poniedziałek, 30 listopada 2015

Sałatka ze strączkowych z ziołami


Takie niby nic. Mieszanina różnych nasion strączkowych i ziół. Wygląda bardzo przyjemnie, dzielnie znosi przechowywanie i zadziwiająco dobrze smakuje. Chyba z powodu różnej wielkości i konsystencji składników, bo wszystko jakby z jednej bajki, ugotowane al dente (a w każdym razie nie wolno nic rozgotować!), a tu każde ziarno inne pod zębami… I wszystko harmonijnie się łączy, zjednoczone smakiem dobrej oliwy i świeżych ziół. Przystawka śródziemnomorska, z gwarancją kilku pokoleń włoskich kucharek i kucharzy*, nie wymaga szczególnych umiejętności - nic ująć, nic dodać, trza zrobić.

I jeszcze jedno: kto boi się wzdęć i innych takich tam, delikatnie ujmując, sensacji po strączkowych, zapewniam – przy tej ilości ziół i zastosowaniu octu, nic kłopotliwego się nie dzieje.

Składniki (porcja dla 3-4 osób):

Miseczka (250-300 g) ugotowanego groszku albo drobnego bobu ( może być z mrożonki),
Miseczka ugotowanej zielonej albo brązowej soczewicy,
Miseczka ugotowanej komosy (czyli quinoa),
Miseczka ugotowanej ciecierzycy (może być z puszki, może też być zamiast niej drobna fasolka),
3 pomidory średniej wielkości drobno pokrojone (bez nasion i soku),
4 suszone pomidory pokrojone w paski,
Cebula czerwona średniej wielkości,
Garść wypłukanej, osuszonej rukoli,
Solidna garść posiekanych, świeżych ziół (bazylia, szałwia, oregano, majeranek, tymianek, mięta, natka pietruszki, szczypiorek…),
Oliwa,
Sól i pieprz,
Ocet balsamiczny,
Odrobina maggi (albo sosu worcestershire).


Wystudzone ziarna wrzucamy do miski, dodajemy rukolę, pomidory, cebulę pokrojoną w cienkie piórka, zioła. Doprawiamy octem balsamicznym, oliwą, solą, pieprzem i maggi. Schładzamy i podajemy – np. z tostami z serem, albo jako dodatek do drobiu, czy też ryb. Choć lubię i taką bez niczego, mega wege. :)

*Z inspiracji Gennaro Contaldo – „Gennaro’s easy Italian” (wyd. Headline).



środa, 25 listopada 2015

Bułeczki cebulowe


Czyli cebularze, albo cebulaki (choć ta nazwa zyskała ostatnio zgoła inne, dość negatywne znaczenie...). Przysmak ze szkolnych czasów, wtedy w wersji raczej cienkich placków niż bułek, posypanych dodatkowo makiem.
Polecam ten przepis na ciasto – jako bazowe, także do innych drożdżowych wypieków. Jest znakomite, wręcz idealne. Miękkie, delikatne i pyszne dzięki sporej ilości żółtek i zastosowaniu prawdziwego masła. Nie wierzę, by sklepowe bułki zawierały tak „porządne” składniki... Dlatego trzeba piec w domu, tym bardziej, że naprawdę łatwo je zrobić.

Składniki (na 16-18 szt.):

½ kg mąki (tortowa wymieszana z orkiszową typ 750 – pół na pół, ale można też upiec z samej orkiszowej),
Saszetka suchych drożdży (7 g),
2 łyżki cukru,
Pół łyżeczki soli,
¾ szkl. mleka,
100 g masła,
1 całe jajko,
3 żółtka,
1 białko,
2 łyżki gęstej śmietany,
Ok. 8-10 cebul średniej wielkości,
Olej rzepakowy albo słonecznikowy do smażenia,
Sól i pieprz,
Czarnuszka albo mak do posypania.


Mąkę przesiewamy do miski, wsypujemy drożdże, łyżeczkę cukru i sól. Trzy żółtka ucieramy na kogel-mogel z pozostałym cukrem. Topimy w rondelku masło, wlewamy do niego mleko, wbijamy jedno całe jajko i od razu energicznie mieszamy całość. Mieszanina powinna być lekko ciepła – jeśli nie jest, odrobinę podgrzewamy. Wlewamy ją do suchych składników razem z utartymi żółtkami i mieszamy – np. przy pomocy robota z hakiem do ciasta drożdżowego, na niskich obrotach, do momentu aż wszystko ze sobą się doskonale połączy i zacznie „odchodzić” od powierzchni miski (po 8-10 minutach).

Wykładamy ciasto na stolnicę i wyrabiamy je jeszcze ręcznie – ok. 4-6 minut. Ciasto szybko staje się elastyczne, miękkie, bardzo przyjemnie się wyrabia. Gdyby się jeszcze kleiło można podsypać je mąką, ale oszczędnie. Umieszczamy ciasto w misce, przykrywamy ją ściereczką bawełnianą, albo folią spożywczą i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Po ok. 40-60 minutach powinno podwoić swoją objętość.
W czasie, gdy wyrasta, obieramy cebule, płuczemy je i kroimy w cienkie piórka. Wrzucamy na patelnię – najpierw bez tłuszczu, chwilkę mieszamy i dolewamy kilka łyżek oleju. Dusimy cebulę na niewielkim ogniu, aż się ładnie zezłoci. Można podlać ją odrobiną wody. Nie wolno przypalić! Pod koniec doprawiamy do smaku solą i pieprzem.

Wyrośnięte ciasto wykładamy na posypaną odrobiną mąki stolnicę. Formujemy z niego wałek i dzielimy na 16-18 niewielkich kawałeczków. Z każdego tworzymy okrągłą, spłaszczoną bułeczkę. Przy pomocy dna małej szklanki tworzymy w każdej bułce spore wgłębienie (by dno nie przyklejało się do ciasta można za każdym razem dotykać szklanką mąki).
Włączamy piekarnik, by się nagrzał do 180 stopni.

Dwie blachy wykładamy papierem do pieczenia, na każdej umieszczamy bułeczki, w pewnej odległości od siebie. Do wgłębień nakładamy cebulę.
Roztrzepujemy białko ze śmietaną przy pomocy widelca, albo trzepaczki. Smarujemy nim każdą bułkę. Posypujemy czarnuszką albo makiem i odstawiamy na 5-10 minut.
Wkładamy blachy do nagrzanego piekarnika, pieczemy z termoobiegiem – ok. 20-25 minut, aż bułeczki ładnie się przyrumienią.
Są fantastycznym dodatkiem do gęstej, aromatycznej zupy, można je zabrać do pracy, jeść na zimno albo ciepło, kto lubi może pokruszyć na nie dobry ser i ciapnąć odrobinę keczupu. Mniam!



czwartek, 19 listopada 2015

Serowe ciasto ze śliwkami i karmelem


Węgierki jeszcze do kupienia, choć już dość drogie. To ciasto idealnie nadaje się na zakończenie sezonu śliwkowego. Bardzo łatwe, z niewielką ilością tłuszczu i jajek, za to z dużą ilością owoców. Tak jak lubię. Świetna, delikatna konsystencja, wspaniały smak późnych, słodkich śliwek, a gdy komuś jeszcze mało – może zamiast posypać ciasto cukrem pudrem, wykończyć je... karmelem.
Tylko nie zróbcie tego co ja: wieczorem pięknie ozdobiłam wierzch ciasta dziesiątkami cieniutkich nitek karmelu - wyglądało zjawiskowo! Właśnie tak:

Po czym włożyłam je przestudzone i do wystudzonego – jak mi się wydawało – piekarnika. A rano karmelu nie było... Bo trzeba przechowywać go w chłodnym i suchym miejscu.
Ale ciasto i tak było pyszne. :)

Składniki (na dużą tortownicę, albo formę do tarty – 26-28 cm):
300 g mąki,
150 g serka ( to może być ricotta, albo taki gotowy, zmielony ser „sernikowy”),
6 łyżek oleju,
2 łyżki mleka,
75 g cukru,
1 łyżka cukru waniliowego,
1 łyżeczka proszku do pieczenia,
1 nieduże jajko,
1,2 - 1,5 kg śliwek.



Karmel
½ szkl. cukru
4 łyżki wody


Włączamy piekarnik, by się nagrzał do 200 stopni. Formę wykładamy papierem do pieczenia.
Wszystkie składniki (poza śliwkami) mieszamy przy pomocy malaksera – krótko, ale dokładnie. Ciasto wykładamy cienką warstwą na blachę, a na górze umieszczamy umyte, wypestkowane, podzielone na ćwiartki śliwki. Układamy je gęsto i prawie w pionie.
Pieczemy ok. 30-35 min.
Najlepiej pozostawić ciasto na noc, żeby wystygło, a na drugi dzień przygotowujemy karmel (do rondelka wsypujemy cukier, dodajemy wodę , podgrzewamy aż cukier się rozpuści, zgęstnieje i zrobi się złocisty) i po 5 minutach od wyłączenia gazu, nakładamy gęstniejącą masę cienkimi nitkami (najlepiej przy pomocy widelca) na ciasto.
Jeśli jednak nie chce się wam tak bawić – można ciasto posypać po prostu cukrem pudrem, albo podawać je, gdy jest jeszcze ciepłe – z lodami waniliowymi.



niedziela, 15 listopada 2015

Szarlotka francusko-polska


Dlaczego dwóch nacji? Bo jednym wariantem tego przepisu* jest francuska tarta jabłkowa, a drugim bardzo typowa szarlotka, od dziesięcioleci ulubienica polskich łasuchów. Charakterystyczny maślany smak, kruchość ciasta i te wspaniałe jabłka, które wprost roztapiają się w ustach, aksamitnym, lekko kwaskowym, owocowym kremem. Bogactwo wrażeń kulinarnych zapewnia zastosowanie masła, jaj, śmietanki, najlepszych owoców. Nie ma taniości, jest jakość.

Składniki:
Ciasto kruche przygotowane wg tego przepisu – schłodzone w lodówce,
6 jabłek (najlepsza będzie reneta, antonówka) – ok. 1,2 kg,
35 g masła,
80 g trzcinowego, złocistego cukru plus dwie dodatkowe łyżki,
100 ml śmietanki kremówki (30 proc.),
½ łyżeczki cynamonu (opcjonalnie),
2 jajka,
2 łyżki alkoholu (brandy, nalewka owocowa),
Garść suszonych owoców (rodzynki, porzeczki, goji, miechunka, żurawina itp.).


Opcja francuska

Włączamy piekarnik, by się nagrzał do temp. 180 stopni.
Schłodzone ciasto kroimy na cienkie plasterki i wykładamy nimi formę (do tarty, z wyjmowanym dnem, okrągłą (24-26 cm) albo prostokątną (20/32 cm) – razem z brzegami. Pozostałą resztę ciasta zamrażamy – przyda się do kolejnego wypieku.
Podpiekamy spód w nagrzanym piekarniku – opcja grzałki górnej przez ok. 10 min.
Jabłka obieramy, oczyszczamy z gniazd i pestek i kroimy na cienkie kawałki (korzystam z otworu tarki, który pozwala zetrzeć jabłko na cieniutkie płatki).
Na dużej patelni rozpuszczamy masło, dodajemy cukier i cynamon, dorzucamy jabłka oraz suszone owoce i – mieszając, smażymy przez kilka minut.
Wykładamy jabłka na podpieczony spód.
W misce łączymy ze sobą jajka, śmietankę, alkohol i dwie łyżki cukru – ubijamy trzepaczką do połączenia się składników. Wylewamy mieszaninę na jabłka i wstawiamy do piekarnika. Pieczemy ok. 35-40 minut (góra dół), aż wierzch ładnie się zezłoci. Studzimy i podajemy posypane cukrem pudrem, z dodatkiem bitej śmietany.





















Opcja polska

Wszystko tak samo jak powyżej, ale:
- nie zamrażamy reszty ciasta pozostałej po wyłożeniu spodu formy,
- ciasto z owocami zalanymi jajeczno-śmietankową mieszaniną, wyjmujemy po 20 minutach z piekarnika i kroimy cienko na wierzch pozostałe kruche ciasto.
Wstawiamy do piekarnika, podwyższamy jego temperaturę do 190 stopni i pieczemy jeszcze ok. 20 minut (do zezłocenia wierzchu).

Uwaga: w sezonie część jabłek zastąpić można rabarbarem.



















*Zainspirował mnie przepis Erica Lanlarda z książki „Home Bake” (wyd. Mitchell Beazley).

piątek, 13 listopada 2015

Ratunkowa zupa i zapiekanka z niczego


Każdemu zdarza się taka kumulacja stresu, która wyłazi z człowieka w postaci totalnego zmęczenia, słabości ogólnej, braku ochoty na cokolwiek. I na dodatek w lodówce pusto. Bez jakiegoś specjalnego „napinania” się i przyznam szczerze – trochę po najmniejszej linii oporu, postanowiłam jednak sobie coś ugotować.

W domu znalazłam czerstwą, ciemną bułkę, pół niedużej cukinii, kawałek sera cheddar, jajko, śmietanę, resztkę ajvaru w słoiczku, czosnek i garść korzonków, czyli : cztery cienkie korzenie pietruszki, dwie nieduże marchewki, niewielką cebulę i kilka korzonków topinamburu. A cóż to jest? – zapytacie. Brzmi jak „Rumburak” i nieładne jest jak czyny tego czarownika z czeskiej bajki. Warzywo zwane też słonecznikiem bulwiastym, albo bulwą, to nie hipsterski wynalazek – znały bowiem topinambur nasze praprababki, ponad 100 lat temu przepisy na dania z bulw zamieszczała w swojej książce Maria Monatowa.
Kupić tego brzydala można w każdym lepiej zaopatrzonym warzywniaku, jest tani (7-9 zł za kg), a smakuje – jak słonecznikowy kalafior. No więc zostało mi dosłownie 7-8 sztuk malutkich bulw i postanowiłam z całego tego „bogactwa” zrobić zapiekankę oraz zupę. W dodatku w 30 minut.

Przydadzą się przyprawy: kurkuma albo curry, sól, pieprz. A gdy ktoś ma świeże zioła (szałwia, rozmaryn, majeranek, tymianek) – będzie jeszcze smaczniej!
Włączyłam piekarnik, by nagrzał się do 190 stopni.
Oskrobałam szybko korzonki – były tak niewielkie, że nie nadawały się, by je normalnie obrać. Wypłukałam dokładnie i pokroiłam na kawałki, obraną cebulę w większą kostkę. Rozgrzałam w rondlu 2-3 łyżki oliwy, wrzuciłam warzywa, przemieszałam. Dolałam wodę do poziomu warzyw, wrzuciłam jarską kostkę bulionową, dosypałam przyprawę (nieco mniej niż płaską łyżeczkę).
Podłużną formę wyłożyłam papierem do pieczenia. Bułkę pokroiłam na cienkie plastry i wyłożyłam nimi dno, a pokrojonymi na mniejsze kawałki – również boki. Cukinię starłam na tarce z grubymi oczkami, dodałam do niej rozgnieciony czosnek i posoliłam. Jajko wbiłam do miseczki, dodałam do niego łyżkę ajvaru i ok. 50-70 ml słodkiej śmietany. Roztrzepałam wszystko widelcem. Starłam ser (kawałek wielkości pudełka zapałek), podzieliłam na małe kawałeczki resztkę sera gorgonzola (może to być oczywiście inny, pleśniowy ser). Na bułkę wyłożyłam startą cukinię, polałam mieszaniną jajeczną, posypałam serami i na koniec dodałam zioła. Jeszcze nieco pieprzu i można wstawić do piekarnika na jakieś 15 minut.


Pokrojone, gotowane warzywa powinny już być na tyle miękkie, by je zmiksować. Jeśli woda się mocno wygotowała, dolewamy jej ciut wyżej niż poziom warzyw. Zmiksowana zupa jest gęsta i kremowa. Wlewamy do miseczki, można ją doprawić sosem sojowym, odrobiną jogurtu greckiego. Posypujemy ziołami, pokrojonymi oliwkami, prażonymi ziarnami dyni albo słonecznika.
Wyjmujemy z piekarnika zapiekankę – ser powinien się ładnie roztopić, a bułka – lekko przyrumienić.
I tak oto wydobywamy się smacznie z dołka, chandry oraz zmęczenia. W pół godziny, z resztek, za kilka złotych, w dodatku jest to porcja dla dwóch osób. :)





niedziela, 8 listopada 2015

Piccalilli Jamiego*


Nie zniechęcajcie się ilością składników. Nie powinnam zaczynać od „nie”, dlatego rozpocznę jeszcze raz:
To jest moje najsmaczniejsze odkrycie wśród przetworów na przestrzeni wielu lat. Przepis wyda się wam może przekombinowany, bo obfitujący w składniki dość kosztowne (mango), dziwne (fenkuł), wymagające nieco zachodu (musztarda w proszku) i czasu. Nic samo się nie zrobi, nie ma róży bez kolców, a kołaczy bez pracy. Oderwijcie się na to jedno jesienne popołudnie od książek, komputera (no chyba, że korzystacie z mojego bloga ;)), rodzinę wyślijcie gdzieś daleko, zostawiając ewentualnie najmniej męczący egzemplarz do pomocy i – do dzieła!
Gwarantuję, że pomyślicie nie raz tej zimy, jak to dobrze się stało, że mnie posłuchaliście. Piccalilli jest bowiem czymś tak przyjemnym jak jego nazwa.
Kojarzy mi się z przymglonym, jesiennym słońcem, zapachem korzennej przyprawy roztartej w dłoniach, chrupkością świeżych warzyw i smakowitą gęstością sosu mieszanego drewnianą łychą. Zachwyca zupełnie nową konsystencją i smakiem, ma w sobie coś zaskakującego, trudnego do zdefiniowania. Tego w kuchni pragnę, to w jedzeniu uwielbiam - dlatego przydługo i namolnie namawiam.

Nie wiecie, co dać w prezencie komuś, kto wszystko już ma? Dacie mu słoiczek piccalilli. Chyba, że w ostatniej chwili zrezygnujecie. I zostawicie jednak dla siebie…

Składniki (na 10-12 słoiczków 250-300 ml):

Połowa dużego kalafiora, podzielona na małe różyczki,
Niewielki brokuł podzielony na różyczki,
Fenkuł pokrojony na cienkie piórka,
2-3 papryczki chili czerwone i zielone - drobno pokrojone** (Jamie dodaje więcej, ale to nie dla mnie…),
200 g zielonej fasoli szparagowej, pokrojonej na niewielkie kawałki,
200 g żółtej fasolki pokrojonej na kawałki,
300 g szalotki pokrojonej na ósemki,
1 czerwona cebula pokrojona z grubsza,
4 łyżki soli morskiej (do namoczenia warzyw),
4 łyżki oliwy,
2 łyżki gorczycy,
2 łyżki sproszkowanego kuminu,
2 łyżki kurkumy,
2 łyżki suszonego oregano,
Gałka muszkatołowa w proszku (ok. łyżeczki),
3 duże ząbki czosnku,
4 świeże liście laurowe,
2 łyżki musztardy w proszku,
2 łyżki mąki,
200 ml octu z białego wina,
4 łyżki cukru,
2 jabłka – przekrojone, pozbawione gniazd nasiennych, starte na tarce,
2 owoce mango – obrane i pokrojone na kawałki.


Wszystkie warzywa z listy składników wkładamy do dużej miski, zalewamy zimną wodą (powinna je przykryć) i wsypujemy sól. Zostawiamy w chłodnym miejscu na 1-2 godziny. Duży rondel, który pomieści wszystkie warzywa, stawiamy na ogniu, wlewamy oliwę i wsypujemy przyprawy (gorczyca, kumin, kurkuma, oregano). Mieszamy kilka minut, potem dodajemy gałkę muszkatołową, zmiażdżony czosnek, liście laurowe. Dosypujemy musztardę w proszku i mąkę, wlewamy ocet i wsypujemy cukier. Gotujemy, mieszamy, potem wrzucamy starte jabłka i mango. Zostawiamy na niewielkim ogniu. Odsączamy z zalewy warzywa i wrzucamy je do rondla z sosem. Mieszamy, by wszystkie pokryły się sosem i gotujemy je 7-10 minut. Nie więcej! Powinny zachować swoją chrupkość. Próbujemy sos, doprawiamy – jeśli trzeba solą, a może jeszcze odrobiną chili? Smak powinien być zdecydowany – korzenny, słodkawy, pikantny i słony.
Przekładamy do wysterylizowanych słoików, zakręcamy i umieszczamy jeszcze na 10-15 min w piekarniku nagrzanym do temp. 120 stopni.
Przechowujemy w ciemnym, chłodnym miejscu. Nim otworzymy pierwszy słoik, musi minąć miesiąc.

*Przepis pochodzi z „Jamie’s Great Britain” (wyd. Penguin).
**Uważajcie z krojeniem papryczek! Są osoby niewrażliwe na ich działanie, ale ja muszę kroić papryczki w rękawiczkach.



czwartek, 5 listopada 2015

Amandine Burgundzka. Królowa Tart Gruszkowych


To jest moja wariacja na temat wariacji francuskiego cukiernika. Takie podwójne szaleństwo dotyczące XIX-wiecznej, paryskiej klasyki – tarty amandine, zwanej również Bourdaloue - od nazwy ulicy, przy której mieściła się cukiernia. Tarta pieczona na bazie zmielonych migdałów albo orzechów, zawierała w swoich licznych odmianach krem i owoce nasączone alkoholowym syropem. Wyglądała jasno, subtelnie, lekko. Nie przymierzając - jak Kirsten Dunst w roli Marii Antoniny.

Aż tu 150 lat później zdarzył się Eric Lanlard - artysta wśród cukierników i postanowił przygotować wersję bardziej burgundzką, mroczną, wytrawną. Nazwał ją „bourguignonne”*.
Nazwę uprościłam, zmieniłam też odrobinę proporcje i dodałam jeden składnik.

Mogła to być totalna klapa, ale już po pierwszym kęsie wiedziałam, że powstało coś z kategorii ostatnich życzeń skazańców. Tak sobie to wyobrażam, że delikwent, albo delikwentka, proszą o kawałek amandine przed rozstaniem się ze światem, a ponieważ ma to być tarta upieczona zgodnie z tradycją, więc przygotowanie jej trochę potrwa. Zyskują dodatkowy dzień i w międzyczasie przychodzi decyzja o przynajmniej zmianie wyroku.
Tak. Wyobraźnia ponosi mnie czasem za bardzo... Ale za to umiem piec ciasta. :)


Podsumowując - jednego dnia, wieczorem, zajmujemy się gruszkami. Możemy też zrobić ciasto na spód. A drugiego dnia potrzebujemy odrobinę czasu na wykonanie kilku pozostałych czynności. A efekt… ? Wprost nieziemski! Niczym Isabelle Adjani w filmie „Królowa Margot”. Touché!















Składniki:

Owoce
5 podłużnych, sporych gruszek (np. odmiana Konferencja),
200 g cukru
200-250 ml czerwonego wina (półwytrawne, półsłodkie),
80 ml wody
Cynamon w kawałku – 2 szt. po ok. 6 cm każdy,
Laska wanilii,
Kilka goździków (opcjonalnie).


Kruchy spód
Ciasto przygotowujemy tak jak tutaj (tylko nie pieczemy spodu wcześniej!).

Masa
125 g zmielonych migdałów (można zmielić płatki migdałowe),
3 jajka,
10 łyżek ciemnego, mocnego kakao,
100 g śmietany kremówki (30 proc.),
120 g miękkiego masła,
120 g cukru pudru.


Do posypania
Migdały w płatkach.

Gruszki płuczemy i obieramy – pozostawiamy je w całości i nie usuwamy ogonków. Do szerokiego rondla wrzucamy cukier, przyprawy, rozkrojoną laskę wanilii, wlewamy wino. Gotujemy, aż cukier całkowicie się rozpuści, a płyn nieco zredukuje. Wkładamy gruszki i obracając je od czasu do czasu, by całe pokryły się syropem, gotujemy jeszcze ok. 12-15 min. Odstawiamy w garnku na całą noc w chłodne miejsce.
Składniki na ciasto wrzucamy do malaksera, miksujemy, a gdy się połączą, zagniatamy kulę i wkładamy ją na noc w folii spożywczej do lodówki.
Dno formy do tarty (26-28 cm, najlepiej z wyjmowanym spodem) wykładamy papierem do pieczenia. Kulę ciasta trzeba zetrzeć na tarce z większymi otworami – wprost nad formą. Zgodnie z oryginalnym przepisem ciasto trzeba wałkować i takim płatem ciasta wyłożyć formę, ale nigdy mi się to nie udaje. Nie czekam, aż ciasto zmięknie, tylko trę je na tarce. Wiórkami ciasta wylepiamy formę – razem z brzegiem i wkładamy jeszcze na chwilę do lodówki.
Migdały, cukier i kakao mieszamy ze sobą przy pomocy miksera, dorzucamy masło i miksujemy do połączenia się składników. Wbijamy kolejno, po jednym, jajka. Mieszamy do połączenia się składników, dolewamy w dwóch porcjach śmietankę. Miksujemy do momentu aż masa stanie się jednolita.
Włączamy piekarnik, by się nagrzał do 180 stopni.
Gruszki wyjmujemy z syropu – ostrożnie kroimy je na pół (pozostawiając ogonki), czyścimy z pestek i gniazd, nacinamy wielokrotnie wierzch każdej połówki (nie przecinając do końca!).

Na kruchy spód wylewamy masę. Układamy na niej promieniście połówki gruszek, lekko wciskając je w krem. Można dodatkowo posmarować owoce syropem (pozostawiając go trochę). Brzeg posypujemy płatkami migdałowymi i wkładamy tartę do nagrzanego piekarnika – na 35-40 minut.
Studzimy ciasto w formie (można je wyjąć z piekarnika), ale jeszcze ciepłe smarujemy delikatnie syropem/karmelem pozostałym po gruszkach.

Kroimy, gdy ciasto całkiem wystygnie.
Tarta smakuje nadzwyczajnie z czerwonym, deserowym winem. Hedoniści nie pożałują sobie dodatku bitej śmietany albo lodów waniliowych. Dzięki korzennej nucie i czekoladzie – to idealne ciasto na święta Bożego Narodzenia.

* Eric Lanlard - "Home Bake", wyd. Mitchell Beazley.




poniedziałek, 2 listopada 2015

Bardzo Dobry Początek Listopada*. Część 24


Pudełeczka ciągle w ruchu. Poniedziałki nadal dobre, nie zmieniło się również i to, że brakuje rano czasu… Dziś też ledwo, ledwo zdążyłam zrobić zdjęcia. Ale od czasu do czasu trzeba udowodnić, że nie poprzestaję. Jem dobrze, mam się świetnie, jesień to mój czas.

Przed wakacjami skończyłam ryżem i nim też rozpoczynam kolejny sezon.
Dziś taki patent, który często (może nawet zbyt często) stosuję właśnie rano. Dla „mięsnych” domowników wystarczy jakiś kurczak do niego, a dla mnie – świeże zioła, ser, pieczone albo grillowane warzywa.

Obieram jedną sporą marchewkę i ze 2-3 ząbki czosnku. Marchewkę trę na tarce z większymi otworami, czosnek miażdżę w prasce. Rozgrzewam na patelni olej albo oliwę, zagotowuję w czajniku wodę. Na tłuszcz wrzucam ryż (niepełną szklankę, najlepiej ten do risotto), mieszam przez chwilę aż zacznie się „szklić”. Dokładam marchewkę, czosnek, dosypuję łyżeczkę przyprawy curry, kurkumy albo garam masala. Mieszam, a jeśli mam, to dodaję też kopiastą łychę ajvaru. Dosypuję sól i pieprz, dolewam nieco gorącej wody. Mieszam, przykrywam. Po chwili zaglądam do garnka – znów dolewam trochę wody, mieszam. Ważne, by nie zalać ryżu od razu dużą ilością wody, tylko gotować go jak klasyczne risotto, uzupełniając co jakiś czas jej brak. Gdy ziarna ryżu zmiękną (ale nie rozgotują się), dodaję odrobinę maggi, posiekane świeże zioła (majeranek, bazylia, tymianek, szczypiorek, natka – do wyboru) i wyłączam. Zostawiam pod przykryciem.
Dziś ryż wzbogaciła pieczona dynia (z wczoraj), ser pleśniowy, odrobina pesto i mój ulubiony majeranek.
Poza tym pudełeczka zapełniły się: jajkiem na twardo z pomidorem i bazylią, ciemną bułką z serem kozim i ajvarem, winogronami. Dodatkowo pojawił się jogurt.

No cóż, może to i chaos, ale całkiem smaczny.

*Poniedziałkowy cykl o jedzeniu zabieranym do pracy powraca! Może nie co tydzień, ale pudełka będą się pokazywać. :)