środa, 7 marca 2018

Kaukasis, czyli z góry na dół


Czy książka kulinarna to tylko przepisy i – ewentualnie – ładne zdjęcia?
Każdy, kto pasjonuje się gotowaniem i czytaniem, oczywiście odpowie na to pytanie przecząco. Najlepiej jeśli piękny, interesujący i przydatny tekst tworzy harmonijną całość z oprawą graficzną. Takie wrażenie miałam przy „Mamuszce” Olii Hercules, która nie tylko oczarowała mnie wizualnie, ale też otworzyła jakieś furtki prowadzące w głąb dzieciństwa i jego smaków. Niestety z „Kaukasis” już tak nie jest.

Ponieważ nie dostaję książek kulinarnych z wydawnictw, tylko je kupuję, nie jestem zobowiązana do piania z zachwytu i kopiowania tego samego tekstu – być może z noty promocyjnej – a niestety widziałam takie praktyki na różnych blogach.
Wydawnictwo zrobiło to, co zwykle robią wydawnictwa. Dobrą promocję, w którą zaangażowany został również miłośnik Gruzji – Marcin Meller. Chciałabym tylko wiedzieć, czy Pan Marcin przeczytał książkę, zanim się o niej entuzjastycznie wyraził? Czy którakolwiek z zachwyconych pań blogerek czytała książkę ze zrozumieniem zanim ją bezkrytycznie pochwaliła?

Od razu zaznaczam – to nie jest kwestia autorki, myślę, że podeszła do pracy przy tej książce równie twórczo i z sercem, jak do poprzedniej. Najwięcej zastrzeżeń budzi tłumaczenie i redakcja, mam wrażenie, że osoba, która pracowała przy przekładzie tekstu, po prostu nie gotuje, że nie ma pojęcia o procesie powstawania potrawy i takim jego opisaniu, by było to klarowne i zrozumiałe. W efekcie na wielu stronach otrzymujemy bełkot. Jako praktyk gotowania z długim stażem, naprawdę w niektórych momentach miałam problem, by zrozumieć o co chodzi.

Przykłady:
1) Nie wiem po co używa się notorycznie formy męskoosobowej: „jakbyś cały dzień pracował...”, „Powinieneś usłyszeć bardzo przyjemne chrupnięcie”, „sam zdecyduj” . Jasne – chodzi o Czytelnika, ale czemu nie o Czytelniczkę? Nie jestem oszalała na punkcie genderu, po prostu ten zabieg uważam za niepotrzebny i irytujący.

2) „To danie należy przygotować dla żądnego przygód kochanka lub dla anemicznej przyjaciółki. Albo odłóż część bez sosu i podaj niczego nie podejrzewającemu, udręczonemu maleństwu.” Chodzi o danie z żółądków albo z serc, gryzienie żołądka ma przynieść ulgę ząbkującemu dziecku. Wszystko OK, to tylko wyjęty z kontekstu fragment, ale – wierzcie mi - jest to przetłumaczone w tak „drewniany” sposób, bez soczystego, przewrotnego wdzięku i filologicznego zacięcia, że aż boli.

3) Albo to: „Rozgrzej piekarnik do 180 stopni. W moździerzu utrzyj sardele z olejem na pastę. Podrzucając wymieszaj kostki chleba z pastą z sardeli.” Jak podrzucając? Na czym? Nie wiadomo.

4) Zamrożoną porcję potrawy trzeba przed wyjściem z domu na imprezę wstawić do... zlewu (s. 144). Dlaczego akurat tam – nie wiem. Tak - odmraża się, może trochę cieknie, ale zlew wydaje mi się jakimś absurdem.

5) Co i rusz w tekście pojawiają się dopiski w stylu: „...odszukaj dostawców gotowej soli ze Swanetii - szczegóły znajdziesz na s. 234”, „na stronie 234 znajdziesz kilku producentów i moje ulubione wina”. Tylko ta magiczna 234. strona jest pusta. To jest słaba korekta i słaba redakcja. I nigdzie indziej nie ma podanych tych informacji.

I takich „kwiatków” jest więcej. Kto zacznie czytać wstęp poświęcony lodom gryczanym (s.202), ten złapie się za głowę, bo zdania do siebie nie pasują, nie tworzą sensownej całości, są tłumaczone „żywcem”, bez inwencji filologicznej (której od tłumacza jednak chyba powinno się wymagać) i zrozumienia kulinarnego.

Szkoda mi urody tej książki, szkoda mi jej możliwości, które zostały częściowo zmarnowane. Wydano ją w pośpiechu, żeby „załapać się” na sukces „Mamuszki”. I to widać niestety.
A jeśli ktoś uważa, że się czepiam, to znaczy, że nie szanuje ani pracy Olii Hercules, ani nabywców jej książki, którzy wydadzą kilkadziesiąt złotych, po to, by korzystać z przepisów, by dać książkę w prezencie, by sprawić sobie i komuś przyjemność. Nie tylko zdjęciami.

Oprawa graficzna, zamysł i pasja autorki – 9/10 consumeli
Praktyczna przydatność książki – 5/10 consumeli, także ze względu na składniki, wcale nie tak łatwe do kupienia i zastąpienia czymś innym.

„Kaukasis” – Olia Hercules, wyd. Buchmann, 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz