poniedziałek, 30 marca 2020

Podpłomyki, czyli najłatwiejsze pieczywo


Potraficie zrobić podpłomyki? Przypomniałam sobie jakie to łatwe i przydatne. Wystarczy 200 g mąki (najlepiej krupczatki), łyżka oliwy, sól i gorąca woda. Można też dodać trochę ulubionych ziół. Wrzucam do misy malaksera mąkę i pół łyżeczki soli, dodaję oliwę, miksuję powoli i dolewam po trochu gorącą wodę (razem ok. 1/3 szklanki). Gdy zacznie tworzyć się ciasto, wyjmuję na stolnicę i wyrabiam chwilę ręcznie. Powstanie miękkie, gładkie i elastyczne ciasto. Odkładam je na 15 minut, przykryte folią. Potem dzielę na ok. 40-gramowe porcje, formuję kulki i wałkuję je na cienkie placki, na stolnicy podsypywanej mąką. Rozgrzewam teflonową patelnię i na SUCHĄ wykładam po jednym placku. Piekę po ok. minucie z każdej strony. Tworzą się takie malownicze pęcherze. A potem można nałożyć na nie salsę warzywną, jakiś ser, można posmarować fajną pastą i zajadać. Taki powrót do korzeni, pieczywo na śniadanie, dodatek do zupy, samodzielne danie z farszem. Cud spod własnych rąk. :)

niedziela, 29 marca 2020

Jabłecznik Jantar


Sama nie wiem jak określić ten wypiek. Ciastem? Deserem? Deser kojarzy się z czymś, co nie trafia do piekarnika. Niech będzie, że to takie deserowe ciasto.
Było tak: ze trzy razy wypadał mi ostatnio ten przepis nabazgrany na kartce z notesu. Wypadał z książki, którą mam często pod ręką. Aż w końcu pomyślałam – to musi być jakiś znak. Trzeba zrobić. Nie wiem skąd go spisałam, pewnie z jakieś rosyjskojęzycznej strony, wygląda mi bowiem na rosyjski wynalazek na ciężkie czasy. Z niewielkiej ilości bardzo zwyczajnych składników, z dodatkiem odrobiny alkoholu - wszystko miałam w domu, nie musiałam iść do sklepu.

A co do ciężkich czasów... Może kiedyś przeczytam, co napisałam i pomyślę z ulgą, że na całe szczęście mamy to za sobą.
Na razie jestem ciągle w domu, w kraju objętym zakazem wychodzenia na zewnątrz bez naprawdę ważnego powodu, w czasach epidemii, która rozprzestrzenia się na całym świecie. Martwię się o bliskich, boję się przyszłości. I właściwie to gotowanie, wypiekanie, fotografowanie, pisanie, wydaje mi się czymś coraz bardziej absurdalnym. A z drugiej strony – muszę zająć ręce, a przede wszystkim głowę, a szyć nie potrafię, śpiewać też nie, nikogo nie potrafiłabym nauczyć rysować nie tylko online, ale i w realu. Jedyne co umiem, to gotować, piec, chyba też trochę pisać... Może komuś to się przyda, może odpędzi zły nastrój, może ktoś – choć nigdy tego nie robił – upiecze ciasto. I to będzie dobra chwila. Potrzeba jak najwięcej takich, drobiazgi stają się ważne. Tak to czuję. Dlatego zamieszczam kolejny przepis, na osłodę tych gorzkich dni.
Obyśmy mieli niedługo dużo więcej powodów do radości, możliwości spotkań, wspólnego gotowania i spędzania czasu. Tego życzę, przepraszam za dygresję, wracam do tematu.

Z odnalezionego przepisu, z niepozornego składu, powstało coś absolutnie wybitnego. Tak zjawiskowo łączy smak z wyglądem, że aż zapiera dech. Ma w sobie elegancję leguminy (czyli takiego deseru owocowo-mleczno-jajecznego) z początku XX wieku i prostotę szarlotki. I jeszcze ta polewa zastygająca w jakiś cudowny, bursztynowy karmel... No i mam! Właśnie teraz przyszło mi do głowy jak nazwę to „coś”. Jabłecznik. Bursztyn. Jantar. Zatopić się w nim też można, wpaść po uszy jak te wszystkie owady zamknięte w złocistych bryłkach. :)

Składniki (na tortownicę o średnicy 20 cm):
Łyżka koniaku (rumu albo innego mocnego, aromatycznego trunku),
90 ml mleka,
¾ łyżki proszku do pieczenia (ok. 10 g),
150 g brązowego, trzcinowego cukru,
60 g mąki,
4 jabłka średniej wielkości,
3 jajka,
2 łyżki oleju,
2 łyżki masła,
3 łyżki łuskanych orzechów włoskich,
sok z połowy limonki - bardzo polecam!
Opcjonalnie – 2 łyżki płatków migdałowych.


Jabłka obieramy, oczyszczamy. Kroimy na bardzo cienkie plasterki. To ważne, bo właśnie plasterki tworzą wyjątkową strukturę wypieku. Można sobie to ułatwić, jeśli ktoś ma w kuchennym robocie specjalną tarczę z otworami do krojenia warzyw i owoców na cienkie plastry. Skrapiamy jabłka sokiem limonki - ich smak staje się lekko... gruszkowy, sok przełamuje też słodycz gotowego wypieku.
2 całe jajka (jedno zostaje na później) ubijamy z połową cukru – na lekką, delikatną piankę. Dodajemy do niej przesianą mąkę i proszek do pieczenia, dolewamy olej, mleko i koniak.Mieszamy – można przy pomocy miksera, ale krótko. Pokrojone jabłka dodajemy do rzadkiego ciasta, mieszamy delikatnie, przy pomocy łopatki, by plasterki się nie rozpadły. WAŻNE: jeśli jabłka mają sporo soku, to trzeba je delikatnie z niego odcisnąć.
Nagrzewamy piekarnik do temp. 200 stopni. Tortownicę wykładamy papierem do pieczenia i wylewamy do niej jabłkowe ciasto. Wkładamy do nagrzanego piekarnika, pieczemy 30 minut.
Pod koniec tego czasu roztapiamy dwie łyżki masła, studzimy lekko, dodajemy do niego drugą połowę cukru, mieszamy. Dodajemy jajko i znów dokładnie mieszamy. Powinna powstać gęsta emulsja (cukier nie musi się rozpuścić). Wyciągamy ciasto z piekarnika i polewamy jego wierzch powstałą mieszaniną, posypujemy orzechami i płatkami migdałowymi. Wstawiamy znów do piekarnika – na ok. 12 -13 minut.
Wyjmujemy, całkowicie studzimy. Przed podaniem można wierzch oprószyć lekko cukrem pudrem (kto lubi – zmiesza z cynamonem).
Po przekrojeniu ukaże się wspaniałe, warstwowe, cudownie delikatne wnętrze.









czwartek, 26 marca 2020

Owsiane ciastka


Najłatwiejsze ciastka świata. Na dobrą sprawę mogą powstać tylko z trzech składników. Bez mąki, bez jajek, bez cukru. W dodatku można w łatwy sposób idealnie dopasować je do swojego smaku, wzbogacając skład czekoladą, ziarnami, suszonymi owocami, orzechami, przyprawami korzennymi...
Dla tych, którzy nie lubią owsianki, którzy muszą uważać na cukier, dla takich, co to nie lubią tracić czasu w kuchni, dla wszystkich, którzy mają ochotę na coś słodkiego, zdrowego i szybko. No i oczywiście dla tych, którzy mają pod ręką dwa bardzo dojrzałe banany.

Składniki (na 11-13 ciastek o średnicy ok. 5 cm):
Czubaty kubek płatków owsianych górskich,
2 bardzo dojrzałe, większe banany,
Kopiasta łyżka masła orzechowego,
Dodatki do wyboru: posiekana gorzka czekolada (2-3 rządki), orzechy, wiórki kokosowe, mak, ziarna słonecznika, żurawina suszona, daktyle, pokrojone morele, skórka pomarańczowa, pestki dyni, płatki migdałowe, sezam, cynamon, przyprawa korzenna itp.
Rozgniatamy w misce banany, dosypujemy płatki, dodajemy masło orzechowe. Mieszamy do powstania jednolitej masy. Można dołożyć czekoladę, orzechy, ziarna, cynamon...
Nabieramy po niecałej łyżce masy i w zwilżonych wodą dłoniach formujemy z niej kulki, spłaszczamy je następnie na dość grube ciastka (grubość ok. 1,5 cm, śr. ok. 5 cm) i układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Zanim odłożę takie ciastko, lubię przyłożyć je do ziaren słonecznika, albo dyni – tak, by tworzyły one pod spodem inną strukturę i po uprażeniu dodawały wyjątkowego smaku.

Nagrzewamy piekarnik do temp. 180 stopni i pieczemy ciastka ok. 16-18 minut.
Smaczne każdego dnia, najpierw trochę bardziej chrupiące, a potem miękkie. Ale za długo to się ich nie przechowa.




niedziela, 22 marca 2020

Sernikozebra, czyli sernik waniliowo-kakaowy


Coś nieskomplikowanego. Coś na pociechę. Jakaś otucha.
Trochę powrót do smaku sprzed lat, ale w wersji serowej. Bez nadmiaru cukru, tłuszczu też w sam raz, tyle co w serze i mleku kokosowym. Spodobał mi się ten pomysł, spodobała mi się jego realizacja. Odprężająca, pełna spokoju – zdecydowanie na ten czas burzliwy.
Rzadko korzystam z czyjegoś przepisu tak w 100 procentach, bez zmian, tu też dołożyłam swoje „trzy grosze” (zmiana ilości składników, brak rodzynek i skórki pomarańczowej, inna polewa na wierzchu). Miło jednak, gdy okazuje się, że to przepis z bloga* bardzo młodych, zakręconych dziewczyn. Nie żebym coś miała przeciw starszym dziewczynom, ale to jednak jakieś optymistyczne, że kolejne pokolenia pieką, kombinują, sięgają po klasykę. Fajnie. :)

Składniki (na formę o śr. 20 cm):
Na spód
100 g płatków owsianych,
100 g miękkich daktyli (jeśli twarde – trzeba je namoczyć przez 10 minut w gorącej wodzie),
3 łyżki kakao,
2-3 łyżki roztopionego masła (może być klarowane).

Masa serowa
650 g sera (takiego gotowego, zmielonego,)
150 ml mleka kokosowego,
4 jajka,
30 g budyniu waniliowego (bez cukru),
150 g cukru (najlepiej drobnego),
3 kopiaste łyżki kakao,
Kilka kropli aromatu waniliowego (albo łyżeczka cukru z prawdziwą wanilią).

Polewa/krem ganache
50 g czekolady deserowej,
55 ml śmietanki kremówki (30 proc.).


Formę lekko natłuszczamy, wykładamy papierem do pieczenia.
Do misy malaksera wrzucamy/wlewamy składniki spodu, miksujemy do uzyskania konsystencji mokrego piachu. Wsypujemy mieszankę do formy, dociskamy do spodu, lekko podwyższamy brzegi i odkładamy w chłodne miejsce na 20 minut.
Miksujemy wszystkie składniki masy serowej – POZA KAKAO. Niezbyt długo, ale konsystencja powinna być gładka, bez grudek. Dzielimy masę na pół, do jednej części dosypujemy kakao i miksujemy.
Włączamy piekarnik, by się nagrzał do temp. 180 stopni.
Wlewamy na schłodzony spód naprzemiennie, na jego środek – po kilka łyżek jasnej i ciemnej masy. Można wykorzystać dwie małe chochelki do tego – będzie łatwiej. Tworzymy jasne i ciemne kręgi masy aż do jej wyczerpania.
UWAGA: sernik podczas pieczenia nieco rośnie, masa nie powinna sięgać aż do samej krawędzi formy.
Ostrożnie, by nie wymieszać zbyt masy, wkładamy formę do nagrzanego piekarnika.
Pieczemy ok. 42-45 minut w nagrzanym piekarniku, potem zostawiamy do ostygnięcia przy uchylonych drzwiczkach. Schładzamy (najlepiej przez noc).
Na krem ganache – podgrzewamy śmietankę, ale NIE ZAGOTOWUJEMY jej! Kroimy drobno czekoladę i wrzucamy ją do podgrzanej śmietanki. Nie mieszamy, zostawiamy na 4-5 minut i dopiero po tym czasie, delikatnie mieszamy, do powstania gładkiej, lśniącej, czekoladowej emulsji.
Wylewamy ją na wierzch sernika, rozprowadzamy przechylając lekko paterę, odstawiamy w chłodne miejsce do zastygnięcia.
Sernik jest niezwykle elegancki, minimalistycznie piękny, subtelny, zwarty. Przyjemny w krojeniu. Idealny.

*Zainspirował mnie przepis z foodingreen.pl











sobota, 7 marca 2020

Zupa z soczewicy najlepsza


Wiem, że to nie pierwsza taka zupa na blogu. Różnią się od siebie detalami, ale właśnie na tym polega sztuka kulinarna – tworzyć coś niby podobnego, znanego, ale jednak lepszego, wzbogaconego.
Z pełną odpowiedzialnością twierdzę, że to najlepsza zupa z soczewicy, jaką jadłam. Jest tak dobra, że smakuje nawet zaprzysięgłym fanom zup mięsnych, a także tym, którzy zup specjalnie nie poważają. Ani nie spożywają.
Na czym polega jej geniusz? Chyba na tej przyprawie, która – uwaga – jest niezbędna. Bardzo polecam zabawę w tworzenie własnej mieszanki, nie jest to szczególna alchemia – ot, chwila i gotowe.
Fenkuł, czy też koper włoski suszony, można kupić bez problemu. Kto ma jakieś uprzedzenia związane ze smakiem herbatki z kopru, stosowanej przy wzdęciach i kolkach małych dzieci, niech zapomni o tym smaku. Gdzieś on się gubi, ale – jakże to fajne – właściwości pozostają. Zupa nie powoduje jakichkolwiek sensacji, poza sensacją smaku, oczywiście.
Czy wiecie, że:
- ponoć gladiatorzy przed walką nacierali ciało wyciągiem z fenkułu, miał przydać im mocy;
- fenkuł ma działanie bakteriobójcze, niszczy drobnoustroje, zalecany jest podczas przeziębienia i grypy.
Warto więc używać fenkułu, a przyprawa, której wykonanie proponuję, generalnie bardzo poprawia smak zup, nawet zwykła jarzynowa dzięki niej zyskuje.

Składniki:

Przyprawa (porcja wystarczy na dwukrotne zastosowanie do tej zupy):
2 łyżeczki mielonej kolendry,
2 łyżeczki mielonego kminu rzymskiego (uwaga – to nie kminek, tylko kumin!),
1 łyżeczka mielonego kopru włoskiego (fenkułu) ,
1 łyżeczka sproszkowanej kurkumy.

Zupa
2-3 łyżki oliwy,
1 spora cebula, drobno pokrojona,
2 ząbki czosnku – zmiażdżone albo drobno posiekane,
3 łyżeczki przygotowanej przyprawy,
Odrobina ostrej papryki (do smaku, można też pominąć),
1 większa, obrana i pokrojona w półtalarki marchewka,
Pół łyżeczki cukru,
1 łyżeczka koncentratu pomidorowego,
Szklanka passaty (przecieru z pomidorów),
Kubek czerwonej soczewicy,
1,5-1,7 l bulionu warzywnego (może być z kostki, ale bio – bez paskudnych dodatków),
Sól i świeżo zmielony pieprz,
Posiekana drobno czerwona cebula, natka pietruszki, gęsty jogurt grecki – na wierzch (jogurt – opcjonalnie, reszta – zalecana).

Składniki przyprawy mieszamy ze sobą, umieszczamy w małym słoiczku. Idealnie, by składniki były świeżo zmielone, warto mieć specjalny młynek.
Na rozgrzaną oliwę wrzucamy: cebulę, czosnek, przyprawę i paprykę. Mieszamy całość i po chwili dodajemy marchewkę.
Zmniejszamy ogień i nadal mieszamy ok. 3-4 minuty. Dosypujemy cukier, dokładamy koncentrat pomidorowy, wsypujemy soczewicę.
Mieszamy, a po ok. 2 minutach dolewamy passatę (przecier) i bulion. Przykrywamy pokrywką i na małym ogniu, mieszając co kilka minut (soczewica może przywierać do dna), gotujemy ok. 20 minut. Soczewica powinna się rozpaść, zupa zgęstnieje. Gdyby była zbyt gęsta można dolać odrobinę wody.
Doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Gdy rozlejemy zupę do talerzy, na wierzch dajemy posiekaną cebulkę, natkę, a kto lubi – łyżeczkę jogurtu.

Zdrowie, moc i smak!

Zainspirował mnie przepis z książki „Best-ever vegetarian”, wydanej przez Hermes House.