poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Ryżowe kruche z owocami w kremie jogurtowym


Przyjemne ciasto, o miłej kruchości spodu i płatków migdałowych, ze słodyczą ukrytą gdzieś między owocami.
Eksperymentuję ciągle z mąką ryżową, wrzucam te wszystkie składniki jak alchemik do tygla, żeby otrzymać coś zadziwiającego. To może nie jest kamień filozoficzny, ani złoto, ale ucieszy wszystkich, którym koniec wakacji nie w smak.

Składniki (na ciasto o śr. 23-25 cm):

Ryżowa kruszonka
150 g mąki ryżowej,
70 g masła,
3 łyżki cukru trzcinowego,
1 łyżka cukru z wanilią,
3 łyżki oleju kokosowego,
2 łyżki śmietany,
1 jajko,
4 łyżki orzechów laskowych, albo włoskich,
3 łyżki mąki ziemniaczanej.

Warstwa owocowa
Miękkie, sezonowe owoce (maliny, borówki, jagody, agrest, porzeczki, jeżyny) – tyle, by wypełniły jedną warstwą formę, kilka z nich możemy zostawić do dekoracji,
2-3 łyżki płatków migdałowych.

Krem jogurtowy:
5 łyżek jogurtu greckiego,
3 łyżki śmietany,
1 jajko,
2 łyżki cukru pudru,
Łyżeczka przyprawy do szarlotki (używam mieszanki firmy Kotanyi).


Włączamy piekarnik, by się nagrzał do temp. 180 stopni.
Składniki kruszonki wrzucamy do malaksera i miksujemy do uzyskania właściwej, kruchej konsystencji.
Formę wykładamy papierem do pieczenia i wsypujemy do niej ¾ kruszonki. Lekko dociskamy ciasto palcami do brzegów i spodu, układamy na nim owoce z płatkami migdałowymi.
Wkładamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok. 20 minut.
W tym czasie mieszamy ręcznie, przy pomocy mieszadła miksera, składniki kremu – nie za długo, do uzyskania jednorodnej konsystencji.
Wyjmujemy podpieczone ciasto z piekarnika i wykładamy na nie krem jogurtowy, wyrównujemy powierzchnię. Można ewentualnie dorzucić dodatkowe owoce.
Wkładamy ponownie do piekarnika, tym razem pieczemy ok. 25 minut w temp. 160 stopni.
Studzimy, zdobimy owocami i listkami mięty.






czwartek, 23 sierpnia 2018

Pasta z ciecierzycy i anchois


Za to uwielbiam Nigela Slatera*. Prostota, finezja, oryginalność, ale przede wszystkim smak!
Ledwo spróbowałam, a już po raz kolejny ta pyszna pasta ląduje na chrupiącej grzance. Smarowidło dla tych, którym znudzi się hummus.
Mniej gładka konsystencja, konkretny, wyrazisty smak. To lubię. :)

Składniki (na słoiczek średniej wielkości):
Puszka ciecierzycy,
8 filecików anchois,
Sok z połowy cytryny,
Garść listków natki pietruszki,
Łyżka oliwy z anchois,
Kilka łyżek zwykłej oliwy,
Świeżo mielony pieprz.


Odcedzoną ciecierzycę wrzucamy do malaksera, dodajemy resztę składników, miksujemy.
Bez soli, bez wysiłku. Bez opamiętania się zajadać będziecie.

*Przepis z książki „Jedz. Mała księga szybkich dań” (wyd. Filo)


niedziela, 19 sierpnia 2018

Sałatka „Mimoza”


To będzie osobisty i dłuższy wpis, sentymentalny. Wybaczcie.

Może to koniec lata i urlopu wywołały we mnie falę wspomnień, może to za sprawą jesiennego światła, które już towarzyszy wieczornym, rowerowym spacerom wzdłuż Odry. A na pewno zrobił mi to film „Lato” Kiryła Sierebriennikowa (premiera w Polsce - 31 sierpnia 2018). Niby błaha, muzyczna historia, ale wyjątkowo szeroko otwierająca moje drzwi do czasów nastoletnich, pozornej beztroski, buntu... Rosyjska młodość nie tak daleka od polskiej, wierzcie mi.

Wychowałam się w małym mieście, w bloku, w czasach PRL-u. Na półkach segmentu elegancko świeciły kryształy, na ścianie wisiała słomianka, a na telewizorze stała szklana, kolorowa ryba. Telewizja nadawała dwa programy, oprócz nachalnej propagandy, którą jako dziecko miałam tam, gdzie mieli ją świadomi rzeczywistości dorośli, był „Zwierzyniec”, „Teleranek”, „Pora na Telesfora”, „Wakacje z duchami”, „Stawiam na Tolka Banana”, „Janosik”. Dzieciaki na podwórku grały w klasy, kapsle śmigały w wyścigu pokoju, skakało się „w gumę”, mama rzucała z balkonu kanapkę i jabłko w szarej, papierowej torbie. No i byli sąsiedzi, dużo sąsiadów. Nie trzeba było imienin, ani innej, specjalnej okazji, by pojawił się w domu ktoś z wódeczką, a już na stole – ni stąd, ni zowąd – lądowały jakieś pomidory z cebulą, ogórki, grzybki marynowane, sałatki, zdobywane z trudem wędliny. Moja mama była i jest mistrzynią stwarzania czegoś z niczego, sąsiedzi wiedzieli, że u Helenki nie ma to tamto. Były śmiechy, opowiadanie jakichś historii rodzinnych, kawałów, dzieciom uszu się nie zatykało, ale pamiętam te kamuflaże słowne, żeby nie powiedzieć wprost, a jednak...

Dlaczego o tym piszę na blogu kulinarnym? Taka sałatka jak ta rosyjska „Mimoza”, może wydawać się w czasach awokado, anchois, caprese, krewetek i sushi, jakimś mega oldskulem, archaicznym kiczem, często obśmiewanym za radziecki image. Te zielone pietruszki, okropne, tłuste majonezy, róże z marchewki, groszki, wycinane rzodkiewki, mięsne jeże... Strasznie passe. A ja, no cóż, oddałabym wszystko, najbardziej wyszukane, nadęte i drogie restauracyjne miniporcyjki, by wróciły czasy* takich spotkań sąsiedzkich, takiej prostoty w kontaktach międzyludzkich, większej życzliwości, większej sympatii niż rzucenie zdawkowego „dzień dobry” na klatce schodowej. I takich stołów, zastawionych naprędce, od serca, czym chata bogata.

Nie śmieję się więc z majonezowych śledzi pod kołderką, z sałatek, które chcą być eleganckie, wycinanych z buraków kwiatków i łabędzi z kurzych udek. Każdy, gdy wokół jest źle, chce żyć ładniej, normalniej. Stół dobrze to pokazuje, podobnie jak szacunek i sympatię dla gościa. Wspólny, niekoniecznie rodzinny czas przy domowym stole, wart jest dużo.

Taka wspólnota już nie wróci? Koniec balu? Cześć pieśni? Kto wie. Rówieśnicy moich synów sadzą pomidory na działkach, nie oglądają telewizji, grają w planszówki i badmintona, robią sałatkę jarzynową, spotykają się na grillu... Podobno też wracają do mieszkań w blokach, więc może coś z tego jeszcze będzie.

Pażywiom, uwidim.

*Nie jest to tęsknota polityczna.

Składniki (porcja dla kilku osób):
3 średniej wielkości ziemniaki,
3 średnie marchewki,
3 jajka ugotowane na twardo,
1 cebula,
2 łyżki octu winnego,
Puszka albo pół słoiczka sajry (tylko w ostateczności może to być inna ryba) – w dobrych sklepach absolutnie do kupienia,
Średni słoiczek majonezu,
Sól, pieprz, zielenina (koperek, pietruszka).


Ziemniaki i marchewki gotujemy w mundurkach. Studzimy, obieramy i ścieramy na tarce z dużymi otworami.
Jajka na twardo dzielimy na białko i żółtka. Cebulę kroimy w jak najcieńsze piórka, zalewamy wrzątkiem, dolewamy ocet i zostawiamy na 5 minut, po tym czasie odcedzamy.
Rybę wyjmujemy z puszki (słoiczka), rozdrabniamy widelcem.
Białka ścieramy na tarce, żółtka rozgniatamy przy pomocy widelca.
W szklanej misce, albo słoju z szerokim otworem, układamy warstwami, po kolei:
Ziemniaki (połowę), marchewkę (połowę), rybę (całość), białka (całość), majonez (kilka łyżek), resztę marchewki, cebulę (całość), majonez (kilka łyżek), resztę ziemniaków, majonez (kilka łyżek), żółtka. Każdą warstwę doprawiamy delikatnie solą i pieprzem. Wierzch posypujemy koperkiem i natką.
Odstawiamy do lodówki na 2-3 godziny.
Z dobrym, świeżym chlebem i zimnym, białym winem, albo zmrożoną wódeczką (bez przesady jednak!), a przede wszystkim – w dobrym towarzystwie.






czwartek, 16 sierpnia 2018

Sałatka z buraków pieczonych


Sałatka, którą można przygotowywać przez cały rok, można ją zabierać ze sobą idąc „w gości”, można też szybko zrobić na miejscu – z przyniesionych składników. Przepyszna!
Najtrudniejsze w jej przygotowaniu jest upieczenie buraków. A dlaczego pieczone buraki, a nie ugotowane? Pomiędzy nimi jest według mnie taka różnica, jak pomiędzy rybą świeżą, a rybą z mrożonki. Pieczone buraki zatrzymują cały smak, mają odpowiednią konsystencję – upieczecie, zobaczycie różnicę. Rzeczywiście pieką się długo, dlatego im mniejsze kupicie, tym lepiej. Z reguły piekę je razem z innymi potrawami, by zaoszczędzić energię i czas.
A przepis? Pochodzi z książki „Mamuszka” Olii Hercules, choć nieco go zmieniłam. W oryginalnym podaje się czas pieczenia 40 minut, to – uważam – stanowczo za krótko. Jednym ze składników jest świeża kolendra, a w moim domu się nie pali i nie używa kolendry. No i zamiast śmietany – jogurt naturalny, zamiast orzechów – pestki dyni, a oprócz suszonych śliwek są też suszone pomidory. Po prostu nie miałam właściwych składników, zastąpiłam je innymi i efekt jest świetny!

Składniki (porcja dla 2-3 osób):
8-10 mniejszych buraków,
Olej słonecznikowy,
Pół szklanki jogurtu greckiego,
Łyżka octu balsamicznego,
2 ząbki czosnku,
5-6 suszonych śliwek,
5-6 suszonych pomidorów,
Prażone pestki dyni, albo orzechy włoskie podzielone na większe kawałki – ok. 3-4 łyżki,
Sól morska i świeżo zmielony pieprz,
Natka pietruszki, albo listki bazylii czy inne świeże zioła.


Buraki płuczemy dokładnie, kroimy na połówki, nacieramy olejem słonecznikowym. Zwykle piekę je w takim specjalnym woreczku, w którym piecze się mięso. Ale – jeśli go nie macie, można buraczki ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i przykryć je szczelnie folią aluminiową (matową stroną na wierzch!). Pieczemy w temp. 190 stopni – około godziny.
Buraki lekko studzimy, obieramy ze skórki, kroimy połówki na cztery cząstki.
Jogurt łączymy z octem balsamicznym i zmiażdżonym czosnkiem, doprawiamy solą i pieprzem.
Kawałki buraczków układamy na półmisku, dokładamy pokrojone na kawałki śliwki i suszone pomidory. Oblewamy jogurtowym dressingiem i posypujemy pestkami dyni albo orzechami i świeżą zieleniną. Podajemy!
Fantastyczna, oryginalna, zdrowa sałatka. Dobra z grzankami z chleba i lekkim, białym winem.



poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Sałatka Mandala


Znacie to uczucie, gdy świat przytłacza, chce zbyt wiele, albo daje – owszem, ale natłok informacji, niedobrych wiadomości, problemów, od których boli głowa...?
Wyjmuję wtedy niebieską miskę, cieszę się jej szklaną gładkością i układam kolejne, kolorowe warstwy. Cierpliwie, bez pośpiechu, dobieram składniki, kroję, grilluję, mieszam.
I powstaje taka sałatka. Moja mandala, uśmiech lata i – mimo wszystko – świata. Roślinnego, pełnego słońca, deszczu, życia. Zwierząt, które żyją w harmonii i szacunku dla nich. Człowieka, który docenia naturę i to, co ma. Chwila utopii i szczęścia.

Składniki (na porcję dla 2-3 osób):
Trzy jak najmniejsze cukinie,
Garść listków różnych sałat,
Jedna łodyga selera naciowego,
10-12 szt. pomidorków koktajlowych,
Kawałek (ok. 100 g) miękkiego sera koziego, albo fety,
Kilkanaście oliwek greckich,
Zioła świeże - listki bazylii, majeranku, mięty, tymianku cytrynowego,
Garść podprażonych pestek dyni, słonecznika, orzeszków piniowych,
Opcjonalnie: 7-9 owoców miechunki,
Sól, pieprz.

Sos:
Łyżeczka musztardy dijon,
Szczypta soli,
Pół łyżeczki octu winnego,
Oliwa,
1-2 łyżeczki melasy z soku granatów (zastępczo – jakiś aromatyczny, płynny miód, ale to już nie to samo...).


Cukinie płuczemy, odcinamy końce, kroimy na plasterki (ok. 1,5 cm) i wrzucamy na patelnię grillową. Skrapiamy oliwą i grillujemy z obydwu stron. Spokojnie, na niewielkim ogniu, po kilka minut z jednej strony. Na drugą patelnię wykładamy przekrojone na pół pomidorki i owoce miechunki – skrapiamy oliwą, posypujemy solą i grillujemy. Cierpliwie, na luzie.
W dużej ładnej misce układamy listki sałat i pokrojoną cienko łodygę selera naciowego.
Na nie wykładamy lekko przestudzone plasterki grillowanej cukinii i pomidorki (miechunkę też – jak jest). Ser kruszymy – posypujemy nim, dokładamy oliwki i uprażone pestki, orzechy. Na koniec świeżo mielone - sól, pieprz oraz zioła.
I sos: w małym słoiczku umieszczamy musztardę, szczyptę soli, ocet winny i 2-3 łyżki oliwy. Zamykamy słoiczek i wstrząsamy energicznie. Utworzy się gęsta emulsja, dolewamy po trochu oliwy (3-5 łyżek) – dalej wstrząsamy i dodajemy melasę (albo miód). Potrząsamy w rytm jakiejś fajnej melodii i bajeczny sos gotowy. Podajemy go w słoiczku i polewamy sałatkę już na talerzach.