sobota, 28 lutego 2015

Przerwa...

...śniadaniowa, obiadowa, kolacyjna jest mi potrzebna. Przepraszam - mam nadzieję, że wrócę. Prawie 200 przepisów jest do Waszej dyspozycji - na razie może wystarczą. Pozdrawiam!

środa, 25 lutego 2015

Sernik Macchiato


Gina wściekała się od samego rana. Dopiero wczoraj Fabio powiedział jej, że odwiedzi ich dziś jego matka.
Gdy wychodziła za niego za mąż, obiecywała sobie, że zrobi wszystko, by zerwać ze stereotypem wrednej teściowej. A Francesca zrobiła wszystko, by taką koszmarną teściową być. Zawsze porównywała wygląd Giny, jej kuchnię, starania o rodzinę, z tym, jak zajmuje się domem jej ukochana córka Clara. Spodziewała się więc znów tego, co zwykle, dlatego od rana trzaskała garnkami i tarła po trzy razy ścierką te same miejsca. „Mogłam sobie darować tego bamboccione*, miał przecież 35 lat i nadal mieszkał z mamusią! Nie potrafi ani zająć się dzieckiem, ani zarobić pieniędzy, ucieka stale od wszelkich problemów!”.
Zdenerwowanie sprawiło, że Gina nie mogła skupić się na gotowaniu, sprzątaniu, na czymkolwiek. Poprzedniego wieczora ubijała masę serową tak wściekle, aż zorientowała się, że czeka ją klapa. Jej mistrzowski kawowy sernik się nie uda**. Wtłoczyła w niego tyle powietrza, że urósł w piecu jak pyszałek Fabio, gdy opowiadał mamusi o swoich domniemanych sukcesach, by potem oklapnąć jak jej bardzo zmęczony mężuś, gdy prosiła go o jakąkolwiek pomoc. Fannullone!*** Jedyne, co potrafi zrobić, to kawę dla Franceski. Ano właśnie, a gdyby tak uratować sernik, trochę go „podkręcić” śmietaną i posypać ulubioną czekoladą teściowej…?

Nie dała po sobie poznać, że zauważyła wyczyszczony do cna talerzyk. Francesca przez cały wieczór nie odezwała się ani słowem, przez jej twarz pomarszczoną jak suszona figa, przemknął grymas, jedynie wtedy, gdy spróbowała kawy Fabia. - To ma być niby espresso? Bo moc to ma caffè americano, a nawet latte… Synu, jesteś tyle samo wart, co twoja siostra! Ty masz dwie lewe ręce, a ona niewyparzony język. Dobrze, że chociaż synowa mi się udała.

Dwa dni. Tyle podobno wytrzymała Clara z matką pod jednym dachem. Gina nie łudziła się, że zniesie teściową dłużej, ale miała swój malutki, słodki triumf. O smaku tak jedwabistym i kremowym jak najlepsza ricotta z wysokich gór, jak zmysłowo gorzka czekolada z najdroższych, rzymskich delikatesów i aromatyczna caffè macchiato, parzona w jej ulubionej kafejce przy Via della Libertà w Palermo…


Składniki (na tortownicę o śr. 21-23 cm):

Spód
170g ciastek owsianych, albo kruchych kakaowych,
50 g masła,
Łyżeczka kawy rozpuszczalnej (sypkiej, nie naparu)
.

Masa
250 g sera ricotta
250 g sera mascarpone
7 łyżek brązowego cukru trzcinowego,
1 łyżka cukru z prawdziwą wanilią,
120 ml śmietany kremówki (30 proc.),
1 łyżka mąki pszennej,
2 jajka,
1 żółtko,
4 łyżki bardzo mocnego naparu kawy (najlepiej zrobionego ze zmielonej, ziarnistej kawy)
.

Na wierzch
300 ml śmietany kremówki (30 proc.),
1 płaska łyżka cukru pudru,
Kilka kostek gorzkiej czekolady (najlepiej kawowej),
Odrobina cynamonu do posypania (opcjonalnie)
.

Z ciastek, masła i kawy przygotowujemy spód – miksując wszystko w malakserze, do uzyskania konsystencji mokrego piasku. Umieszczamy mieszankę w tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia. Ugniatamy ją lekko na dnie i wstawiamy na 15 minut do lodówki.
Włączamy piekarnik, by się nagrzał do 150 stopni.
Sery, cukier, cukier waniliowy, śmietanę i mąkę mieszamy krótko mikserem, aż składniki utworzą gładką masę, następnie dodajemy ciągle miksując po jednym jajku i żółtko. Na sam koniec wlewamy napar kawowy. Mieszamy całość – tylko do połączenia składników.
Wylewamy dość płynną masę na oziębiony spód i wkładamy do nagrzanego piekarnika. Pieczemy ok. 80-90 minut. Sernik może mocno wyrosnąć – nawet jeśli potem opadnie (mniej albo bardziej), to i tak będzie smaczny. Po upieczeniu zostawiamy sernik przez 2-3 godziny w piekarniku z uchylonymi drzwiczkami, po czym schładzamy go w lodówce (najlepiej przez noc).
Ubijamy kremówkę, gdy zgęstnieje dosypujemy cukier i jeszcze przez chwilę mieszamy. Wykładamy śmietanę na wystudzony sernik, posypujemy go wiórkami czekolady, a jeśli ktoś lubi – również cynamonem.

*z wł. „dorosły bobas” – tak mówi się na młodych mężczyzn, którzy we Włoszech mieszkają zbyt długo z rodzicami,
**Niestety tak to działa... W przypadku tego rodzaju serników, wystarczy wymieszać krótko składniki, tylko do ich połączenia.
***z wł. – nierób, leń.



poniedziałek, 23 lutego 2015

BBDP*, cz. 15


Późny powrót z kina („Samba” – niestety nie polecam), moja „wyprawka” przygotowana więc w niedzielę wieczorem.
Obudziłam się w nocy, było jeszcze za wcześnie na werdykt oscarowy, zasnęłam znów i przyśniło mi się, że „Ida” dostała Oscara! Możecie wierzyć lub nie, w moim śnie Agata Kulesza odebrała statuetkę Akademii Filmowej za film Pawła Pawlikowskiego. Nie pamiętam szczegółów, ale ledwo otworzyłam oczy o 5-tej rano, sięgnęłam po telefon, by zobaczyć, że sen jest jawą! Tak bardzo się ucieszyłam, tak czekałam na tę informację! A potem jeszcze dotarło do mnie, że 26 lat temu, niemal o tej porze (5.55) wydarzyło się coś zwyczajnego niby dla kobiety, ale też coś absolutnie nadzwyczajnego...
Wstałam i czego nie dotknęłam, leciało mi z rąk. Głowa w chmurach i za dużo emocji naraz!
By jednak blogowej tradycji stało się zadość, taki oto lakoniczny spis z natury:

Zupa z zielonej, drobnej soczewicy.
Kotlety z puree ziemniaczanego, kaszy gryczanej, sera białego i cebulki suszonej.
Rukola z pomidorami i oliwkami.
Sos: jogurt grecki (chudy) wymieszany z pesto.
Owoce.

Trochę jednak brakowało mi kanapki.

*Dziś, bez względu na okoliczności kulinarne – Bardzo Bardzo Dobry Poniedziałek. Jedzenie w pracy nie było aż tak ważne. Ale potrzebne. :)

niedziela, 22 lutego 2015

Domowa musztarda


Własnej produkcji musztarda? Po co, skoro wystarczy kupić za grosze słoiczek, a wybierać można spośród tak wielu rodzajów... No, ale przecież podobnie jest z chlebem – jest go tyle w sklepach, piekarniach – po co więc piec własny? Po pierwsze – dla smaku, a po drugie – w czasach, gdy rządzi produkcja masowa , czy nie jest fajnie zrobić coś, czego tak samo nie zrobi nikt inny i czego nie kupi się w sklepie? Dla mnie to są wystarczające powody.
Recepta na własną musztardę jest prosta – trzeba mieć tzw. musztardę w proszku (można ją kupić przez internet), ale można też zmielić ziarna białej, lub czarnej gorczycy w młynku do kawy, czy malakserze. Mam dzięki niezastąpionej B. , zaopatrującej mnie od czasu do czasu w oryginalne przyprawy, słynną musztardę w proszku Colmana (produkowaną od ponad 200 lat!), której używa np. Jamie Oliver. Ale naprawdę równie dobrze spisze się zmielona na proszek gorczyca.
Potrzebny jest jeszcze ocet winny – czerwony albo biały, miód i przyprawy.

Składniki (na ok. 120-150 g musztardy):
2 łyżki octu winnego,
3 łyżki wody,
3-4 łyżki płynnego miodu,
Szczypta morskiej soli,
Proszek musztardowy (czyli zmielona gorczyca) – ilość zależy od konsystencji jaką chcecie uzyskać, ale jest to z reguły ok. 2-4 łyżeczek,
Przyprawy
.

Ocet mieszamy z wodą i miodem, dodajemy po trochu proszek i mieszamy dalej. Gdy uzyskamy odpowiednią konsystencję, doprawiamy solą i przyprawami. W moim przypadku to była odrobina przyprawy korzennej (takiej jak do piernika) i zaataru, oraz łyżeczka musztardy ziarnistej. Ale można dodawać suszony szczypiorek, estragon, rozmaryn, cebulę, czosnek , odrobinę curry – komponując w ten sposób swoją własną, oryginalną i niezwykłą musztardę. Można też ocet winny zastąpić winem.
Uprzedzam – domowa musztarda jest bardzo ostra, a jej gorycz wymaga złagodzenia czymś słodko-kwaśnym. Genialnie sprawuje się dodana do marynaty do mięsa albo ryby, jej odrobina połączona z majonezem tworzy znakomity sos musztardowy.

A po co musztarda komuś, kto nie je mięsa? Na przykład po to, by przypomnieć sobie przysmak z dzieciństwa, czyli pajdę świeżego chleba, posmarowaną grubo musztardą :).

środa, 18 lutego 2015

Stwórz sobie żurek


Zupa, która podobnie jak barszcz, może być postna, ale ma też wersję okraszoną, bogatą, luksusową. Lubię ją od zawsze, pamiętam, że moja Mama dodawała do wywaru rozbełtany ze śmietaną żurek z torebki, czego nie uważam za jakieś straszne wykroczenie przeciw naturze, ale sama od lat korzystam z żuru z butelki (takiego kupowanego), a od pewnego czasu dodaję też zakwas chlebowy - żytni. Choć – nie ukrywam – zdarza mi się doprawić czasem zupę żurkiem z proszku.

Ile domów, tyle przepisów na żurek. To fantastyczne, że jedna, prosta zupa, ma tak dużo wariantów! Miałam swój ulubiony, „żurkowy” przepis, do czasu, aż pojechałam na wschód, na duże wesele, na którym – a jakże – pohulałam sobie ponad miarę i uratował mnie najlepszy żur jaki kiedykolwiek jadłam. Panie z kuchni hotelowej nalewały do talerzy boską ambrozję prosto z dużego gara, można było brać dokładkę, co – przyznaję – uczyniłam i to nie raz. Wtedy jeszcze jadłam mięso, więc nie wyławiałam z zupy swojskiej kiełbasy, dodanej do cudownego, gęstego wywaru, w sam raz kwaśnego i czosnkowego, z nutą chrzanu i majeranku. Oprócz tych składników żurek zawierał kiszone ogórki pokrojone w paseczki i… świeże, malutkie grzyby – w całości. O pełni szczęścia zdecydował dodatek śmietany, złe samopoczucie minęło jak ręką odjął, była moc i siła na poprawiny :).

Od tej pory staram się dodawać do żurku świeże grzyby, a gdy ich nie mam – sporo suszonych.
Podstawą jest dobry wywar – na mięsie, boczku, białej kiełbasie, a w wersji bezmięsnej – mocno warzywny, z liściem laurowym i płynem z gotowania suszonych grzybów.

Wybaczcie, że nie podaję dokładnych proporcji, ale uważam, że każdy powinien sam stworzyć swój żurek, skomponować go tak, jak kompozytor melodię – odtworzyć motyw zapamiętany z dzieciństwa, dodać chwytliwą frazę, dać się ponieść nieco fantazji, by w końcu zyskać coś jedynego w swoim rodzaju, podnoszącego na duchu i ciele.

Składniki:

Wywar mięsny albo warzywny, ugotowane z dodatkiem liścia laurowego – ok. 1,5-2 l,
Ok. 200-300 ml żuru (kupnego, z butelki lub słoiczka),
3-4 łyżki zakwasu żytniego (niekoniecznie),
Ok. 1/3 szkl. wody z kiszonych ogórków (niekoniecznie),
2 duże garście świeżych grzybów (mogą być z mrożonki), albo kilkanaście kawałków grzybów suszonych,
Do smaku: chrzan ze słoiczka, 2-3 ząbki czosnku, 1-2 kiszone ogórki pokrojone w niewielkie kawałki,
Przyprawy: ziele angielskie, sól, pieprz, majeranek.
Dodatkowo: przesmażone z drobno posiekaną cebulką kawałki boczku, albo kiełbasy (np. ugotowanej wcześniej surowej białej), jajka ugotowane na twardo, ugotowane ziemniaki, śmietana, natka pietruszki.


Jeśli nie mamy świeżych grzybów, to suszone trzeba wypłukać i namoczyć w wodzie – najlepiej na noc. Po ugotowaniu, odcedzony wywar grzybowy dolewamy do warzywnego (albo mięsnego), a grzyby kroimy.
Do gorącego wywaru dodajemy dobrze rozmieszany żur z butelki i zakwas, świeże, oczyszczone , albo suszone grzyby, a także 1-2 ziarenka ziela angielskiego. Próbujemy i do smaku doprawiamy solą, pieprzem i wodą z ogórków. Gotujemy przez kilka minut i i dodajemy 1-2 łyżeczki chrzanu, zmiażdżony czosnek, pokrojone ogórki, a na sam koniec – majeranek. Mieszamy, doprowadzamy do wrzenia i wyłączamy. Próbujemy raz jeszcze – może trzeba dosolić, albo wzmocnić pieprzem.
Gdy żurek jest dla osób jedzących mięso – można do zupy od razu dołożyć kiełbasę, albo boczek przesmażone z cebulką. Można też podać osobno – na każdy talerz, razem z ziemniakami i jajkami.
No i jeszcze tylko odrobina śmietany i pokrojonej natki pietruszki.

PS. Jeśli ktoś mieszka gdzieś, gdzie żuru w butelce się nie dostanie, może sam ukisić żur. 1,5 szklanki mąki żytniej razowej trzeba zalać ok. 1 l przegotowanej, ciepłej wody, dodać 2 łyżki otrębów np. owsianych i 3-5 ząbków zmiażdzonego czosnku. Najlepiej wymieszać wszystko w słoju, albo garnku kamionkowym, który odstawia się następnie w ciepłe miejsce. Po 3-6 dniach (zależnie od pory roku) żur jest gotowy. Można przelać go do butelek i przechowywać w lodówce 2-3 miesiące.



poniedziałek, 16 lutego 2015

BDP*? Cz. 14


Czasem jest tak, że nie chce się ani wstać, ani jeść, ani pisać. Wyrazy nie dają się połączyć w coś sensownego, myśli uciekają. A tu jeszcze poniedziałek, szare, zimne przedwiośnie, nawet ptaki nie śpiewają rano jak zwykle...

Trzeba przeczekać. Poukładać sobie różne sprawy jak jedzenie do pudełeczek. Skupić się na prostych czynnościach.

Dzisiaj troszkę tego i owego, ze wskazaniem na ów niedzielny ryż z jarmużem i selerem. Nadzwyczajne połączenie! Potrawa, która otworzyła klapkę w mojej pamięci smakowej, ale jeszcze nie wiem, w którym kościele dzwonią. W każdym razie jest to miłe i takie mocno, hmmm, pierwotne wspomnienie, a nawet reminiscencja**.

Opędzając się od porannej, nachalnej chandry, zdążyłam jeszcze zrobić na szybko warzywa z ziołami. Mrożonki są OK, trzeba tylko odpowiednio krótko je przyrządzać i dobrze doprawić.
Zawsze mile widziany śledź – w pudełeczku na zdjęciu ten Zielony, z wczoraj, więc przegryzł się odpowiednio.
Kanapki z pesto z rukoli, musztardą i kozim serem, dobre na zimno i na ciepło – z tostera. Na deser mandarynka.

I to by było na tyle.

*Bardzo Dobry Poniedziałek, ale dziś chyba raczej Będzie Dobrze, Prawda? Czyli nadal o jedzeniu w pracy.
**Właśnie. A może z jedzeniem jest tak jak z piosenkami? Że lubimy takie, które już raz słyszeliśmy...

niedziela, 15 lutego 2015

4 x śledź


Jeszcze nie raz napiszę, że uwielbiam śledzie. To jest namiętność całoroczna, niezależna od pory roku. By jednak tradycji stało się zadość, śledzik w Ostatki musi być. I to w czterech wersjach – każdy wybierze coś dla siebie.
Ostatnio używam do końcowego doprawienia śledzi oleju lnianego – ma genialną konsystencję, smak i właściwości. Nie jest zalecany do smażenia, więc do tego celu wykorzystuję olej rzepakowy.
Trudno mi ocenić dla ilu osób są poniższe proporcje. Jeden lubi tylko „dziubnąć” śledzia dla smaku, a drugi solidnie podjeść. Z reguły mieszczą się te przekąski w słoikach o poj. 0,5-07 litra.
I jeszcze obrazek z mojego targowiska, na którym kupuję ryby. Przemiła sprzedawczyni powiedziała nakładając śledzia korzennego do pudełka: - Ależ on cudownie pachnie, zupełnie jak kwiaty... :)

Miodowy

3-4 filety śledzia korzennego (albo innego w oleju), czerwona, spora cebula, kopiasta łyżka musztardy ziarnistej, łyżka miodu, 1-2 łyżki czerwonego octu winnego, 3-4 liście laurowe, olej lniany i rzepakowy, pieprz.
Cebulę kroję w drobną kostkę, przesmażam na oleju rzepakowym do zeszklenia. Dodaję do niej musztardę, miód, ocet, doprawiam pieprzem i mieszam całość. Filety kroję w dość wąskie paski. Wkładam je do słoja partiami, przekładając cebulką, listkami laurowymi. Dodaję na wierzch 2-3 łyżki oleju lnianego. Odstawiam w chłodne miejsce przynajmniej na 1 dzień.







Biały

Specjalnie dla tych, którzy nie lubią cebuli.

4-5 dużych korzennych filetów śledziowych, 5 łyżek majonezu, 4 łyżki jogurtu naturalnego, 4-5 dużych ząbków czosnku, świeżo zmielony pieprz i zmielone ziele angielskie (niekoniecznie).
Śledzie kroimy na kawałki, majonez mieszamy z jogurtem, dodajemy do niego czosnek przeciśnięty przez praskę, pieprz i ziele, mieszamy. Takim sosem zalewamy śledzie i dajemy im się „przegryźć” w lodówce przez noc.










Czerwony

Dla amatorów słodko-pikantnej nuty.

4 spore filety korzenne, 1 średnia czerwona cebula, 1 niewielka szalotka, 1/4 dużej papryki czerwonej, 3-4 cm kawałek świeżej papryczki chili, garść żurawiny suszonej, 5 łyżek pikantnego keczupu, olej rzepakowy, 2-3 łyżki oleju lnianego, ½ łyżeczki sproszkowanej papryki (wędzonej albo słodkiej), ½ łyżeczki imbiru w proszku, łyżka sosu worcester, pieprz.
Żurawinę zalewamy gorącą wodą. Śledzia kroimy na niewielkie kawałki. Cebule i papryki drobno kroimy i dusimy na oleju przez ok. 5-7 minut. Przekładamy zawartość patelni do miski i dodajemy odsączoną żurawinę, keczup, olej lniany, paprykę i imbir, sos worcester i świeżo zmielony pieprz. Mieszamy dokładnie i przekładamy takim sosem warstwy śledzia. Odstawiamy do lodówki i czekamy przynajmniej 10 godzin.

Zielony

To moja wariacja na temat znakomitego śledzia jakiego jadłam w równie znakomitej restauracji. Smak udało mi się odtworzyć połowicznie, ale i tak jest interesujący. Owocowa łagodność, ostrość pora, lekka kwaskowość. Konsystencja niemalże musu. Jeśli ktoś zechce podać tego śledzia w bardziej elegancki sposób, nie powinien łączyć owocowo-warzywnej części ze śledziem, tylko na musie ułożyć kawałki ryby, posypać drobnym szczypiorkiem i skropić olejem lnianym.

4-5 dużych filetów śledzia „Wiejskiego”, 1 duże jabłko odmiany Granny Smith, 10-12 cm kawałek pora (biała i zielona część), łyżka ziaren gorczycy jasnej, albo łyżka musztardy ziarnistej, łyżeczka białego octu winnego – jeśli dodajemy gorczycę i łyżka białego wina – gdy dodajemy musztardę, olej lniany, biały, mielony pieprz, sól.

Jabłko kroimy na części, pozbawiamy gniazd nasiennych. Pora kroimy na plasterki. Wrzucamy owoc i warzywo do malaksera i rozdrabniamy. W międzyczasie dolewamy do tej masy olej i ocet/wino – aż uzyskamy lekką konsystencję musu. Dodajemy gorczycę albo musztardę, doprawiamy pieprzem i – bardzo delikatnie – solą. Pokrojonego na dość małe kawałki śledzia umieszamy partiami w słoju, przekładając je warstwami musu. Na wierzch dajemy 2-3 łyżki oleju lnianego.

sobota, 14 lutego 2015

Pączki najlepsze


Kiedyś nie przeszkadzały ani kalorie, ani lepkie place. Tłusty Czwartek był codziennie. Ulubione cukiernie w tylu miejscach i mantra w każdej z nich: Poproszę pączka... Od pewnego czasu już tylko w ten jeden słodki dzień w roku rozpusta w postaci kilku sztuk. A przy tym coraz większa irytacja, że smak nie ten, lichość cukiernicza, pączki z mrożonek i z proszku... Cóż było robić – pierwsze, domowe pączki udały się nadzwyczajnie. Potem już z większą wprawą – „machnęłam” prawie 40 sztuk. Korzystam z tego, że mam dobrą rękę i ciągle jeszcze karnawał wygrywa w moim życiu z postem.

Jaki powinien być wg mnie idealny pączek? Nieduży, miękki i delikatny, z przeogromną ilością powideł, albo marmolady z różą, polukrowany cienko i rumowo.

A jakie są grzechy popełniane przy robieniu ciasta i smażeniu pączków?
- Za krótko wyrabiane i zbyt mączyste ciasto. Skutkuje twardą podeszwą.
- Zbyt wysoka temperatura tłuszczu. Pączki robią się szybko brunatne, a w środku mogą być surowe.
- Zbyt niska temperatura tłuszczu. Zanim kulki ciasta się zrumienia, to tak nasiąkną tłuszczem, że będą ważyć dwa razy tyle...
- Nadzienia tyle co kot napłakał! Sensem pączka jest w końcu to, co ma w środku. I nie o smaku coli albo oranżady!
- Wielkość! Nie mogą to być pączydła jak piłka do szczypiorniaka!
- Ilość lukru. Cukier zabija zupełnie smak pączka. Nie czuje się ani drożdżowej nuty, ani kwaskowatych owoców.
Dużo tego? No trochę jest, podobnie jak roboty, zanim pączki trafią na paterę. Dlatego nie jest to raczej zadanie dla początkujących. Dobrze jest zrobić pierwsze pączki z pomocą kogoś doświadczonego. Ale – jeśli wierzycie, że się uda , zaufajcie mojemu przepisowi i do dzieła!

Składniki (na 25-28 szt. średniej wielkości pączków):

½ kg mąki,
50 g świeżych drożdży,
4 łyżki cukru,
Szczypta soli,
1 jajko,
3 żółtka,
¾ szkl. mleka,
2 łyżki rumu,
30 g stopionego masła,
Powidła albo marmolada z różą,
Olej do smażenia (używam neutralnego w smaku oleju) – ok. 2 l


Lukier
¾ szkl cukru pudru,
Rum,
Sok z cytryny albo pomarańczy.

Najpierw rozczyn: 10 płaskich łyżek mąki (odliczamy od całej ilości), 1 łyżkę cukru, drożdże i podgrzane, lekko ciepłe mleko, mieszamy do połączenia się składników i umieszczamy w ciepłym miejscu.
Masło topimy.
Resztę mąki przesiewamy. Żółtka i jajko ubijamy na parze z cukrem. Gdy rozczyn podwoi swoją objętość, łączymy go z mąką i ubitymi żółtkami, dodajemy rum i sól i zaczynamy wyrabiać ciasto. Ja wyrabiam je przy pomocy miksera. Specjalny hak świetnie sobie z tym radzi. Gdy ciasto zrobi się gładkie, zaczynam wlewać stopniowo masło (lekko ciepłe), za każdym razem czekając na wchłonięcie tłuszczu. Wyrabiam do momentu aż ciasto zacznie odstawać odrobinę od ścianek misy. Przekładam je do innej, wysypanej mąką miski i odstawiam w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (na ok. godzinę). Gdy ciasto podwoi swoją objętość, dzielę je na dwie części i każdą rozwałkowuję na grubość ok. 1-1,2 cm.

Wycinam szklanką o średnicy 6-6,5 cm kółka i kładę je na posypaną mąką blachę. Odstawiam do wyrośnięcia – rownież do podwojenia objętości. Gdy placuszki zaczną rosnąć, powoli rozgrzewam tłuszcz – w szerokim, dużym, ale niezbyt wysokim garnku.

Uwaga: ja nadziewam pączki dopiero po ich usmażeniu, mam taki specjalny, archaiczny sprzęt, podobny do pistoletu na wodę, w którym umieszcza sie nadzienie i „wstrzeliwuje” do ciepłych pączków. Jeśli ktoś woli inaczej, albo nie ma takiego „czegoś” – ciasto trzeba rozwałkowac odrobinę cieniej i na jednym wyciętym kółku kłaść na środku nadzienie, a przykrywać innym kółkiem, zlepiając kawałki ze sobą.



Jak sprawdzić, czy tłuszcz jest odpowiednio rozgrzany? Specjalnym termometrem (temp. 175 stopni), albo wrzucając do tłuszczu kawałeczek surowego ziemniaka. Wrzucam, liczę powoli do 15 i jeśli ziemniak wypłynie w tym czasie na wierzch i zacznie się delikatnie rumienić – temperatura jest OK. Trzeba pamiętać, że każda porcja smażonych pączków zmienia temperaturę tłuszczu, więc warto za każdym razem robić „test ziemniaka”.

Pączki smażą się po kilka minut z każdej strony, jeśli za mocno sie rumienią, zmniejszamy gaz. Wyjmujemy je na tace wyłożone ręcznikami papierowymi, odsączamy z tłuszczu.
Gdy stygną – nadziewam je powidłami albo marmoladą. Jeszcze ciepłe – lukruję. Do przygotowania lukru warto mieć pomocnika. Ostatnio zanim zrobiłam lukier, pączki zbyt wystygły i ciężko było go rozprowadzić. Cukier puder ucieramy przy pomocy trzepaczki, dodając po odrobinie rum i sok. Lukier powinien być w miarę gładki i lać się z trzepaczki jednym, cienkim strumieniem.
No i gotowe. Tyle pracy, a tak szybko znikają... Ale lepszych nie kupicie :).



środa, 11 lutego 2015

Pochwała tadżinu, cz. 2


Jest już odpowiednie naczynie (pisałam o nim w poprzedniej części), składniki i chęć, by zjeść coś wyjątkowego.
Schemat przygotowania tadżinu jest dość prosty: mięso (drób, ryba) umieszczamy najpierw w marynacie, potem grillujemy na patelni grillowej, przekładamy do misy naczynia (drób), albo odkładamy do miski (ryba), a na tej samej patelni grillujemy warzywa – w kolejności od najtwardszych, do tych, które miękną najszybciej. Sukcesywnie przekładamy je do misy, układając z nich kopczyk. Ostatnią porcję warzyw doprawiamy dodatkowo miodem, suszonymi owocami (morele, śliwki, rodzynki ) i startą skórką z cytryny (a jeszcze lepiej - kiszonymi cytrynami), dolewamy bulion i wlewamy wszystko do naczynia. Przykrywamy górną częścią i dusimy na niewielkim ogniu ok. 30-40 minut. Jeśli chcemy wzbogacić potrawę o kalafior albo brokuły, to po szybkim ich zgrillowaniu, dodajemy je mniej więcej na 15 minut przed końcem gotowania – podobnie jak rybę i oliwki. W tym momencie można też ostatecznie doprawić całość solą i pieprzem.
Nie jest to zapewne ortodoksyjny sposób przygotowania tadżinu, ale wypróbowany i gwarantujący miłe doznania kulinarne. Osobno przygotowuję kuskus, albo kaszę bulgur i przed podaniem odsuwam warzywa z mięsem na bok, a na środku umieszczam kaszę. Posypuję dużą ilością natki pietruszki i podaję. Czas przygotowywania tadżinu wydłuży się jeśli użyjemy innego mięsa. Można też przygotować małe pulpeciki z mięsa mielonego, ale można również zrobić tadżin zupełnie wegetariański – np. z ciecierzycą.
Tak czy siak – jest to genialna potrawa dla twórczych i poszukujących domowych kucharek oraz kucharzy. Za każdym razem można uzyskać inny efekt – w zależności od wykorzystanych składników i przypraw. Taką zabawę smakami uwielbiam, a najbardziej lubię ten moment, gdy przy stole spotyka się kilka osób, na środku stoi pachnąca micha i każdy nakłada sobie na talerz to, co lubi, kawałeczkiem bagietki wybierając jeszcze na koniec smakowity, pachnący, lekki sos…
Kto był w Maroku, ten przypomni sobie jego urok dzięki aromatom tadżinu, a kto nie był – ma choć namiastkę tego kolorowego, pięknego, bogatego kulinarnie miejsca.

Składniki (porcja na duże naczynie, dla 4-5 osób):
Ok. 80 dag - 1 kg mięsa (drób, ryba).
Marynata
2-3 ząbki czosnku, łyżeczka kurkumy, ½ łyżeczki cynamonu, ½ łyżeczki imbiru, świeżo zmielony pieprz, 5-6 łyżek oliwy.
Warzywa
Cebula (1-2 większe szt.), duża marchewka, papryka czerwona, bakłażan, cukinia, kalafior, brokuł – do wyboru.
Dodatki
Oliwa, oliwki (spora garść), suszone owoce (ok. ½ szklanki), miód (łyżka), bulion (ok. szklanki), starta skórka z cytryny albo nieduża cząstka (1/8) cytryny kiszonej.
Przyprawa ras-el-hanout (wniesie wyrafinowaną, oryginalną nutę smakową) i sporo posiekanej natki pietruszki.

Mięso kroimy na kawałki (średniej wielkości, ryba – może być podzielona na większe części), mieszamy z marynatą, odstawiamy na ok. 30 minut.
Warzywa kroimy – cebulę w piórka, marchewkę w półplasterki, resztę w kawałki podobnej wielkości, kalafior i brokuł dzielimy na różyczki.
Zamarynowane mięso wrzucamy na rozgrzaną patelnię grillową – rumienimy je i przekładamy do misy naczynia (jeśli to ryba, to odkładamy ją na bok). Na patelnię dajemy pokrojoną cebulę, marchewkę, paprykę, bakłażana, cukinię – wlewamy odrobinę oliwy i jeśli mamy – posypujemy je przyprawą ras-el-hanout. Smażymy intensywnie przez kilka minut, dodajemy pod koniec miód, owoce, cytrynę lub skórkę, wlewamy bulion, mieszamy i przekładamy wszystko do misy. Na tę samą patelnię możemy wrzucić kalafior i brokuły i przez chwilkę grillować – ale dodajemy je dopiero na 15 minut przed końcem gotowania.
Misę przykrywamy górną częścią i stawiamy naczynie na palniku kuchenki, na niewielkim gazie. Dusimy całość 20-25 min, po czym dodajemy pozostałe warzywa, oliwki, rybę i doprawiamy do smaku. Po 15 minutach tadżin jest gotowy.
Posypujemy go natką pietruszki i zjadamy z kuskusem, albo inną kaszą i świeżym pieczywem.


poniedziałek, 9 lutego 2015

BDP*. Notatka służbowa nr 13

Chicopee, Massachusetts, 11:53 a.m.
Informuję o przedłużeniu czasu trwania podróży służbowej z Bostonu do Nowego Jorku, oznaczonej sygnaturą 455988/034. Przerwa spowodowana jest złymi warunkami atmosferycznymi (śnieżyca) na trasie. Informuję, iż wraz z agentem Boxem Muddlerem zatrzymujemy się w hotelu Sycamore, pokoje 312 i 313. Do czasu wznowienia podróży będę regularnie kontaktować się z Departamentem Bezpieczeństwa Archiwum Z.
Agentka Dana Smiley


„Tym razem mu nie daruję. Zawsze muszę tłumaczyć się dlaczego nie będziemy na czas na miejscu. Tylko z tego powodu, że po drodze nie było restauracji, w której mają wypiekany na miejscu chleb orkiszowy, albo nie wiedzą co to jest quinoa i nie gotują według Kuchni Czterech Odmian! Nie może zjeść zwykłego burgera i frytek, tylko wozi ze sobą te pudełka z żarciem, a trasę wytyczają rekomendacje jakichś frutarian, witarian i innych dziwolągów!
Tym razem zjechaliśmy z trasy, bo Federacja Miłośników Ciecierzycy ma swój doroczny zlot w Chicopee. Teraz ten cholerny kosmita jest na degustacji 100 dań i deserów z grochu, a ja siedzę w pokoju, nie wiedząc, czy jutro nie pojedziemy do Providence, bo jest tam na przykład spotkanie Tajnej Loży Bractwa Kminu Rzymskiego.
Zobaczę, czym tym razem zapełnił te swoje pudełeczka. BOX - JESTEŚ STUKNIĘTY! Chryste, on ma nawet jakąś dziwną, czerwoną zupę! To dlatego pytał czy może skorzystać z kuchni hotelowej…


Koniec. Dość tego. Albo wyjeżdżamy stąd jeszcze dzisiaj, albo wracam sama do NY. Twierdzi, że gotowanie przybliża go do rozwiązania tajemnicy, a ja wiem, że ani dieta zgodna z fazami księżyca, ani kosmiczna łączność z Paulem Mc Cartneyem** nie pomogą nam w odnalezieniu klucza do Archiwum Z!
Muszę coś zjeść, podobno mają tu świetną, polską kiełbasę. Ale najpierw wyślę mu wiadomość”.

Box kończył porcję tarty z hummusem, gdy na wyświetlaczu telefonu pojawił się sygnał SMS-a od Dany. „Albo kończysz swoją strączkową przygodę w ciągu godziny i ruszamy dalej, albo wyjeżdżam sama. Jesteś mi coraz bardziej obcy, po powrocie do biura składam wniosek o przeniesienie do Archiwum Y. Słuchasz żołądka, a nie serca i przez to zapomniałeś, że PRAWDA JEST GDZIE INDZIEJ”***.


O kurczę, dobitne słowa. Nie wiem, czy odmieniły kosmiczną karmę Boxa Muddlera. Wiem natomiast, że mój poniedziałek zmieniły na lepszy następujące dobra:
- kawałek tarty szpinakowej,
- sałatka z pomidora, oliwek, rukoli i sera pleśniowego, z dodatkiem winegretu,
- barszcz czerwony z jogurtem naturalnym i ciecierzycą ;),
- czekoladowa babka drożdżowa (z mąką orkiszową ;)),
- mandarynka i jabłko.
Uwaga: świetnie sprawdzają się silikonowe foremki do babeczek, gdy nie chcemy mieszać ze sobą różnych składników. Poza tym - za wyjątkiem sałatki i owoców, wszystko z wczoraj.


*Bardzo Dobry Poniedziałek - dzięki jedzeniu w pracy.
**Słynny ex-Beatles słynie również i z tego, że odżywia się od lat zdrowo i bezmięsnie.
*** Niektórzy twierdzą, że „Prawda jest gdzieś tam”.

piątek, 6 lutego 2015

Tort makaronikowy czekoladowo-orzechowy


Ucieszyłam się, że mam w zanadrzu taki przepis i że mogę go polecić właśnie dzisiaj. Bo dziś są urodziny dwóch specjalnych kobiet – jedną z nich podziwiam z daleka, a drugą z bliska.
100 lat kończy Danuta Szaflarska! Niezwykły człowiek i wspaniała aktorka – pięknie sportretowana przez Dorotę Kędzierzawską w filmie dokumentalnym „Inny świat”, który zawsze będę oglądać choćby po to, by usłyszeć jedyny w swoim rodzaju śmiech Pani Danuty i by podziwiać jej nieprzemijającą młodość.
A druga osoba to J. – dzięki niej powstały zdjęcia tego tortu (i nie tylko) i jest dla mnie jak siostra. Choć znamy się już tyle lat, to irytuje mnie jedynie tym, że się zupełnie nie starzeje... Ten dzień ma chyba jakąś wyjątkową aurę. :)

Więc dla wiecznie młodych, z życzeniami – tort makaronikowy* z czekoladą, bakaliami i kremem!

Składniki (na tortownicę o śr. 21-23 cm):
6 białek,
Szczypta soli,
¾ szkl. drobnego cukru,
¾ szkl. zmielonych orzechów laskowych (albo migdałów),
1/3 szkl. pokrojonych drobno daktyli,
1/3 szkl. suszonej żurawiny,
100 g pokrojonej drobno gorzkiej czekolady
.
Krem
250 g serka mascarpone,
3 kopiaste łyżki czekoladowego kremu do smarowania pieczywa,
1 łyżeczka drobno zmielonej kawy ziarnistej,
2 łyżki likieru kawowego.

Do ozdobienia
starta na wiórki biała i ciemna czekolada.

Tortownicę wykładamy papierem do pieczenia.
Białka ubijamy ze szczyptą soli. Gdy powstanie sztywna piana, dodajemy po łyżce cukier – nie przerywając ubijania. Sprawdzamy masę – jeśli nie są w niej wyczuwalne krzyształki cukru, jest gotowa. Wsypujemy do niej orzechy, daktyle, żurawinę, czekoladę i bardzo delikatnie mieszamy. Umieszczamy całość w przygotowanej tortownicy i wkładamy do nagrzanego do 170 stopni piekarnika. Pieczemy ok. godzinę, studzimy w lekko uchylonym piekarniku.
Uwaga: to nie będzie beza! Powstanie lekkie ciasto o bogatej, nieco gąbczastej strukturze. Kiedyś zwano je makaronikowym, w podobny sposób powstawały też przedwojenne merengi, czyli ciastka bezowe z dodatkiem orzechów lub migdałów.

Składniki kremu mieszamy ze sobą przy pomocy łyżki. Umieszczamy krem na wierzchu ciasta, lekko go wygładzamy i posypujemy wiórkami białej i ciemnej czekolady, ewentualnie zdobimy bakaliami.






















*Zmodyfikowany nieco przepis na tort czekoladowy pochodzi z książki Doroty Świątkowskiej „Moje wypieki i desery” (wyd. Egmont).

środa, 4 lutego 2015

Carina, czyli gdy się nie ma co się lubi...


Obiecałam, że zanim opiszę pracę Cariny, to najpierw ją trochę przetestuję. I po dwóch tygodniach już wiem, że dobrze zainwestowałam :).
Ale na początek kilka słów wyjaśnienia: to nie jest tekst reklamowy, nie dostałam tego sprzętu do przetestowania, w desperacji postanowiłam kupić sobie mikser, bo dużo piekę, a mój poprzedni sprzęt już nie nadążał...
Desperacja się powiększyła, gdy zobaczyłam ceny interesujących mnie urządzeń. Przyznaję od razu, że wolałabym coś bardziej markowego : Kenwooda, Kitchen Aida, Boscha. Ale nawet mając pieniądze nie zapłaciłabym za mikser tak kosmicznych, wygórowanych kwot! Trudno mi zrozumieć dlaczego w Polsce te urządzenia kosztują tyle samo, albo i więcej niż w UK czy USA, w końcu tutaj zarabia się wielokrotnie mniej! Ale nie będę tego roztrząsać, bo zbyt wielu dziedzin dotyczy taka rozbieżność.
Dlaczego zdecydowałam się na nieznaną w Polsce markę? Poczytałam o niej co nieco na forach zagranicznych – opinie były pozytywne. Podobnie jak o niemieckim sprzedawcy tych mikserów.
Nie potrzebny był mi wielofunkcyjny robot, bo mam malakser. Postawiłam na urządzenie z podstawowymi funkcjami i osprzętem. Moja Carina ma trzy mieszadła – do ubijania piany, mieszania ciasta i hak do wyrabiania ciasta. Oprócz tego metalową, 4-litrową misę oraz plastikową osłonę na nią, 6 poziomów prędkości i moc 800 W. Zapłaciłam 355 zł plus 20 zł za wysyłkę. Dla porównania – najprostszy, klasyczny mikser Kitchen Aid ma takie same elementy, odrobinę większą misę, za to moc 275-300 W!!! Bardzo małą, a jeśli ktoś twierdzi, że wcale nie jest potrzebna większa, to chyba rzadko korzysta z miksera... No i tzw. "Kiciuś" kosztuje w tej najprostszej wersji 1600-1900 zł. Owszem, bardzo jest ładny, stylowo wygląda w kuchni, tylko że ja nie mam miejsca na eksponowanie miksera na zewnątrz, a w przypadku czynnika estetycznego i ekonomicznego wygrywa ten drugi.
Carina jest oldskulowa, wygląda trochę jak maszyna do szycia, a mojemu synowi skojarzyła się z wzornictwem starej Warszawy (takiego samochodu ;)). Ale jest solidnie, dobrze wykonana, hałasuje w normie (nie bardziej niż mój stary Zelmer) i nie rusza się z miejsca przy wyrabianiu ciasta (ma przyssawki na spodzie). Doskonale wyrobiła drożdżowe ciasto – zarówno z 50, jak i z 70 dag mąki, a i z 1 kg da sobie radę. W przypadku twardszego ciasta, górna część miksera leciutko się poruszała, ale dół ani drgnął. Pianę z białek na bezę Carina ubiła na sztywno w ciągu 8 minut, poradziła sobie też z masą do ciasta, choć miałam trochę zastrzeżenia do dokładności wymieszania (na dole były jasne smugi – a masa była z dodatkiem czekolady). Jednak wystarczyło przemieszać ręcznie łopatką, a wiem, że takie same problemy miewa się i z drogimi urządzeniami.
Mieszadła trzeba myć ręcznie – to nie jest dla mnie problem. Nie wiem, co prawda jak będzie z kupowaniem części, gdy – odpukać – któraś z nich się zużyje. Wiem jednak, że gdyby przyszło mi zapłacić za nowe mieszadło, albo misę do miksera Kitchen Aid 100-400 zł, to na pewno bym ich nie kupiła... Dlatego cieszę się takim sprzętem na jaki mnie stać, bardzo się cieszę, że „daje radę” i mam nadzieję, że wystarczy na długo :).

PS. Nie podaję nazwy marki (choć przecież na zdjęciu nieco ją widać), ale bez problemu znajdziecie ją w sieci. A jeśli ktoś chce poznać więcej szczegółów, zapytać o coś – zapraszam. I jeszcze jedno – oprócz takiego błękitu, są jeszcze cztery wersje kolorystyczne Cariny.

EDIT: Po trzech latach korzystania z miksera przyznaję, że źle zainwestowałam. Sprzęt się zepsuł, już po okresie gwarancyjnym. Należy więc do grupy tych urządzeń, których życie jest ciut dłuższe niż gwarancja. Niestety tak produkuje się teraz niemal wszystkie sprzęty AGD. Nie polecam!!!!

poniedziałek, 2 lutego 2015

Znów Bardzo Dobry Poniedziałek? Część 12


Dzisiaj Dzień Świstaka. Co trzeba uczynić, żeby nie był on jednym z wielu takich samych poniedziałków? Na przykład zrobić coś po raz pierwszy. Obiecałam sobie, że dziś będzie ten dzień, gdy po raz pierwszy nie śpieszę się rano ze wszystkim, nie pędzę na łeb na szyję, gdy na wszystko mam czas. W związku z tym wstałam o pół godziny wcześniej :). Efekt miły: zjadłam porządne śniadanie, odprasowałam się, zapakowałam w spokoju moje pudełeczka. Jednak czułam się jakoś nieswojo. Jakbym już kiedyś to samo postanowiła, a nawet tego dokonała… Za chwilę wyjdę z domu, minę na schodach sąsiada z psem, idąc wzdłuż ogródków zasłucham się w śpiew rudzika, na przystanku spotkam te same osoby... No tak, ale przecież wcześniej w poniedziałki skoro świt nie robiłam zdjęć prawie zawsze innemu jedzeniu, które zabieram do pracy, żeby w dodatku później zaprezentować fotki miastu i światu! Wariactwo, ale i nowa jakość. W dodatku nie zawinięta w sreberka. :)

Na zdjęciach:
- solidna porcja gotowanych warzyw pozostałych z niedzielnego obiadu, z ziołami (rozmaryn, bazylia) i filet z mintaja ze słodką kapustą i koperkiem, uduszony na oliwie z masłem i przyprawami (suszone pomidory i czosnek niedźwiedzi). Kapusta do ryby? Innym razem opowiem.
- Sałatka z selera, soczewicy i słonecznika (była tydzień temu, ale musi być jakieś drobne déjà vu w Dzień Świstaka);
- orkiszowe drożdżówki cynamonowo - migdałowe (niedzielny wypiek);
- pomarańcza z melisą.

A swoją drogą – muszę zobaczyć, po raz nie wiem który, „Dzień Świstaka”* z Billem Murrayem i Andie Mc Dowell.

„- Czy kiedykolwiek miała pani déjà vu Pani Lancaster?
- Nie sądzę, ale mogę sprawdzić w kuchni”


* 1993, reż. Harold Ramis.