piątek, 31 października 2014

Brownie śliwkowe z nutą brandy


Bardzo czekoladowe, mocno słodkie, ale ze śliwkowym, obłędnym, dymno-kwaskowym szczegółem, który odróżnia to brownie od innych. Nie byłabym sobą, gdybym w przepisie z książki „White Plate. Słodkie”* czegoś nie zmieniła. I nie poprawiła. Bo przy tej okazji muszę wyrazić nadzieję, że w II wydaniu tej książki korekta jednak zadziałała. Naprawdę jest różnica między połową łyżki, a połową łyżeczki proszku do pieczenia... W przypadku innych ciast być może nie ma to znaczenia, ale do brownie właściwie wcale nie dosypuje się proszku. Do tego – owszem, bo coś musi odrobinę spulchnić ciasto z taką ilością czekolady i śliwek. No i wylazła ze mnie Pani Czepialska…
A zmiana jest też dość charakterystyczna dla innej Pani dwojga nazwisk: Odrobina - Niezaszkodzi. Namoczyła ona bowiem śliwki nie tylko w herbacie, ale i w... alkoholu, a dokładniej w brandy. Bo – używając określenia Jamiego Olivera – czekolada, śliwki i alkohol to dobrzy przyjaciele. Jeśli pieczecie również dla dzieci – to oczywiście bez procentów.

Składniki (na blaszkę o wym. 21/32 cm ):
200 g gorzkiej czekolady,
160 g masła,
1 szkl. cukru pudru,
4 jajka,
½ łyżeczki proszku do pieczenia,
80 g mąki,
300 g suszonych śliwek (bez pestek).
50 ml alkoholu (brandy, koniak, rum) – opcjonalnie.


Proponuję namoczyć śliwki na noc. Trzeba je pokroić (dzięki temu unikniemy też przypadkowej pestki), wsypać do miseczki i zalać mocną, gorącą herbatą. Jeśli nie dolewamy alkoholu to będzie to 250 ml herbaty, a z alkoholem – 200 ml herbaty i 50 ml koniaku. Na drugi dzień odsączamy owoce na sicie.
Czekoladę łamiemy na kawałki, wkładamy z pokrojonym masłem do rondelka i mieszając roztapiamy całość na parze (czyli rondelek wstawiamy do większego z gotującą się wodą – tak, by jego dno nie dotykało wrzątku). Odstawiamy do przestudzenia. Włączamy piekarnik, powinien się nagrzać do 180 stopni. Ubijamy jajka z cukrem na puszystą masę, dodajemy powoli roztopioną czekoladę z masłem – miksując do połączenia się składników. Dosypujemy stopniowo przesianą mąkę połączoną z proszkiem i mieszamy delikatnie łyżką, a na samym końcu wsypujemy śliwki odsączone z płynu i również delikatnie łączymy z masą.
Wlewamy do blaszki wyłożonej papierem, wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy 20-25 minut (w zależności od tego, czy lubicie bardziej mokre, czy wypieczone brownie).
Kroimy ciasto po wystudzeniu. Jeśli komuś uda się nie spróbować jeszcze ciepłego – ten prawdziwym twardzielem jest.
Muszę ostrzec: zniewalający, uzależniający, otwierający nowe drzwi percepcji smak...

*Eliza Mórawska, wyd. Dwie Siostry 2012




wtorek, 28 października 2014

Kremowa zupa z dyni z mlekiem kokosowym


Najlepsza zupa z dyni jaką jadłam. Cudownie rozgrzewająca, z wyczuwalnym delikatnie imbirem, ostrością chili – ale taką w sam raz, bez przesady i łagodzącym, aksamitnym smakiem mleka kokosowego. To mój ideał, z pełnią szczęścia w postaci dodatku kwiatów pora. Kupiłam ich więcej i zamroziłam, teraz dosypuję po odrobinie do różnych potraw. Wierzcie mi – taki drobiazg, a naprawdę czyni cuda. Ale i bez nich ta zupa jest boska! :)

Składniki (5-6 porcji):
1 dynia hokkaido średniej wielkości,
Oliwa,
1 łyżka masła,
2 pokrojone w kostkę spore cebule,
2 pokrojone cienko ząbki czosnku,
2 łyżki pokrojonego imbiru (albo 2 płaskie łyżeczki imbiru sproszkowanego),
1 świeża papryczka chili (długości ok. 6-7 cm) – wyczyszczona z pestek i drobno posiekana,
1 litr bulionu warzywnego,
1 puszka mleka kokosowego ( taka większa, nie ta całkiem mała),
Sól, pieprz,
Jogurt naturalny,
Kwiatki pora, albo prażone pestki dyni, słonecznika, ew. ulubiona zielenina (fantastycznym dodatkiem będą listki szałwii usmażone na maśle).


Piekarnik nagrzewamy do temp. 200 stopni. Dynię kroimy na kawałki średniej wielkości i układamy na blaszce wyłożonej papierem, skrapiamy oliwą. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy ok. 30-35 minut. Odcinamy skórę z każdego kawałka. W rondlu rozgrzewamy masło i łyżkę oliwy. Wrzucamy na tłuszcz cebulę, czosnek, imbir i papryczkę. Mieszamy, zmniejszamy gaz, przykrywamy pokrywką i dusimy ok. 10-15 minut. Dodajemy dynię, wlewamy bulion i mleko kokosowe – gotujemy ok. 5 minut. Miksujemy całość, doprawiamy solą i pieprzem. Wlewamy do miseczek i do każdej porcji dodajemy po łyżce jogurtu i posypujemy wierzch kwiatkami pora albo pestkami, ziarnami czy też zieleniną.



niedziela, 26 października 2014

Tort dacquoise


Tort – legenda, którego wygląd obiecuje bardzo dużo, a smak daje jeszcze więcej... Bywa miłym, pożądanym prezentem, wywołuje poruszenie wśród gości każdej imprezy, znika tak szybko, że aż trudno zrobić mu zdjęcie :). No, ale ta beza... Dla jednych żaden problem, dla innych coś nie do przejścia. Bo raz, drugi, trzeci nie wyszła. Cóż, nie będę ukrywać, że i mi nie zawsze się udaje. Beza jest kapryśna, wymaga spełnienia przynajmniej kilku podstawowych warunków:

- Nie znosi tłuszczu! Gdy w misce znajdzie się choćby jego odrobina – białka na bezę nie ubiją się tak, jak powinny. A ponieważ żółtko też jest tłuszczem, trzeba bardzo uważać przy oddzielaniu białka od żółtka. Miskę przygotowaną do ubijania białek, można przetrzeć skórką od cytryny, by zniwelować tłuszcz. Oczywiście miskę trzeba też starannie wysuszyć.
- Lepsza do ubijania jest miska metalowa albo szklana, a nie plastikowa.
- Białka powinny być jak najświeższe! Najlepiej z wiejskich jajek – „zerówek”. Nie muszą być wcale schłodzone, powinny mieć raczej temperaturę pokojową.
- Najlepszym cukrem do ubijania jest cukier kryształ, ale drobny. Pudru nie polecam. Ciężko jest w Polsce kupić taki drobniejszy cukier, więc ja wrzucam normalny cukier do malaksera i rozdrabniam go w taki sposób.
- Białek nie wolno ubijać zbyt krótko, ale nie wolno ich też „przebić”. Białka ubijane zbyt długo,tworzą takie nieregularne „chmurki” i podchodzą wodą. Prawidłowe ubijanie wygląda tak, że zaczynamy ubijać na mniejszych obrotach, stopniowo je zwiększamy, aż piana zaczyna się robić sztywna. Fachowo nazywa się ten etap „soft peaks”, ponieważ beza tworzy takie miękkie wierzchołki, które przechylają się, gdy odrywamy od masy bezowej mieszadła. No i dopiero teraz zaczynamy dosypywać cukier.
- Cukier trzeba koniecznie dodawać stopniowo, łyżka po łyżce. To jest najmniej wdzięczny etap, trwa długo, ale rzeczywiście beza będzie właściwie, porządnie ubita, dopiero wtedy, gdy w odrobinie piany pod palcami nie wyczujemy kryształków cukru.
- Bezy pieczemy w różny sposób, w zależności od formy jaką mają przybrać. W przypadku bezy na Pavlovą, czy dacquoise, wkładamy blaty do nagrzanego piekarnika, by po chwili zmniejszyć drastycznie temperaturę.

Nie wiem czy powinnam o tym pisać – z pewnością nie jest to sposób dla każdego, nie wiem zresztą, czy to nie zwykły przypadek, ale zauważyłam, że beza udaje mi się zawsze, gdy przygotowuję ją... na lekkim rauszu. Dwie lampki wina, albo odrobina brandy i beza jest idealna. No cóż, może dzięki alkoholowi lżej traktuję cały ten proces ubijania, nie „napinam się” i nie liczę aż tak bardzo na sukces... Nie wiem, tak po prostu jest. :)

Mając w pamięci powyższe, spróbujcie ze mną, krok po kroku, przygotować tort dacquoise, który w cukierniach pojawia się czasami jako „Dakłas”, albo „Dakłaz”. Nazwa trudna, ale wykonanie – jeśli tylko beza się uda – będzie banalnie proste.

Składniki (na 2 blaty o średnicy ok. 23 cm):
6 białek (jajka 0/1),
1 niecała szklanka i odrobinę mniej niż pół szklanki drobnego cukru,
Szczypta soli,
2 łyżki cukru ciemnego „dry demerara”,
1 łyżeczka octu winnego,
10 szt. suszonych daktyli.

Krem
300 ml śmietany „kremówki” (30 proc.),
250 g mascarpone,
3 kopiaste łyżki gotowej masy kajmakowej,
½ szkl. orzechów włoskich,
10 szt. daktyli albo 2 łyżki pokruszonej chałwy.

Na wierzch:
Kilka orzechów włoskich i daktyli, odrobina kakao do posypania,
albo
Świeże figi, pestki granatu i listki mięty.


Dwie blachy wykładamy pergaminem, na każdym arkuszu rysujemy ołówkiem i z pomocą odwróconego talerza, okręgi o średnicy ok. 23 cm.
Do metalowej (szklanej) miski wbijamy starannie białka jaj. Ubijamy mikserem najpierw na niskich obrotach, potem na wyższych, dosypujemy szczyptę soli i gdy białka zrobią się sztywne, zaczynamy dodawać po łyżce drobny cukier i cukier demerara.
W tym momencie możemy włączyć piekarnik, by się nagrzał do temp. 180 stopni.
Ubijamy pianę, aż stanie się sztywna, gładka i lśniąca, a pod palcami nie będziemy wyczuwać cukru. Wlewamy wówczas ocet, mieszamy, a na koniec dodajemy wypestkowane, pokrojone daktyle i delikatnie mieszamy masę łyżką.
Wykładamy pianę na okręgi, delikatnie wyrównujemy powierzchnię i wkładamy blachy do nagrzanego piekarnika z włączoną opcją termoobiegu. Po 5 minutach zmniejszamy temperaturę do 140 stopni i pieczemy jeszcze przez 90 minut. Wyłączamy i studzimy bezę przy uchylonych lekko drzwiczkach piekarnika.
Ubijamy lekko śmietanę, dodajemy do niej mascarpone oraz masę kajmakową i ubijamy razem jeszcze przez chwilę – do połączenia się wszystkich składników. Dodajemy rozdrobnione lekko orzechy i pokrojone daktyle, lub pokruszoną chałwę. Jeden z wystudzonych blatów umieszczamy na paterze, wykładamy na niego masę, na górę dajemy ostrożnie drugi blat. Odrobiną kremu smarujemy spód kilku orzechów i daktyli i „przyczepiamy” je na wierzchu posypanym delikatnie kakao.

Druga opcja to pokrojone świeże figi, wyłożone na wierzchu i po bokach, rozsypane pestki granatu i liście mięty.

A moja ulubiona to ta ze zdjęcia głównego - z marakują, granatem, bratkami, miętą i tymiankiem cytrynowym.

PS. Za wykonanie poniższego zdjęcia dziękuję R. :)





środa, 22 października 2014

Aroniówka


To niezwykła, najbardziej jesienna ze znanych mi nalewek. Ma w sobie dym październikowych ognisk, chłodny wiatr buszujący w listopadzie wśród ogołoconych z liści krzewów i ciężar grudniowej, zmrożonej ziemi. Cierpkość smaku przemieszana z cudowną słodyczą, zatrzymuje każdy jej łyk w ustach i powoduje, że świat przez ten jeden moment przestaje gnać nie wiadomo dokąd... Bardzo to miłe, szczególnie po roku od przygotowania nalewki. Aronia ma działanie lecznicze – dowiedzcie się jakie, zanim zdecydujecie się na wykorzystanie przepisu. Przepraszam, rozleniwił i wprawił mnie w taki błogostan ten ostatni kieliszek ubiegłorocznej aroniówki, że nie chce mi się już pisać...
PS. Aronia jest bardzo tania, a znajdziecie ją w październiku i listopadzie właściwie na każdym targowisku.

Składniki:
1 kg aronii,
1/2 kg cukru,
1/2 litra spirytusu,
1/2 litra wódki.


Aronię trzeba wypłukać, osuszyć i zamrozić (wystarczy włożyć ją na jeden dzień do zamrażalnika). Po wsypaniu owoców do dużego słoja, zasypujemy je na noc cukrem, a na drugi dzień zalewamy alkoholem i odstawiamy przynajmniej na 3 miesiące. Przez ten czas, co kilka dni trzeba potrząsać słojem, by cukier się rozpuszczał. Następnie filtrujemy nalewkę (gaza, filtr do kawy), zlewamy do butelek i przetrzymujemy w ciemnym, w miarę chłodnym miejscu.



poniedziałek, 20 października 2014

Pasta al limone e basilico, czyli makaron z cytryną i bazylią


Gdy byłam mała i oglądałam animowane „dobranocki” o Smoku Wawelskim, zawsze czekałam na: „Bartollini Bartłomiej, herbu Zielona Pietruszka, mamma mia. Do usług!”. Uwielbiałam ten moment! Włoski kucharz wydawał mi się przezabawny i bardzo potrzebny podczas pełnej przygód wyprawy. Rozstawiał kociołek, coś tam do niego wsypywał, mieszał chochlą i wszyscy się zajadali.
Odkąd zaczęłam sama gotować, same peany na cześć tradycyjnych, śródziemnomorskich potraw przychodzą mi do głowy. Jeśli mam w domu makaron i kilka innych, prostych składników – nie będę głodna po powrocie z pracy. Gluten, tycie, szkodliwość dla zdrowia? Tylko wtedy jeśli zjada się za dużo, za tłusto, a trawi w bezruchu. W dodatku amerykańscy uczeni udowodnili, że makaron odgrzewany mniej tuczy! Tak więc sałatki makaronowe na zimno i potrawy na bazie makaronu przygotowanego al dente, zjadane np. na drugi dzień, są także godne polecenia. Byle z umiarem.
W sprawie wszelkich „past” bezgranicznie ufam Gennaro Contaldo. Polecam więc jego przepis pozyskany z książki o dwóch łakomych Włochach*. Co prawda zaleca on wykorzystanie do tej potrawy spaghetti, linguine albo tagliatelle, a ja miałam w domu tylko fusilli, czyli świderki, ale okazało się, że przy zastosowaniu kiszonej cytryny, to bardzo dobra opcja…

Składniki (porcja dla 2 osób):
200 g makaronu (w moim przypadku pełnoziarniste świderki),
1/3 świeżej papryczki chili,
2 ząbki czosnku,
6 łyżek oliwy z oliwek,
1 pomidor (malinówka, albo bawole serce) – obrany ze skóry, pokrojony w kostkę, bez pestek (choć czasami nie chce mi się ich pozbywać…),
Garść poszarpanej, świeżej bazylii i listki do przybrania,
Ćwiartka plus dodatkowy, niewielki kawałek kiszonej cytryny (albo sok, miąższ i skórka ze świeżej, sparzonej wrzątkiem cytryny),
Łyżka masła dobrej jakości,
Parmezan (albo inny ser żółty dojrzewający) – do posypania,
Sól i pieprz.


Makaron wrzucamy do osolonego wrzątku, gotujemy al dente. W międzyczasie rozgrzewamy na patelni oliwę i wrzucamy na nią drobniutko pokrojoną chili i zmiażdżony czosnek. Mieszając smażymy przez ok. minutę, odstawiamy z ognia. Kiszoną cytrynę siekamy bardzo drobno, a jeśli wykorzystujemy świeżą cytrynę, to ścieramy skórkę i wyciskamy sok z jej połowy, a drugą połówkę kroimy na drobne kawałeczki. Odcedzając ugotowany makaron, odlewamy część wody z jego gotowania. Wrzucamy makaron na patelnię z oliwą, czosnkiem i chili, dorzucamy pokrojonego pomidora, kiszoną cytrynę ( jeśli świeżą - sok, skórkę i pokrojone cząstki) i posiekaną bazylię. Mieszamy przez chwilkę, by wszystko się podgrzało, dolewamy odrobinę wody z gotowania makaronu, doprawiamy solą i pieprzem, a na koniec wrzucamy masło. Każdą porcję makaronu posypujemy startym parmezanem i dekorujemy listkami bazylii.
A dlaczego świderki okazały się idealne? Kiszona cytryna powchodziła w ich zakręty i zakamarki i każdy kęs miał ten niezwykły, mocno cytrynowy smak. I w dodatku mam domowej produkcji (choć kupne), znakomite masło, które w tej potrawie czyni cuda…

*Antonio Carluccio, Gennaro Contaldo – „Dwaj łakomi Włosi” (Muza SA)



sobota, 18 października 2014

Ciasto Które Się Nie Znudzi


Uwielbiam to ciasto! Oprócz tego, że jest naprawdę „easy peasy” - jak mówi Jamie Oliver, to nigdy się nie znudzi, bo za każdym razem można dodać coś, co je nieco zmieni. A to oprócz jabłek również śliwki, a to rodzynki, morele, żurawinę i orzechy, czy też przyprawy korzenne. Zdarza mi się dolać do niego również alkohol... Ciasto kameleon dla najbardziej początkujących!

Składniki (średnia blaszka):
4-5 jabłek (antonówki, złote renety – niezbyt duże),
10-15 śliwek węgierek (zależnie od wielkości),
¾ szklanki cukru,
2 szklanki mąki,
Łyżeczka proszku do pieczenia,
Łyżeczka sody rozpuszczona w 2 łyżkach mleka,
3 jajka (wolny wybieg!),
4-5 łyżek oleju,
2 łyżki kakao,
50 ml soku (jabłkowego, pomarańczowego, porzeczkowego...) albo alkoholu (koniak, rum),
Duża garść bakalii (opcjonalnie),
Garść orzechów włoskich,
Kilka kropli aromatu (migdałowy, rumowy) – opcjonalnie,
2 łyżeczki przypraw korzennych (cynamon, imbir itp.) – opcjonalnie,
Wiórki kokosowe na wierzch.


Obrane i pozbawione gniazd nasiennych jabłka kroimy w sporą kostkę, śliwki płuczemy, pozbawiamy pestek i dzielimy na połówki (albo mniejsze części – jeśli śliwki są duże). Wrzucamy owoce do dużej miski, zasypujemy je cukrem i odstawiamy na kilka godzin (albo całą noc) w chłodne miejsce.
Włączamy piekarnik, by nagrzał się do 180 stopni.
Dosypujemy do owoców mąkę, proszek, dolewamy sodę, dodajemy jajka, olej, kakao, aromat, bakalie, orzechy, przyprawy, sok albo alkohol. Mieszamy wszystko dokładnie, ale niezbyt długo – do połączenia składników. Blachę wykładamy papierem do pieczenia i wylewamy na nią ciasto. Wyrównujemy wierzch i posypujemy go obficie wiórkami kokosowymi (jeśli ktoś nie lubi – mogą być płatki migdałowe, ale kokos tak pięknie pachnie podczas pieczenia...). Wkładamy do piekarnika i pieczemy ok. 30-35 min (do suchego patyczka).


czwartek, 16 października 2014

Turecka Zupa Narzeczonej


Nie wiem skąd ta nazwa, ale tak właśnie – jak internet długi i szeroki – bywa charakterystyczna potrawa z czerwonej soczewicy nazywana. W każdym razie ta łatwa do przygotowania, przyjemna w smaku i rozgrzewająca zupa, nie jest raczej jakimś specjalnym egzaminem umiejętności przyszłej żony. A jeśli już, to wolałabym, by to mężczyzna gotował ją dla ukochanej...

Składniki (4-5 porcji):
2 kopiaste łyżki masła,
2 posiekane cebule,
Łyżeczka słodkiej, sproszkowanej papryki (może być wędzona),
2 łyżki koncentratu pomidorowego (albo 3 łyżki ajvaru),
1,5 l bulionu warzywnego,
Filiżanka czerwonej soczewicy,
½ filiżanki kaszy bulgur (można już ją bez problemu kupić w dobrych sklepach spożywczych),
Szczypta pieprzu cayenne,
4-5 plasterków cytryny (po jednym na każdą porcję zupy),
3 łyżki posiekanej świeżej mięty i całe listki do dekoracji,
Naturalny jogurt grecki,
Sól i pieprz – ewentualnie.


Masło roztapiamy w rondlu, wrzucamy na nie cebulę i smażymy ją mieszając, na małym ogniu przez ok. 5-8 minut. Dodajemy słodką paprykę, soczewicę i bulgur, następnie koncentrat pomidorowy – przez chwilę dusimy wszystko razem. Dolewamy bulion i pieprz cayenne i zostawiamy całość na małym ogniu na ok. 30-40 minut, mieszając od czasu do czasu. Jeśli po tym czasie zupa będzie za gęsta, można dolać odrobinę bulionu lub wody i doprawić ją ewentualnie do smaku solą i pieprzem. Wrzucamy do zupy posiekaną miętę, wyłączamy i rozlewamy gorącą do miseczek. Na wierzch dajemy po łyżeczce jogurtu, plasterek cytryny i listki mięty.


poniedziałek, 13 października 2014

Consumela. Opowieść kulinarna cz. 8

W poprzednim odcinku Consumela wybrała się na targ, by kupić figi, potrzebne do przygotowania deseru dla matki Antonia. Spotkała tam człowieka, który wywrócił jej życie do góry nogami...


- A kogóż my tu mamy? Mężczyzna pochylał się nad zaskoczoną Consumelą. Z bliska był jeszcze wyższy, pachniał mieszaniną tłuszczu, chili, tequili i dobrej wody kolońskiej. – Ja… Ja tu robię zakupy… - wyjąkała zmieszana i zaczerwieniła się jak pestka granatu wyciśnięta z dojrzałego owocu. - Taaak? A myślałem, że załatwiasz właśnie jakiś cholerny kredyt hipoteczny. Żart był grubiański, mało śmieszny, ale przybysz patrzył na dziewczynę przyjaźnie i miał „uroczne” oczy – jak mówiła babka Carmela.

- Okoliczni sprzedawcy powiedzieli mi, że jesteś tutejszą Marthą Stewart, widzę jednak, że mam do czynienia raczej z jakąś frutariańską Salmą Hayek, boginią tych poj…, uppss, pogiętych, zboczonych wegetarian, z tymi pięknymi figami w dłoniach i błyskiem szaleństwa w oczach. Zapraszam cię na kawę z rumem, mów mi Tony i nie chcę słyszeć, że musisz pędzić, bo jakiś pieprzony Antonio czeka w domu na obiad.
Nie zdążyła nawet zaprotestować, otoczył ją niczym jastrząb skrzydłem swoją zdobycz i poprowadził w stronę pobliskiego bistro.
– Ludziska, fajrant! – krzyknął do telewizyjnej ekipy.
Niewiele zapamiętała z tego co się działo później – za wyjątkiem tych oczu, palących jak jalapeño, wpatrzonych w nią uważnie, gdy opowiadała o swoim smutku, nieszczęśliwej miłości, ostatnich, bolesnych wydarzeniach.

Otworzyła się przed nim jak bezbronna ostryga, poddała się jego gorącemu spojrzeniu i wrzącej, męskiej, lecz dobrej mocy.
– Taaaaa… Ale wiesz, że ten twój koleś, ten powiatowy, podrabiany Ridge, to palant?
I wiesz, że oszukuje cię jak Alexis Blake’a Carringtona? Gdybym poprosił żonę, żeby dla mojej matki przygotowała jakieś jedzenie, to w ciągu 15 minut zbierałbym swoje rzeczy wyrzucone przez balkon i zęby z białego dywanu. Poza tym mam zwyczaj w miejscach, które odwiedzam, korzystać z usług golibrody, byłem więc pewnie w jego zakładzie i – wierz mi – bynajmniej nie zajmował się tam ostrzeniem pieprzonej brzytwy. Powiem ci dziewczyno co masz zrobić… - nachylił się nad Consumelą i cichym, spokojnym głosem poinstruował ją, w jaki sposób ma zmienić swoje „chu...we i kiczowate jak stroje Cher”, życie.
Nad Antoniem rozpościerała się czerń, niczym wypuszczona przez mątwę, mroczna, złowieszcza sepia.
Consumela nigdy nie przeżyła czego podobnego, czuła się jak we śnie, jakby ktoś rzucił na nią urok. Sama nie wiedziała kiedy wróciła do domu. W uszach dźwięczało jej: „Nie trać czasu, dawaj tyle, ile dostajesz, nie bądź frajerką”. Przygotowała więc mało pracochłonny deser z figami i czekała. Najpierw miał się zjawić Antonio, a zaraz potem Tony.
Cdn.

Tartaletki z figami, serem i miodem (pożegnalny deser Consumeli)

Włączamy piekarnik, by się nagrzał do temp. 180 stopni. Przygotowujemy dwie foremki do tartaletek (śr. 11 cm), wykładamy je pergaminem i kruchym ciastem, które dziurkujemy widelcem. Na każdą kładziemy kawałek folii aluminiowej i wsypujemy ziarna suchej fasoli. Wkładamy do nagrzanego piekarnika, podpiekamy ok. 7 minut, zdejmujemy folię z fasolą i dopiekamy ok. 5 minut.

100 g sera kremowego (może być ricotta, może być taki na sernik) łączymy z łyżką cukru z wanilią i jednym, małym jajkiem. Mieszamy krótko – do połączenia składników. ¾ tej masy dajemy na podpieczone spody. 2 figi nacinamy na cztery części, układamy je skórką do góry na serze. Na wierzch dajemy resztę sera i posypujemy orzeszkami piniowymi. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika, pieczemy w temp. 180 stopni ok. 20-25 minut.
Po wyjęciu i lekkim przestudzeniu oblewamy miodem.

Uwaga: Tak samo mogą powstać tartaletki na słono – np. z kozim serem. Wystarczy użyć słonego, kruchego ciasta, doprawić ser przed pieczeniem ziołami lub czosnkiem, a dodatkiem może być sałata z oliwkami i sosem winegret.

Rys. www.globedia.com

sobota, 11 października 2014

Sałata karbowana z pysznym winegretem


Piękna, karbowana sałata – apetyczna pod każdym względem. Jej kędzierzawa czupryna fantastycznie dzieli się na listki, kruchość dorównuje delikatności, a kolor podkreśla zieleń listków innych sałat i kolory warzyw, które do niej dołączymy. Lubię najprostszy zestaw, prawdziwe bogactwo tkwi bowiem w sosie. To mój ulubiony winegret – z dodatkiem kiszonej cytryny i sosu sojowego. Ma tak głęboki, skoncentrowany smak, że wystarczy jego odrobina, by całość „ożyła” i zaprezentowała niuanse poszczególnych składników. Bajka!

Składniki (ilość na 2-3 porcje):
Połowa dużej główki karbowanej, bardzo świeżej sałaty,
12 wypłukanych koktajlowych pomidorków,
Połowa kiwano, albo 2 średniej wielkości gruntowe ogórki (widziałam kiwano we wrocławskiej Hali Targowej, ale kosztowało tam 6 zł - o połowę więcej niż na targowisku. A co to jest pisałam tutaj),
Kawałek parmezanu (albo innego sera dojrzewającego) wielkości pudełka zapałek,
Połowa dużej czerwonej cebuli (opcjonalnie),
Pieprz.

Sos
Kopiasta łyżeczka musztardy Dijon,
10 łyżek oliwy z oliwek,
1 łyżka białego octu winnego,
Ćwiartka bardzo drobno posiekanej kiszonej cytryny,
Łyżeczka płynnego miodu,
Łyżeczka sosu sojowego.


Sałatę płuczemy, dokładnie osączamy, dzielimy na listki. Wrzucamy je do miski, dokładamy przekrojone na pół pomidorki, obrane i pokrojone w wiekszą kostkę kiwano (albo ogórka) i cebulę pokrojona w bardzo cienkie piórka. Ser ścieramy na płatki, posypujemy nim sałatę.
Do niewielkiego słoiczka dajemy musztardę i oliwę – zakręcamy i wstrząsamy. Dodajemy ocet winny i znów zakręcamy i wstrząsamy. Następnie dorzucamy cytrynę kiszoną, wlewamy miód i sos sojowy. Zakręcamy i po raz ostatni bardzo energicznie wstrząsamy, aż utworzy się gęsta, aromatyczna emulsja. Sałatę tuż przed podaniem oblewamy sosem.
Uwaga: dodatek soli nie jest konieczny, gdy używamy kiszonej cytryny i sosu sojowego. Ale oczywiście można sałatę doprawić jeszcze do smaku solą i pieprzem.

wtorek, 7 października 2014

Caponata Giny


Fabio wpadł zziajany do swojej restauracji, mieszczącej tylko kilka małych stoliczków, zaplecze wielkości połowy sali i jego kształtną żonę – Ginę. Opadł na krzesło, rozpinając kołnierzyk koszuli. – Czy.. czy to prawda, że tu był i nie wychodził przez blisko godzinę? – Tak, długo kazałeś czekać na siebie! Żaden Sycylijczyk nie traciłby 53 minut na zwrot długu, a Ty myślałeś, że Don Matteo poczeka? Człowiek, któremu jesteśmy dłużni 5 tysięcy euro?! Gina była wściekła na męża. Wiedziała, że śpieszył się bardzo, ale żeby zadrzeć z Don Matteo, właścicielem dwóch trzecich tej wyspy ??! - Co robił, co mówił, gdzie siedział, czy poczęstowałaś go czymś? Gina zdała mu relację. – Jak to nic nie mówił, siedział sam i nie zdjął nawet płaszcza? Co mu dałaś do jedzenia? - To, co wszystkim dzisiaj – caponatę ze świeżą ciabattą.
- O mamma mia, już po nas! To już nic bardziej pospolitego nie mogłaś ugotować? Dałaś mu coś, co może zjeść na każdym rogu tej zapadłej dziury? Santa Madonna, San Giuseppe i San Francesco di Paola! Jesteśmy zgubieni!
Ukrył spoconą twarz w dłoniach i łkał bezgłośnie, gdy usłyszał sygnał nadejścia sms-a. „Drogi Fabio, podziękuj żonie. Taką caponatę robiła tylko nonna Giovanna. Znów przez moment miałem 7 lat i biegłem piaszczystą plażą w Trapani do domu babci. Dług anuluję, za to raz w miesiącu będę przychodzić na caponatę. ” – Dodałaś do tej caponaty, coś innego niż zwykle? – zapytał osłupiały Ginę. - Tak, dostawca przywiózł oregano z Trapani, najlepsze na całej Sycylii i pomidory z Pachino*. U nas takich nie dostaniesz. Co robisz, wariacie!? Fabio porwał zaskoczoną żonę w ramiona i - śmiejąc się jak oszalały - kręcił z nią taneczne młynki...

Składniki (na 4-5 porcji):
2 średnie bakłażany,
Łyżka suszonego oregano,
1 duża, czerwona cebula,
5 ząbków czosnku,
Garść zielonych oliwek,
Garść oliwek czarnych (lepsze są te z pestkami),
2 łyżki kaparów ze słoiczka,
3-4 łyżki octu winnego,
Garść posiekanej natki pietruszki,
4-5 dojrzałych pomidorów (albo puszka pomidorów),
6-8 suszonych pomidorów,
Oliwa,
Sól i pieprz.


Bakłażana kroimy na kawałki średniej wielkości. Wrzucamy je na rozgrzaną patelnię grillową, skrapiamy obficie oliwą i posypujemy oregano. Smażymy mieszając przez ok. 5 minut. Przekładamy bakłażana do rondla z grubym dnem, a na patelnię wrzucamy pokrojoną w cienkie piórka cebulę i pokrojony w plasterki czosnek. Znów skrapiamy oliwą, smażymy przez chwilę. Dodajemy następnie oliwki, kapary, wlewamy ocet, wsypujemy natkę. Gdy ocet wyparuje, dorzucamy pokrojone pomidory bez skórki (albo te z puszki) i pokrojone w paski suszone pomidory. Mieszamy, zagotowujemy i przekładamy wszystko do rondla. Dusimy całość na niewielkim ogniu przez ok. 15-20 minut. Doprawiamy solą i pieprzem. Podajemy caponatę ze świeżym pieczywem, posypaną zieleniną. Świetna jest na ciepło, ale i na zimno – np. na kromce chleba z serem pleśniowym.

Buon appetito!

*Za niezwykle aromatyczne oregano z Trapani i pomidory suszone w słońcu grzejącym nad Pachino, przywiezione prosto z Sycylii – dziękuję bardzo R. :)


Foto z Trapani: www.fly4free.pl


sobota, 4 października 2014

Pleśniak czekoladowy ze śliwkami


Nazwa ciasta może wydać się nieapetyczna, ale ja ją lubię. Ktoś, kto ją wymyślił miał wyobraźnię i poczucie humoru. Jest mnóstwo odmian pleśniaka, zjadłam w swoim życiu z pewnością przynajmniej z dziesięć rodzajów tego ciasta, mocno różniących się od siebie. To jeden z moich ulubionych – z czekoladowym spodem, warstwą powideł albo musu gruszkowego, dużymi, słodkimi śliwkami, z dodatkiem orzechów włoskich. Na wierzchu tradycyjnie – piana z białek i starte na wiórki kruche ciasto (zostało mi z szarlotki orkiszowej).
Nie spodziewajcie się bezy, to ma być lekka, biała pianka, krucha tylko od razu po upieczeniu. Na drugi dzień mięknie, ale ciasto przez to nie traci nic ze swej oryginalnej urody i fantastycznego smaku. By ułatwić sobie pieczenie proponuję przygotować kruche ciasta wcześniej i je zamrozić. Podaję proporcje na większe ilości – można podzielić je na połowy, wystarczą na jeszcze jedno ciasto.

I jeszcze jedna rada: polujcie na blaszki z wyjmowanym dnem! Do upieczenia pleśniaka ze zdjęć wykorzystałam mój najnowszy nabytek. Mam już taką klasyczną, okrągłą blachę do tart z wyjmowanym dnem, prostokątną, w której piekę najczęściej, a te podłużne były obiektem moich marzeń, aż znalazłam je w TK Maxx.

Składniki (na dwie podłużne blaszki 10/34 cm):
Spód czekoladowy
1,5 szklanki mąki tortowej,
½ szkl. cukru pudru,
4 żółtka,
20 dag schłodzonego,pokrojonego na mniejsze kawałki masła,
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia.
2 łyżki kakao.

Do posypania spodu
Kilka pokruszonych herbatników, albo 2 łyżki bułki tartej.
Warstwa owocowa
6-8 dużych śliwek, wypłukanych i podzielonych na połówki,
Średni słoiczek powideł,
2-3 gruszki,
1 łyżka cukru,
Kilkanaście wyłuskanych orzechów włoskich,

Beza
4 białka,
1/2 szklanki cukru.

Ciasto na wierzch
Można je zrobić na podst. tego przepisu, albo innego waszego ulubionego na kruche ciasto.

Składniki czekoladowego ciasta wrzucamy do malaksera i miksujemy krótko, do ich połączenia. Wykładamy blaszki papierem do pieczenia, na nich umieszczamy cienką warstwę ciasta czekoladowego (resztę zamrażamy), nakłuwamy je widelcem. Odkładamy ciasto na chwilę do lodówki, włączamy piekarnik, by się nagrzał do 190 stopni.

Gruszki obieramy, wycinamy gniazda nasienne, kroimy owoce na kawałki. Wrzucamy do rondla i mieszając od czasu do czasu, prażymy z łyżką cukru, aż się rozpadną (na małym ogniu, pod przykryciem).
Wkładamy blaszki do nagrzanego piekarnika, pieczemy ok. 10 minut, w połowie czasu włączając jedynie górną grzałkę. Po wyjęciu ciasta z piekarnika posypujemy je pokruszonymi herbatnikami, albo bułką tartą. Na jedno ciasto wykładamy łyżką powidła, na drugie – mus z gruszek. Miąższ połówek śliwek nacinamy i układamy je skórką do spodu na owocowe warstwy. Posypujemy pokruszonymi orzechami.

Ubijamy pianę z białek, gdy stanie się sztywna dodajemy stopniowo, po łyżce, cukier. Pianę umieszczamy na owocach, posypujemy ją wiórkami ciasta kruchego i wkładamy do piekarnika. Pieczemy w temp. 180 stopni ok. 35-40 minut.

czwartek, 2 października 2014

Śledź korzenny ze śliwką


To jeden z moich ulubionych śledzików. Magicznie, delikatnie korzenny za sprawą goździków, liści laurowych i pieprzu, z rybnym smakiem przełamanym słodyczą śliwki, „podkręconym” ostrością cebuli. Można go jeść na drugi dzień po przygotowaniu, ale najlepszy jest, gdy zapomnimy o nim na kilka dni. W dodatku do niego – świeże, ciemne pieczywo, a raz tylko zdarzyło mi się takie idealne trio: rzeczony śledź, pyszny, pachnący chleb i schłodzona, czeska śliwowica... Fantastyczna potrawa wigilijna, ale właściwie każda mniejsza i większa impreza, bez względu na okoliczności, na niego zasługuje. :)

Składniki (3-4 porcje):
5-6 filetów a la matjas w oleju,
10-12 śliwek suszonych (bez pestek),
Spora, czerwona cebula,
3-4 listki laurowe,
6-8 goździków,
Pieprz świeżo zmielony,
Dobrej jakości olej (słonecznikowy, z pestek winogron, rzepakowy).


Filety kroimy na 2-3 centymetrowe kawałki. Śliwki kroimy na połówki, zalewamy wrzątkiem. Cebulę kroimy w bardzo cieniutkie piórka, sparzamy wrzątkiem (można przetrzymać ją w wodzie przez 2-3 minuty). Goździki wbijamy w listki (po 2 sztuki) – to taki sposób, żeby nie szukać ich później wśród śledzi. Układamy w słoiczku warstwami – pokrojoną rybę, cebulkę, śliwki, do tego listek z goździkami. Każdą warstwę posypujemy lekko pieprzem (czasem dodaję zamiast niego ziarna zielonego pieprzu z zalewy). Ugniatamy lekko całość i dodajemy olej, tak by dotarł we wszystkie śledziowe zakamarki. Wkładamy do lodówki – przynajmniej na dobę.
Uwaga: inny, fantastyczny wariant tego śledzia to wszystko jak powyżej, ale – oprócz śliwek - z dodatkiem całych ząbków czosnku, takich konserwowych, ze słoiczka. Mniej więcej po 2-3 przekrojone na pół, na każdą warstwę.