przypadku działa. A czego nie zrzucę, to rozjeżdżę na rowerze, przespaceruję, przećwiczę.

Wśród makaronów włoskich, w które się ostatnio zaopatrzyłam jest Serpentini Nr 51. Wygląda efektownie, gotuje się – jak wszystkie produkowane w Italii makarony – idealnie. Być może przyrządzenie tej akurat formy z zawiesistym, kremowym sosem jest jakimś poważnym występkiem przeciw kuchni włoskiej, ale kompletnie mnie to nie obchodzi. Kuchnia to nie więzienie, mafii makaronowej chyba nie ma, nie czeka mnie sroga vendetta.

Przepis znalazłam w bardzo inspirującej książce, napisanej przy udziale rodowitych Włochów: Alfredo Boscolo i Leonardo Masiego. To „Kuchnia Dantego”, jej język jest wyrazisty i momentami dosadny, zawiera mnóstwo ciekawostek i fajnych, prostych receptur.

Ale – jak to bywa z prostymi przepisami – składników jest mało, ale nie ma zamienników. Jeśli ma być szałwia, to nie zastępujemy jej bazylią. Dobry parmezan się przyda, nie ma co żałować pieniędzy. Choć zdarza mi się użyć innego twardego sera.

Składniki (na 3-4 solidne porcje):

300-400 g makaronu (penne, świderki, serpentini itp.),

½ kg dyni,

200-300 ml mleka,

30 g masła,

2 łyżki mąki,

2 ząbki czosnku,

4-5 listków szałwii,

Migdały w płatkach (kilka łyżek) – uprażone na suchej patelni,

Parmezan starty (kilka łyżek),

Sól i pieprz,

Gałka muszkatołowa (pół łyżeczki).

 

Dynię oczyszczamy, kroimy. Można ją upiec, wtedy skórkę łatwo się odetnie, a dynia jest smaczniejsza. Wystarczy włożyć kawałki dyni umieszczone na wyłożonej papierem blasze do piekarnika (190 stopni) i piec kilkanaście minut. Ale można też te kawałki umieścić w rondlu z roztopionym masłem (łyżka) i dusić pod przykryciem z odrobiną wody aż zmiękną (też kilkanaście minut). W tym czasie trzeba przygotować klasyczny beszamel, ale do roztopionego masła dodajemy listki szałwii (potem je wyjmiemy) i pokrojony czosnek. Dosypujemy mąkę, mieszamy, dolewamy mleko i mieszamy, aż konsystencja stanie się w miarę gładka. Doprawiamy solą, pieprzem i gałką. Dynię bez skóry i sos (bez listków szałwii) miksujemy, aż powstanie gęsty krem. Jeśli zbyt gęsty – można rozrzedzić go bulionem, albo mlekiem, a nawet wodą. Dodajemy do niego też łyżkę parmezanu, próbujemy – jeśli trzeba solimy i pieprzymy.

Gotujemy makaron. Uwaga – zgodnie z czasem podanym na opakowaniu. Trochę się wzdrygnęłam, bo w przypadku serpentini to było 7 minut, a ja – o zgrozo – nie cierpię makaronu al dente. Ale ten makaron po siedmiu minutach wrzuciłam do rondla z gotowym sosem, dolałam odrobinę wody z gotowania makaronu, mieszałam jeszcze przez chwilę i okazało się, że makaron wyszedł perfetto.

I teraz porcja na talerz, na to starty ser i prażone migdały. Zero zieleniny. Choć przyznam – pozwoliłam sobie jeszcze na odrobinę płatków chili na wierzch.

O mamma mia! – tyle wam powiem.

I dobrze radzę – „be Italian”. Choć od czasu do czasu, wtedy, gdy to najbardziej potrzebne. ;)

 




piątek, 21 października 2022

Gąszcz śliwkowo-korzenny

 

Do niedawna nie miałam pojęcia, że w kuchni staropolskiej istniało coś takiego jak „gąszcz”. Ten specyficzny rodzaj przetworu znałam pod nazwą „chutney” i byłam pewna, że to produkt kulinarnej kultury Indii, spopularyzowany w krajach anglosaskich. A tymczasem gąszcze znane były w Polsce już w XVII wieku i nazywano tak gęste sosy owocowo-warzywne, doprawione przyprawami. Gdy takie przetwory przygotowuje się z dodatkiem mango, czy innych egzotycznych składników, nazwa obcojęzyczna jest jak najbardziej uzasadniona, ale jeśli w ich skład wchodzą np. jabłka, wiśnie, czy śliwki plus cebula, czosnek i korzenne, znane przecież w Polsce od dawien dawna przyprawy, z przyjemnością będę używać staropolskiego określenia, przyznaję – trudnego do wymówienia dla obcokrajowców. ;)

Gdy dostałam jesienne śliwki, tak bardzo pomarszczone i nieefektowne, jak tylko mogą być ostatnie owoce z drzewa i spod drzewa, wiedziałam, że trzeba je jakoś inaczej wykorzystać. Wyczyściłam, poddusiłam, lekko rozdrobniłam i dodałam podsmażoną cebulę, z aromatycznymi dodatkami i z żurawiną. Powstała słodko-ostro-kwaśna konfitura, przepyszna, idealna jako dodatek do serów, pasztetów, wędlin. Wyobraziłam sobie smak moich ulubionych wege pasztetów, albo kotletów przełamany taką intensywną owocową nutą, jestem pewna, że to będzie przebój tego sezonu.

W przygotowaniu tych specyficznych przetworów, jest jeden haczyk. Smak dopracowuje się bardzo indywidualnie – jednym się to spodoba, inni, oczekujący dokładnej receptury, będą być może nieco zawiedzeni. Powtarzam zawsze: kuchnia to nie apteka. To miejsce twórcze, przestrzeń poszukiwań, narażona na niepowodzenia i błędy, wpisane przecież w działania kreatywne. Jeśli lubisz, by było ostro – dodasz więcej chili, jeśli chcesz wyczuć ziele angielskie i gałkę muszkatołową – nie pożałujesz ich, jeżeli nie przepadasz za czosnkiem – zastąp go dodatkową cebulą. Zamiast żurawiny mogą być rodzynki, albo morele, wino zamienić można na koniak, czy brandy. Ja dodaję rozmaryn, ale może lubisz tymianek, albo szałwię? Gąszcz to ogromne pole do popisu, trzeba jednak trzymać się tej zasady, by pojawiały się w nim wszystkie odcienie: słodyczy, ostrości, energetycznej kwaskowości. 

Zapraszam więc po przepis na „mój” gąszcz i zachęcam do własnych poszukiwań.

Składniki (na 5-6 średnich słoiczków):

1,5 kg śliwek (jeśli są bardzo słodkie – bez dodatku cukru),

Dwie czerwone duże cebule,

3 łyżki oleju,

Łyżeczka ziaren białej gorczycy,

2 ząbki czosnku.

Do wyboru 4-5 z tych składników:

Łyżeczka zmielonego ziela angielskiego,

Łyżeczka zmielonej kolendry,

Łyżeczka sproszkowanego imbiru (można tez dodać starty świeży),

Pół łyżeczki gałki muszkatołowej,

Pół łyżeczki zmielonych goździków,

Pół łyżeczki oregano,

Pół łyżeczki cynamonu.

Obowiązkowo:

Płaska łyżeczka chili w płatkach,

Gałązka rozmarynu,

Garść żurawiny,

1/3 szklanki czerwonego wina (półwytrawne/wytrawne),

6 łyżek octu balsamicznego (opcjonalnie - pół na pół z octem jabłkowym),

Sól – łyżeczka,

Pieprz – pół łyżeczki.

Opcjonalnie:

miód (do smaku)

starta skórka cytryny albo pomarańczy (ok. łyżeczki).

Śliwki płuczemy, drylujemy, wrzucamy do garnka, dusimy na niewielkim ogniu ok. pół godziny (jeśli są mało słodkie można dodać 2 łyżki cukru). W tym czasie podsmażamy na patelni na oleju pokrojone w kostkę cebule, gdy się zeszklą dorzucamy do nich gorczycę, rozgnieciony czosnek, przyprawy, żurawinę, gałązkę rozmarynu. Mieszamy, dusimy razem ok. 5-10 minut. 

Wlewamy octy, mieszamy. Śliwki w garnku nieco rozdrabniamy – ręcznym blenderem najlepiej, dokładamy do nich zawartość patelni, dolewamy wino, mieszamy ok. 5 minut i próbujemy. 

Wyjmujemy rozmaryn i doprawiamy do smaku, pamiętając, że zmienia się on nieco po pewnym czasie. Nie przesadzamy więc ani z solą, ani z chili – wszystko się po miesiącu „przegryzie”. Musimy po prostu wyczuwać nutę, która nam najbardziej odpowiada, czy będzie on korzenna, czy też pikantna, albo kwaskowa. 

Gorący gąszcz przekładamy do wyparzonych, gorących słoików, zakręcamy (zakrętki też powinny być wyparzone i suche) i pasteryzujemy – ja robię to w piekarniku nagrzanym do 110-120 stopni, przez 15 minut. Nie wyjmuję potem słoików z piekarnika, powinny tam wystygnąć. Otwieramy gąszcze (i chutneye) najwcześniej po miesiącu od przygotowania. 


czwartek, 28 lipca 2022

Tarta Tatin ze śliwkami, wersja 3.

 

Są już na blogu dwie odmiany tej słynnej tarty – jedna klasyczna, z ciastem francuskim, druga – rustykalna, z kruchym spodem. Ta jest ukłonem nie tylko w stronę fanek/fanów owocowych ciast, ale i osób na diecie bezglutenowej. Niezwykle delikatna, wręcz rozpływająca się w ustach i z tym jedynym smakiem śliwki, której sok, w połączeniu z cukrem, tworzy ni to karmel, ni to galaretkę. Bardzo, bardzo lubię.

Kwestia podstawowa – potrzebne jest naczynie, w którym można owoce z cukrem najpierw skarmelizować, a potem wstawić do piekarnika. Czyli bez jakichkolwiek plastikowych, drewnianych części. W moim przypadku jest to stalowa patelnia o średnicy 25 cm. Naczynie ceramiczne albo szklane postawione bezpośrednio na gazie, czy na płycie kuchennej – może nie wytrzymać temperatury. Odradzam też wypiek w tortownicy, to musi być jednolita forma. Patelnia albo płaski, metalowy rondel będą najlepsze.

Składniki:

3 jajka,

Ciut mniej niż ½ szkl. cukru,

Łyżeczka cukru waniliowego,

¾ szkl. mąki ryżowej,

Łyżeczka (płaska) proszku do pieczenia,

5 łyżek oleju,

Aromat rumowy albo migdałowy,

Ok. 50-70 dag śliwek,

6 łyżek cukru (może być trzcinowy).

Śliwki, myjemy, wyjmujemy z nich pestki. Patelnię wykładamy dość ciasno (ale jedną warstwą) owocami – skórką do spodu, posypujemy cukrem (6 łyżek) i umieszczamy na średnim gazie. NIE MIESZAMY! Cukier powinien się rozpuścić i z sokiem utworzyć lekko gęstniejący syrop. Potrwa to – w zależności od gatunku śliwek, ok. 6-9 minut. Zestawiamy z gazu.

Jajka ubijamy z cukrem i cukrem waniliowym na jasną, puszystą masę. Dodajemy stopniowo mąkę z proszkiem, olej i aromat (kilka kropli). Ucieramy krótko – do połączenia się składników.

Włączamy piekarnik.

Owoce zalewamy ciastem, można dorzucić do niego garść borówek i posypać niewielką ilością płatków migdałowych. Wstawiamy do średnio nagrzanego piekarnika (góra/dół) i pieczemy w temp. 180 stopni ok. 30-35 minut. Można sprawdzić patyczkiem drewnianym, czy ciasto się upiekło – powinno delikatnie się zrumienić i ładnie podrosnąć.

Wyjmujemy ciasto z piekarnika, czekamy 5 minut. Potem przykładamy do naczynia duży talerz/paterę i śmiałym ruchem odwracamy. Pięknie błyszczące śliwki są na górze, a delikatne, lekkie ciasto – na spodzie. Nie powinno nic pozostać na patelni, ale jeśli coś przywrze – po prostu przenosimy owoc na ciasto.

Kroimy po przestudzeniu, można dołożyć bitą śmietanę albo gałkę lodów.

Raj. Śliwkowy, letni raj.












niedziela, 3 kwietnia 2022

Szarlotka Iga

 


To jest ciasto, które śmiało można uznać za wiosenne, uraczyć nim rodzinę podczas Wielkanocy. Ma w sobie cytrusową świeżość i delikatność białych kwiatowych płatków. Bardzo polecam dodatek wody z kwiatów pomarańczy – nie ma problemu z odnalezieniem jej w sklepach internetowych, nie jest droga, a wyjątkowo podbija smak zimowych jabłek, tworzy niezwykłą, nową jakość. Przydaje się w kuchni – oprócz tego, że aromatyzuję nią słodkie potrawy, służy mi też jako pachnący dodatek do płynu octowego, którym zastępuję chemiczne środki czyszczące.  

Nazwałam tę szarlotkę „Iga”, bo powstała w dzień, kiedy fantastyczna tenisistka Iga Świątek wygrała turniej w Miami, wchodząc do grupy Sunshine Double, czyli zawodniczek, które w ciągu jednego roku wygrały prestiżowe turnieje w Kalifornii i na Florydzie.

Szarlotka i sportowa radość zawsze w cenie.

Ciasto

Niepełna szklanka mąki,

3 łyżki cukru,

Pół łyżeczki proszku do pieczenia,

3 żółtka,

70 g margaryny lub masła,

Łyżeczka mocnego alkoholu (wódka, brandy, rum).

Warstwa jabłkowa

6-7 sporych, kruchych jabłek,

3 łyżki cukru,

1 łyżka cukru z wanilią,

Pół łyżeczki wody z kwiatu pomarańczy.

Beza

3 białka,

150 g drobnego cukru (można w małym malakserze rozdrobnić zwykły cukier),

Łyżka mąki ziemniaczanej,

Skórka starta z połowy cytryny albo z całej limonki.

Dodatkowo

Bułka tarta do posypania.

Składniki ciasta kruchego wrzucamy do misy malaksera – miksujemy krótko, tylko do ich połączenia. Formujemy kulę, zawijamy w papier do pieczenia, odstawiamy na chwilę do lodówki.

Jabłka obieramy, czyścimy, rozdrabniamy – przy pomocy tarki, albo robota kuchennego. Wrzucamy je na patelnię z cukrem i cukrem waniliowym, przesmażamy mieszając, aż zaczną gęstnieć (zależnie od gatunku jabłek – ok. 5-8 minut). Pod koniec dolewamy wodę z kwiatów pomarańczy, mieszamy.

Piekarnik nagrzewamy do temp. 180 stopni.

Tortownicę (śr. 24-25 cm) wykładamy papierem do pieczenia, ciasto wałkujemy w okrąg na stolnicy podsypanej lekko mąką, umieszczamy je w tortownicy (przenosimy nawijając na wałek) – na spodzie i brzegach na wysokość ok. 3 cm. Nakłuwamy ciasto widelcem i posypujemy lekko tartą bułką.

Na cieście umieszczamy jabłka, wyrównujemy powierzchnię i wkładamy do piekarnika na 25 minut.

Po 15 minutach od włożenia ciasta do piekarnika, przygotowujemy bezę.

Ubijamy pianę z białek – przez ok. 5 minut na wysokich obrotach. Po tym czasie dosypujemy po łyżce cukier, przez cały czas miksując, gdy zużyjemy cały cukier, dosypujemy mąkę ziemniaczaną oraz startą skórkę i jeszcze przez minutę miksujemy.

Wyjmujemy ciasto z piekarnika, umieszczamy na wierzchu bezę, lekko ją rozprowadzamy i znów wkładamy do piekarnika. Po 10 minutach zmniejszamy temperaturę do 160 stopni i pieczemy jeszcze 10 minut.

Po wyjęciu z piekarnika odstawiamy do przestudzenia.  Pięknie się kroi, robi wrażenie.






czwartek, 10 lutego 2022

Bułki szwedzkie

 


Taka historia, z klimatem nieco skandynawskim, przyszła do mnie i została. 

***

Była zmęczona. Dom miał być ucieczką z i od miasta, nowym życiem. A tymczasem wymagał nie tylko ogromu codziennej pracy, ale i tych wszystkich uciążliwych, drobnych czynności, które kiedyś, daleko stąd, tak jej przeszkadzały, niczego nie zmieniając na lepsze. 

Znów czuła jakby wszystko przelatywało jej przez palce, nie widziała żadnego postępu, próbowała nie poddawać się irytacji.

Dom na wzgórzu. Dom, który pamiętała z dzieciństwa, po wielu latach odnaleziony jak stary, niechciany, bezzębny kot ze skołtunioną sierścią. 

Wyczyściła podłogi, stare okna naprawiła i pozamykała, wiatr przestał smętnie pogwizdywać we wnętrzach. Gdy rodzice przywozili ją tu wiele lat temu i szybko uciekali z powrotem do pracy, stała przy oknie długo po odjeździe samochodu.


Rika czekała, pozwalała jej się wypłakać. Pozwalała też nazywać się Riką, a nie Babcią, bo nią tak naprawdę nie była. Zaopiekowała się dzieckiem siostry, która znikła, „zwiała” - to określenie lubiła Mała, bo lubiła wszystko, co wietrzne, ulotne. Jej mama też zwiewała, włosy splątane gwałtownym podmuchem zasłaniały twarz, gdy odwracała ją w stronę domu, wsiadając do samochodu.

Wspomnienia wracały, jednak nie były złe. Zdarzało się, że odpędzała je zniecierpliwiona, bo zabierały czas. Częściej jednak poddawała się im, jak działaniu wina przy kominku.

Dom był pusty, bez sprzętów, książek, bez tego nadmiaru poprzedniego świata. Teraz, poza wiatrem i nią, mieszkały tu trzy psy i pięć kotów. Nikt ich nie podrzucił, przychodziły same, a ona - zadziwiona, że trafiły na takie pustkowie, na wzgórze, z drogi prowadzącej tylko do lasu, traktowała nowych lokatorów jak zbłąkaną rodzinę, która po latach nieobecności wraca spłukana z antypodów, czy innego Buenos Aires. 

Pewnego razu zjawił się też koń, wybiegł z lasu i ten moment zapamiętała jak fotograficzny kadr, bo zwierzę nie poruszyło przy tym ani jednej gałązki, żadnego splątanego dzikością krzewu.  Po prostu wyrósł jak spod ziemi, z grzywą pełną mgły, bez jednego oka, cichy. I tak go nazwała. Cichy.

Była zmęczona suszą. 
Ziemia zamieniała się w pył, gałęzie drzew łamały się od najlżejszego powiewu. Rzeczki, którą wspominała jako wiosennie połyskliwą i wartką, już nie było. Deszcz padał rzadko, śnieg – niemal nigdy. 

Pory roku zlały się w jedną, różniącą się temperaturą i obecnością słońca, z mniej lub bardziej gwałtownym, suchym wiatrem, który zabierał każdą zbłąkaną wilgoć: z drogi kamienistej i z tej asfaltowej, z żółknących traw, z liści opadających na długo przed dawną jesienią. 
Dlatego wszyscy stąd uciekali, coraz mniej świateł zapalało się o zmierzchu wzdłuż drogi przez dolinę. 





Co wieczór, w oczekiwaniu zmiany, wychodziła przed dom. 
Wszystkie zwierzaki przychodziły jak na zbiórkę, zaglądały jej w twarz, ocierały się o nogi, merdały ogonami, trącały głową, przywołując te czynności związanych z człowiekiem czworonogów (choć jeden kot miał tylko trzy łapy), zakodowane jako dodające otuchy, rozweselające, wyrażające miłość. 
Zimowe zbiórki były wcześniejsze, a choć krótkie, zostawiały długotrwałą melancholię, osadzającą się na duszy jak osad z kawy na kubku.

Rika też kiedyś stawała w chłodnym zmierzchu przed domem, odwracała twarz w stronę polnej drogi i wysokiej góry, zamykała oczy i mówiła: „Dziś albo jutro spadnie śnieg. Zobaczysz”. 


Potem wracała do środka, zagniatała ciasto i piekła w piekarniku starej, rozlatującej się kuchni, ulubione bułki Małej. 
Miękkie, duże, pełne dziwnych dziurek, czekały na nią rano. Podobnie jak śnieg, bo rzeczywiście padał w nocy - obficie, dużymi, pierzastymi płatkami, bezgłośnie, jakby chciał sprawdzić jakie wrażenie zrobi skoro świt na tej dziwnej, rozczochranej dziewczynce, która wybiegała w koszuli z domu i wskakiwała ze śmiechem w największą śnieżną pryzmę.


***

Ludzie z doliny omijali stary dom na wzgórzu, przemykali obok szybko, kierując się do lasu. Choć czasem z ciekawością spoglądali w stronę miejsca opuszczonego wiele lat temu, wydawało im się, że widzą tam światło, słyszeli też coś jakby tętent końskich kopyt, albo szczekanie psa, a przecież zwierząt brakowało w okolicy od dawna.

Ale jeszcze dziwniejsza była woń dobiegająca od popękanych ścian budynku.

Udawali, że nie czują tego jedynego, trudnego do zapomnienia zapachu świeżego pieczywa, by te omamy nie zawładnęły nimi zbytnio. „Rika piecze bułki” – myśleli ci najstarsi, pamiętający właścicielkę domu, gniadego z jednym okiem, córkę, która uciekła do miasta, wnuczkę, która nie zdążyła tu wrócić. I czekali daremnie na śnieg.  



 






Bułki szwedzkie

Składniki (na 7-8 sztuk):

25 g świeżych drożdży,

220 ml mleka,

37 g masła,

1,5 łyżki płynnego miodu,

½ łyżeczki cukru,

¾ łyżeczki soli,

180 g mąki żytniej chlebowej (typ 750),

150 g mąki pszennej (typ 450)

 

Rozkruszone drożdże mieszamy z łyżką pszennej mąki i cukrem, dolewamy 1/3 szklanki letniego mleka, mieszamy, odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Gdy zaczyn podwoi objętość, dolewamy go do miski z obiema mąkami, solą, roztopionym masłem i resztą letniego mleka, dodajemy płynny miód i wyrabiamy ciasto – najlepiej przy pomocy robota kuchennego. Będzie się lepić, ale tak ma być – można przy wyrabianiu dosypać jeszcze ze 2-3 łyżki mąki pszennej. Gdy zacznie odstawać od ścianek misy, wykładamy ciasto na stolnicę podsypaną leciutko mąką i jeszcze chwilę je wyrabiamy, formując gładką kulę. Odstawiamy ciasto w misce do wyrośnięcia – koniecznie w ciepłe miejsce, miskę można przykryć kuchenną ściereczką. Wyrastanie potrwa ok. 40-50 minut, ciasto powinno urosnąć dwukrotnie.

Wyjmujemy je na blat/stolnicę i wałkujemy na grubość około 1,5 cm. Tak rozwałkowane ciasto trzeba – albo przejechać wałkiem z takimi specjalnymi wypustkami (jak na tłuczku do mięsa), albo nakłuć głęboko na całej powierzchni przy pomocy widelca. Wycinamy z ciasta krążki przy pomocy pierścienia o średnicy 12 cm – warto kupić specjalny, metalowy pierścień cukierniczy, bardzo ułatwia pracę i bułki odpowiednio wyrastają. Resztki ciasta znów zlepiamy, rozwałkowujemy, wycinamy. 

Wykładamy bułki na blachę z papierem do pieczenia, zachowując odległości, na mojej dużej blasze zmieściło się 5 takich krążków. Odstawiamy bułki do wyrośnięcia, „ruszą” pewnie po 20-30 minutach.

Nastawiamy piekarnik na 240 stopni, blachę wkładamy do nagrzanego i pieczemy bułki ok. 7 minut. Radzę, by wkładać blachy pojedynczo, termoobieg może spowodować nierównomierny wypiek. Bułeczki zezłocą się, nawet jeśli trochę za bardzo – i tak będą świetne.

Studzimy je na kratce. Na drugi dzień po wypieku też są pyszne, ale świeżość można zatrzymać zamrażając je, po odmrożeniu nie stracą nic ze smaku i konsystencji.

Bułka szwedzka znakomita jest i na słodko i na słono, z serem norweskim i konfiturą, z łososiem i szpinakiem, z pastą jajeczną, z burgerem roślinnym, z hummusem i pomidorem, każdy znajdzie swoją ulubioną opcję.

Zainspirował mnie przepis z lindasbakskola.se.