poniedziałek, 29 grudnia 2014

Kulinarna ściąga sylwestrowa



Na słono, na ciepło, swojsko i orientalnie. Dla wegetarian i mięsożerców, dla wielbicieli sałatek, ryb, małych przekąsek, szybkich zakąsek. Żeby jeden rok dobrze zakończyć, a kolejny – dobrze zacząć.
Kto uważa, że jedzenie w Sylwestra nie jest ważne, ten szybko i gwałtownie przerwie dobrą zabawę.
Na podstawie mojego bloga przygotowałam spis potraw, które łatwo przygotować na „domówkę”, niektóre nawet tuż przed imprezą.
Piwo, kabanosy, czipsy, szampan, szybki „zjazd” i mega kac albo pyszna tarta alpejska, śledzik, sałatka z mango i mozarelli, grzanki z caponatą, schłodzona wódeczka, odjechane drinki i zabawa do rana!

Do upieczenia (nawet w Sylwestra):
Mufinki z serem i szynką
Keks grecki
Sausage rolls
Tarta z cukinią i szpinakiem
Szpinakowce
Tarta alpejska

Sałatki:
Pomidory z fetą i słonecznikiem
Sałatka z mango i mozarelli
Sałatka z soczewicy i suszonych pomidorów
Sałatka ryżowo-makaronowa (orientalna)
Sałatka krewetkowa

Dipy, sosy:
Pasta z sera pleśniowego
Mus z bakłażana

Na ciepło:
Leczo
Można oczywiście dodać do niego jakieś mięso (gdy ktoś bardzo chce ;)).
Makaron z pieczarkami i serem gorgonzola
Naleśniki z farszem ruskim
Dla odmiany a la lasagne – wykładamy naleśnikami prostokątną formę, przekładamy je farszem „ruskim”, by całość zapiec. Pokrojone na małe porcje – do barszczyku... Pycha!
Caponata
Do niej proponuję przygotowanie małych grzanek z pieczywa tostowego – na patelni grillowej, albo w piekarniku. Taki chrupiący drobiazg z pyszną caponatą na wierzchu... Nawet na zimno.

Rybne zakąski
Śledź z buraczkami i łososiem
Śledź ze śliwką
Śledź czerwony

No i koniecznie jakaś czysta zupa: barszcz czerwony, grzybowa, pomidorowa – do popijania z bulionówek, kubków, filiżanek.
Słodyczy nie proponuję, bo zastąpią je drinki np. jeden z moich ulubionych: żurawinówka (ja mam własnej produkcji, może też być kupna, np. litewska marki Stumbras) z sokiem gruszkowym albo jabłkowym (tym gęstym i mętnym!), z kostkami lodu i sokiem z limonki.

Recepta na dobrą zabawę? Dużo i dobrze jeść, nie mieszać alkoholi i tańczyć! Czego Wam i sobie życzę... :)

Bardzo Dobry Poświąteczny Poniedziałek, czyli jedzenia w pracy część 8


Resztki poświąteczne? No, niby tak, ale nie czuję dyskomfortu z tej przyczyny. Bo cóż z tego, skoro nadal smaczne. Nadprodukcja jedzenia, by potem je wyrzucać - jaki to ma sens? Co można – zamroziłam na później, reszta zjedzona.

Do moich pudełek wczoraj i dzisiaj powkładałam:
- kapustę czerwoną z grzybami i ciecierzycą,
- ostatnie kęsy śledzia z cebulką i suszonymi śliwkami,
- sałatkę z pomidora, wędzonego twarogu, oliwek i świeżej bazylii (zajęła mi dziś może ze 3 minuty),
- i wprost genialny chlebek bananowy z orzechami, który powstał za przyczyną bardzo dojrzałych bananów (kto by tam w święta jadł banany!). Doskonały patent – przepis już wkrótce.

No i pooooszło! Ale ze wszystkim tak jest: to, co dobre, szybko się kończy... :)

niedziela, 28 grudnia 2014

Ekspresowe limoncello


Limoncello, na które czeka się trzy dni, przygotowane wg przepisu nowozelandzkiej autorki książek kulinarnych - Annabel Langbein. Idealnie orzeźwiające latem, zimą zastąpić może sylwestrowego szampana, a właściwie wino musujące, którego nie lubię, a jego fenomen jest dla mnie tym bardziej zadziwiający, że niejednej osobie zepsuło zabawę. .. A limoncello można nie tylko wznieść toast, ale i używać go do drinków – z miętą, lodem, owocami, sokami. Ja jednak uwielbiam je w podstawowej wersji, mocno schłodzone - mniej słodkie niż oryginalne, włoskie cytrynówki, w sam raz kwaskowe, z bardzo, bardzo delikatną goryczką i leciutką, korzenną nutą.
Limoncello, dobre jedzenie i towarzystwo oraz umiar – a zabawa będzie świetna i bez skutków ubocznych.
Do tego jeszcze koniecznie mój ulubiony toast: Za Życie! :)

Składniki:
8 cytryn,
¾ szkl. cukru,
5-6 goździków,
0,5 l czystej wódki.


Obieramy jak najcieniej 8 cytryn. Jeśli są ekologiczne, niewoskowane, wystarczy je umyć i przelać gorącą wodą, jeśli nie – trzeba je dokładnie wyszorować i sparzyć wrzątkiem.
Skórkę umieszczamy w słoju i zalewamy ją wódką.
Wyciskamy sok z 3-4 cytryn (powinno go być ok. 200-250 ml). Wlewamy go do rondelka, dodajemy cukier oraz goździki i gotujemy mieszając na małym ogniu. Cukier musi dokładnie się rozpuścić. Po przestudzeniu wlewamy syrop cytrynowy do słoiczka. Po trzech dniach przecedzamy wódkę i łączymy z syropem. Mieszamy, schładzamy i gotowe.
UWAGA: Część skórki cytrynowej i soku można zastąpić skórką i sokiem ze słodkich mandarynek. Będzie clemencello :).
PS. Jeżeli przeszkadza komuś zmętnienie nalewki, może dodatkowo przefiltrować płyn przez gazę.


sobota, 27 grudnia 2014

Smacznie - miło - leniwie


Nadal odpoczywam. Patrzę na choinkę, koty, sikorki, świat za oknem. Czytam sobie, piszę, jem, oglądam filmy i mistrzowskie mecze siatkówki, wieczorem pójdę na spacer. Nigdzie się nie śpieszę, nic nie muszę. Drobne, zwyczajne przyjemności trwają... :)

PS. Te piękne i pyszne pierniczki to prezent od M. Brakowało mi tego smaku, nie zdążyłam upiec tradycyjnych, korzennych ciastek. A tu proszę - już nie muszę :).

czwartek, 25 grudnia 2014

Daktyle nadziewane marcepanem i czekoladą


To tak łatwy , efektowny i pyszny słodki drobiazg, że nie mogłam się powstrzymać i w Boże Narodzenie, słuchając sobie muzyczki, siedząc wygodnie na kanapie, przygotowałam go w try miga.

Przypomniałam sobie o przepisie z książki mojego dzieciństwa, którą polecałam tutaj. A wybierając się w gości postanowiłam ofiarować w prezencie coś, czego w sklepach się nie znajdzie, czyli : zakwas (by upiec na miejscu chleb), mieszankę ciasteczek własnej roboty i nadziewane daktyle. Prawie jak złoto, kadzidło i mirra, a ja w roli Kacpra, Melchiora i Baltazara wespół :).

Wystarczy mieć daktyle dobrej jakości, marcepan, kawałki czekolady i wiórki kokosowe. Z daktyli wyjmujemy pestki, nadziewamy je marcepanem z kawałeczkami czekolady (może być też sam marcepan, albo sama czekolada, ale ja lubię przedobrzyć ;)), obtaczamy w wiórkach kokosowych i gotowe! Jeszcze tylko ładne pudełeczko i - takiego daru nie powstydziliby się Trzej Królowie...

Jeszcze raz – smacznych Świąt!
PS. Polecam przygotowanie razem z dziećmi, na pewno spodoba im się taka dłubanina i to, że zostaną na moment domowymi cukiernikami, a potem ofiarodawcami własnoręcznie wykonanego prezentu. :)

środa, 24 grudnia 2014

Taki to dzień piękny...


...że nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam czasu na wszystko co miłe, dobre, niecodzienne. Najmilszych ludzi wokół, najlepszych myśli dziś, jutro, pojutrze... Urody każdej chwili, nadrobienia zaległości w przytulaniu, czułości, no i przyjemności jedzenia oraz goszczenia! Z serca świątecznie życzę :)
Dana

PS. Na zdjęciach: dzisiejszy wschód słońca, moi najwierniejsi kibice oraz pieróg z ciasta francuskiego z farszem z ziemniaków, twarogu, kaszy gryczanej i cebulki. Jak dojdę do siebie po maratonie gotowania - będzie przepis. :)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Jedzenie łączy, czyli „Jerozolima”


Przygotowałam jakiś tekst na temat tej książki, trochę się powymądrzałam, przejrzałam książkę jak obowiązkowa uczennica, która chce napisać dobrą recenzję. A potem przeczytałam to:

„ W części świata, o której mowa, każdy chce wszystkim zawładnąć. Byt wydaje się tak niepewny i kruchy, że ludzie walczą zaciekle i z wielką pasją, by utrzymać to, co już posiadają: kawałek ziemi, kulturę, symbole religijne, jedzenie – każda z tych rzeczy jest zagrożona kradzieżą albo wyginięciem. W rezultacie wybuchają ogniste spory o własność, o pochodzenie, o to, kto i co było pierwsze.
(...) każdy, kto przeczyta tę książkę i będzie z niej korzystał, też się zorientuje, że wszystkie te kłótnie są daremne”
.*

Dla mnie sensem „Jerozolimy” Yotama Ottolenghi’ego i Samiego Tamimi, nawet jeśli to jest tylko „książka kucharska”, a przy okazji sensem świąt Bożego Narodzenia, jest pojednanie, dlatego kupcie tę książkę. Sprawi przyjemność każdemu, kto ją zobaczy, przeczyta i - być może - z niej skorzysta.

*„Jerozolima”, tłum. Magdalena Gignal, wyd. filo 2014.

niedziela, 21 grudnia 2014

Ciastka z masłem orzechowym, czekoladą i… zawiścią*


Przyznaję – nie przepadam za tymi ciastkami, ale ponieważ mają swoich zagorzałych fanów, więc je piekę. Poza tym jest jeszcze jeden powód.
Z pewnością w otoczeniu każdego z was znajdzie się taka osoba, która zaświadcza całą sobą o głębokiej niesprawiedliwości tego świata. Bo nie dość, że jest wyjątkowo urodziwa i kształtna, to jeszcze potrafi sobie każdego okręcić wokół palca – bez względu na wiek, płeć, status. A to mandatu nie zapłaci, a to wepchnie się na początek długiej kolejki, a to zmiękczy kierowcę, który bezwiednie wpuści ją przed siebie w sznurze samochodów, a to z miną niewiniątka przyjdzie spóźniona do pracy i złego słowa nie usłyszy… Słowem: ideał, którym nigdy nie byłaś/byłeś i nie będziesz. Otóż – odczepiam kawałki surowego ciasta, turlam je w dłoniach, słyszę przy tym odgłos jaki wydają jedynie najbardziej tłuste z tłustych, wprost ociekające tłuszczem, potencjalne ciastka i już słyszę ten głosik: „Wow! To naprawdę dla mnie? Skąd wiedziałaś, że uwielbiam masło orzechowe?!”. Wypielęgnowane paluszki sięgają niecierpliwie po jedno ciastko, zaraz potem po drugie, trzecie, a ja – oczyma wyobraźni – już widzę jak zdradziecki tłuszcz rozprzestrzenia się po wszystkich komórkach, mości się w nich, obrasta każdy milimetr, by, choćby i po latach utajenia, ujawnić się z całą swoją obrzydliwością i zniweczyć fałdą idealny wizerunek.
Staram się przy tym nie myśleć, że – choćbym nie chciała - ciastka są naprawdę dobre, bo inaczej triumf mojego ducha nad nienawistną materią nie będzie pełny.
Ot, takie tam świąteczne, malutkie, a nawet małostkowe, pobożne życzenia…

Składniki (na ok. 40-45 szt.):
1,5 szkl. mąki orkiszowej (albo zwykłej pszennej),
¾ szkl. masła orzechowego (bez cukru),
50 g miękkiego masła,
¾ szkl. cukru brązowego,
2 łyżeczki cukru z prawdziwą wanilią,
2 jajka,
1 łyżeczka sody,
150 g czekoladowych pastylek (albo posiekanej deserowej czekolady).


Ucieramy ze sobą masło orzechowe, masło oraz cukier i cukier waniliowy, wbijamy po kolei jajka – miksujemy do połączenia wszystkich składników. Mąkę przesiewamy, dodajemy do niej sodę. Łączymy z masą maślaną i na końcu wsypujemy drobinki czekolady. Mieszamy wszystko dokładnie. Na blachę wyłożoną papierem kładziemy kawałki ciasta wielkości orzecha włoskiego (uformowane wcześniej w dłoniach) – można je lekko spłaszczyć. Ciastka nie rosną jakoś specjalnie, ale lepiej zachować odstępy między nimi. Pieczemy w nagrzanym piekarniku w temp. 180 stopni, ok. 15-17 minut. Studzimy na kratce.

*Mam nadzieję, że moje intencje jednak zostaną odczytane właściwie. Tak naprawdę jestem niezwykle sympatyczną, przyjemną zewnętrznie i wewnętrznie, nad wyraz skromną i życzliwą wszystkim osobą. A jedynymi moimi wadami są łakomstwo i fantazjowanie :).

piątek, 19 grudnia 2014

Rożki makowo-orzechowe z kalendarza


Od zawsze kupuję pod koniec roku kartkowy kalendarz – z sentymentu i dla wygody. Jest to z reguły kalendarz kulinarny, choć rzadko przepisy bywają naprawdę przydatne. Ale – zdarzają się. Wstaję więc sobie taka „przydymiona” snem, idę do kuchni, zrywam kartkę i już wiem, że jest – dajmy na to - 11 grudnia. Utrwalam sobie w głowie datę, dzień tygodnia, czyje są imieniny, czy będzie pełnia, widzę też, że mam na przykład wpisane przypomnienie o zebraniu w szkole. Tyle korzyści z powodu jednej, zerwanej karteczki! A czasem jeszcze więcej, gdy na odwrocie zdarzą się „Rożki makowe”. Zerwałam, zobaczyłam, zrobiłam.
Przy okazji wypróbowałam nowe, silikonowe foremki – takie specjalne na rożki, od razu więc było prościej. Ciastka są doskonałe: zwarte, ale kruche, mało słodkie, świetne do czerwonego wytrawnego wina, albo do grzańca. Amatorom słodszych wypieków radzę zwiększenie ilości cukru, albo szczodre użycie polewy z deserowej, a nie jak w moim przypadku – gorzkiej czekolady.

Składniki (na ok. 60-65 szt.):
1,5 szkl. mąki,
20 dag masła,
8 płaskich łyżek cukru pudru,
10 dag mielonego maku (suchy, mielony mak można kupić w Lidlu),
10 płaskich łyżek zmielonych orzechów laskowych (albo włoskich),
1 jajko,
1 żółtko,
2-3 łyżeczki cukru z wanilią,
Szczypta cynamonu,
Kilka kropli aromatu migdałowego albo rumowego.


Wszystkie składniki umieszczamy w misie malaksera i przez moment miksujemy je – do połączenia składników. Dzielimy ciasto na małe porcje, tworzymy z nich kilkucentymetrowe wałeczki i albo umieszczamy je w specjalnej formie, albo tworzymy z nich takie wygięte półksiężyce i wykładamy na blachę z papierem do pieczenia. Wkładamy do nagrzanego piekarnika (170 stopni) i pieczemy ok. 20-25 minut. Po przestudzeniu na kratce zdobimy polewą czekoladową (1/2 tabliczki rozpuszczamy na parze i mieszamy z 3/4 łyżeczki oleju).

środa, 17 grudnia 2014

Korzenna soczewica w czerwonym winie


Potrawa, która kojarzy mi się ze śnieżną zimą, powrotem z nart do górskiej chaty, ogniem w kominku i dymiącą michą, pełną czegoś aromatycznego i pysznego...
Rozgrzewająca, sycąca, nabierająca z czasem jeszcze więcej smaku. Choćby się jadło ją nawet kilka dni z rzędu – nie znudzi się, nadaje się też do tego, by rozsmarować ją na chlebie – jeśli przypadkiem za długo się nam pogotuje. No i sprawdzi się w wigilię – w końcu zawiera i przyprawy korzenne i grzyby, a soczewica ma przecież biblijne konotacje...

Składniki (2-3 solidne porcje):
kubek zielonej soczewicy,
kilka suszonych grzybów,
1 duża cebula,
1 średnia marchewka,
2 ząbki czosnku,
½ puszki pomidorów,
100-125 ml czerwonego, wytrawnego wina,
Oliwa,
3 goździki,
Liść laurowy, tymianek, rozmaryn (czyli moje bouquet garni :)),
Sól i pieprz.


Wypłukaną soczewicę zalewamy 3 kubkami wody, wrzucamy rozkruszone grzyby – zagotowujemy. ¼ cebuli opiekamy na suchej patelni, albo nabitą np. na widelec – na palniku gazowym. Gdy się mocno spiecze wbijamy w nią goździki. Do gotującej się soczewicy dorzucamy cebulę z goździkami, zmiażdżony czosnek, pokrojoną na plasterki marchewkę i liść laurowy z tymiankiem oraz rozmarynem.
Gotujemy pod przykryciem na niewielkim ogniu ok. 15-20 minut. Resztę cebuli kroimy drobno, przesmażamy na oliwie i dodajemy do soczewicy razem z pomidorami z puszki oraz winem. Dusimy przez kolejnych 15-20 minut. Płyn powinien w tym czasie prawie zupełnie odparować, a soczewica zmięknąć. Pod koniec wyjmujemy cebulę z goździkami i liść laurowy oraz większe kawałki pozostałych przypraw(jeśli macie je związane ze sobą, jak bouquet garni – będzie łatwiej).
Doprawiamy solą, pieprzem (pasuje też sos sojowy, albo worcester).
Można jeść na ciepło, ale i na zimno – z pajdą świeżego chleba.

PS. Gdyby woda wygotowała się zbyt szybko podczas pierwszej fazy gotowania soczewicy – oczywiście trzeba odrobinę dolać.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

BDP po szwedzku. Część 7


Komisarz Dillstrom zgłodniała. Moment, gdy otwierała w pracy torbę z jedzeniem powinien być w grudniowej szarości poranka jasną, dobrą chwilą. Ale ta nierozwiązana sprawa morderstwa nie dawała jej spokoju i nie pozwalała cieszyć się zawartością przygotowanych przez Jensa pudełeczek. Koledzy z komisariatu pokpiwali z troski męża pani komisarz, mówili na niego Święty Jens Bezmięsa, a ją samą ochrzcili „Dill”, raczej nie od nazwiska, a od koperku i innej zieleniny.

Czasem wolałaby chyba dla świętego spokoju zjeść z nimi hot-doga ze stacji, zapić colą, zapalić wspólnie papierosa na deser. Ale to ona miała najlepsze wyniki na siłowni, strzelnicy i w statystykach wykrywalności przestępstw. A i napięcia małżeńskie udawało się załagodzić nie raz dzięki zwyczajnym kanapkom…

Dziś Jens także bardzo się postarał: jej ulubiona zupa z selera na mleku kokosowym, kanapki ze świeżego chleba z pastą jajeczno-łososiową, oliwki z papryką i sałatą, owsianka ze szczyptą cynamonu, no i przedsmak świąt – kapusta z grzybami! „Kiedy, u licha, on to wszystko robi?!”. Jedząc kanapkę przypominała sobie jak przez mgłę jego spokojną, poranną krzątaninę, uważny wzrok i to, co mówił – by zagadać jej smutek, rozdrażnienie, nieobecność… Na przykład o tych grzybach: że powinna docenić jego starania, bo po grzyby wybrał się aż do odległego o 150 km Sztokholmu, gdzie Łotysze na targowisku sprzedawali całe ich kosze. I że do tej pory nie wiadomo co jest przyczyną klęski nieurodzaju w Szwecji, w której znalezienie jednego, marnego podgrzybka, graniczyło w tym roku z cudem…
„ A cóż mnie to obchodzi! Mam na głowie tę nieszczęsną, znalezioną przy lesie dziewczynę… Ale zaraz, przecież ona miała przy sobie łotewski paszport. A główny podejrzany, któremu żona dała alibi, podczas wizyty patrolu siedział w kuchni i czyścił grzyby. Cały kosz grzybów…”. Dill zerwała się na równe nogi, w biegu chwyciła kaburę z pistoletem i kluczyki do samochodu. To był Bardzo Dobry Poniedziałek.

Jak widać regularne spożywanie zdrowych posiłków ma wpływ również na rozwiązywanie zagadek kryminalnych. Dodam tylko, że „Grzybiarz” nie stawiał oporu przy aresztowaniu, podobnie jak Jens w domu wieczorem…

PS. I z obowiązku: zupa z tego przepisu, ale zmienionego nieco – z dodatkiem kurkumy i puszki mleka kokosowego zamiast mleka, śmietanki i sera. Kapusta z grzybami i pieczarkami - również z wczorajszego obiadu. Kanapki - dziś rano przygotowane, z pastą z łososia, fety, jajek. No i owsianka – z mandarynkami, cynamonem, miodem, jogurtem greckim i suszonymi śliwkami. :)

niedziela, 14 grudnia 2014

Cranberry Noel


Postanowiłam do świąt otwierać kolejne pudełeczka z różnymi, czasem dziwnymi pomysłami, wynalazkami, drobiazgami smacznymi, rekomendacjami. Dziś w moim kulinarnym kalendarzu adwentowym „Czternastka” – a pod nią kryją się ciastka, bez których nie wyobrażam sobie świąt Bożego Narodzenia.

I nie są to pierniki. Te niepozorne krążki, kryją w sobie wszystko, co urzeka mnie w takich wypiekach najbardziej. Prostota, zapach, smak, wydajność. Z niewielkiej ilości składników powstaje przynajmniej 150 ciasteczek! Nic nie trzeba wałkować, wykrawać foremkami, dekorować. Nadzwyczajnie kruche, maślane, złociste, poprzetykane owocami żurawin – zachwycają wszystkich, którzy ich spróbują. Kolejny, niezawodny przepis Marthy Stewart, którą można lubić, albo nie, ale przyznać trzeba, że na ciasteczkach zna się jak mało kto.

Cranberry Noel idealnie nadają się na słodki, świąteczny prezent - zapakowane do ozdobnego pudełeczka, albo słoja.

Składniki (na 150-160 szt.):
2,5 szkl. mąki pszennej,
220 g pokrojonego w kostkę masła,
½ szkl. cukru,
1 łyżeczka cukru z wanilią,
½ łyżeczki soli,
2 łyżki mleka,
½ szklanki posiekanych orzechów (laskowych, włoskich),
¾ szkl. żurawiny suszonej,
Ok. 50 g wiórków kokosowych.


Mąkę, masło, cukier, cukier z wanilią, sól, orzechy umieszczamy w misie malaksera. Wszystko łączymy ze sobą dokładnie i szybko. Dodajemy mleko, wsypujemy żurawinę – znów krótko mieszamy. Powinna powstać dość plastyczna masa. Dzielimy ją na 3 części. Z każdej formujemy wałek, o długości ok. 30-33 cm. Gdyby wałki się lepiły – zwilżamy dłonie lekko wodą. Obtaczamy wałek w rozsypanych na stolnicy wiórkach kokosowych – ma być nimi dokładnie oblepiony. Zawijamy każdy z wałków w folię spożywczą i odkładamy go na kilka godzin, albo najlepiej na całą noc w chłodne miejsce.

Po tym czasie włączamy piekarnik, by się nagrzał do temp. 190 stopni.


Twarde wałki odwijamy z folii i kroimy ostrym nożem na niezbyt cienkie talarki (grubości ok. 0,5-0,6 cm). Układamy je na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce (mogą być blisko siebie, prawie nie zmieniają wielkości), wkładamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok. 13-14 minut (do zezłocenia). Studzimy i przechowujemy do 2 tygodni w szczelnie zamkniętym słoju, pudełku.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

BDP: 8/10 (bo zawsze może być lepiej)


Tak jesiennie-zimowo dziś w moim menu. Ale wcale nie nudno i naprawdę smacznie.
Bardzo Dobry Poniedziałek z powodu:
- soczewicy w winie, z grzybami, aromatycznymi przyprawami, marchewką i czerwoną cebulą (to jedna z moich ulubionych potraw na zimę),
- brukselki z serem dojrzewającym i tymiankiem,
- sałatki z pomidorków koktajlowych, oliwek i bazylii,
- kanapek z żytniego, litewskiego chleba z wędzonym serem, rukolą i konfiturą z pomidorów,
- no i owsianki (suszone śliwki, jogurt naturalny, miód, jagody).

Soczewica i brukselka zapakowane do pudełek wczoraj, reszta dzisiaj, co zajęło mi jakieś 10 minut. Czy to dużo? Dla niektórych z was - pewnie tak, ale z drugiej strony to przecież posiłki na większą część dnia. Całkiem fajnego dnia na początku tygodnia :).

PS. To nie musi być przecież soczewica: może być kasza z warzywami i kawałkiem mięsa, sałatka z makaronem, serem, ogórkiem, tuńczykiem, jakiś dobry dip, ziemniaki z ziołami i cukinią, kawałek ciasta, pokrojone owoce i co tam jeszcze macie pod ręką. 10 minut dla siebie wieczorem i drugie 10 minut rano – w zamian za... nie, nie będę przynudzać. Sami wiecie.

niedziela, 7 grudnia 2014

Prawdziwy cukier waniliowy

Postanowiłam do świąt otwierać kolejne pudełeczka z różnymi, czasem dziwnymi pomysłami, wynalazkami, drobiazgami smacznymi, rekomendacjami. Dziś w moim kulinarnym kalendarzu adwentowym „Siódemka” – szczęśliwa dla tych, którzy pieką dużo na święta.


Bo nie ma to jak własnoręcznie przygotowany cukier waniliowy. Nie pamiętam już kiedy kupowałam gotowy cukier wanilinowy, aromatyzowany waniliną lub etylowaniliną.
I teraz w całej swojej wredocie wyjawię za co japoński naukowiec Mayu Yamamoto otrzymał w 2007 roku Nagrodę Ig Nobla, czyli Antynobla :). Ten humorystyczny odpowiednik słynnej nagrody jest przyznawany za absurdalne, aczkolwiek prawdziwe wynalazki. Otóż japońscy badacze wyizolowali etylowanilinę stosowaną m.in. w przemyśle spożywczym z... krowiego łajna. Jest to z pewnością bardzo naturalny produkt, ale wolę jednak skorzystać z równie naturalnej, prawdziwej wanilii przy produkcji mojego ulubionego dodatku cukierniczego.

Czy wolicie produkowany w laboratoriach C8H8O3, czyli 4-hydroksy-3-metoksybenzaldehyd, związek znajdujący się w rejestrze niebezpiecznych związków chemicznych, bo powodujący podrażnienia skóry, czy też prawdziwą wanilię – wasz wybór.

Ja wrzucam do niewielkiego słoika dwie rozkrojone laski wanilii, zasypuję je w miarę drobnym cukrem i po kilku dniach mam gotowy cukier waniliowy, który pachnie nieprawdopodobnie pięknie, wyrazistą ciepłą słodyczą...

I jeszcze jeden mit – jeśli zobaczycie gdzieś produkty np. lody, na których opakowaniu napisano, że są z prawdziwą wanilią i jej drobinki można zobaczyć wewnątrz, to nie łudźcie się, że to są ziarenka wydobywane z wnętrza laski wanilii. Te lody musiałyby być naprawdę bardzo, bardzo drogie. Owszem – to może być prawdziwa wanilia, ale powstała poprzez zmielenie suszonych strąków. Mam taką suszoną, sproszkowaną wanilię, również dodaję ją do cukru i na jej bazie przygotowuję ekstrakt waniliowy z alkoholem – używany przeze mnie zamiennie z cukrem jako intensywna przyprawa do ciast. Mimo wszystko jest to naturalna przyprawa – polecam więc!

sobota, 6 grudnia 2014

Makowiec łatwiejszy


Ciasto świąteczne i nie tylko. Ulubione mojej Mamy, dobrze wspominane z dzieciństwa, zawsze robiące na mnie wrażenie, gdy w wigilię idę rano do piekarni po chleb, a tam w witrynce rządkami, jak jakieś makowe, lukrem malowane wojsko, leżą makowce. Wszystkie piękne, równiutkie, znać rękę fachowca. A ja wolę te domowe – z ciastem tak delikatnym, że pękającym pod naporem pęczniejących warstw. Nie wyglądają może imponująco, za to są w sam raz słodkie, z ulubionymi bakaliami i cieniutką warstwą rumowego lukru.

No i ostatnio wypróbowany patent – nie muszę już mielić maku, nie korzystam też z gotowych mas makowych, które są potwornie słodkie. Kupuję suchy mak już zmielony i dodatkowo rozdrabniam go jeszcze przy pomocy malaksera. Szybki, łatwy, praktyczny sposób.

Składniki (na jeden duży makowiec – ok. 40-43 cm):
1,5 szklanki mąki (i jeszcze odrobina do podsypania),
3 płaskie łyżeczki suchych drożdży,
3 łyżki cukru (w tym jedna – cukru z wanilią),
Szczypta soli,
75 g masła,
3 żółtka,
Ciut mniej niż 1/2 szklanki mleka.


Masa makowa
200 g suchego, mielonego maku,
4 łyżki cukru brązowego,
2 łyżki rodzynek,
1 łyżka suszonej żurawiny,
2 łyżki posiekanych orzechów włoskich,
2 łyżki kandyzowanej skórki pomarańczowej,
Kopiasta łyżka miodu,
Łyżeczka masła,
½ łyżeczki aromatu migdałowego,
3 białka,
1 płaska łyżeczka cynamonu (opcjonalnie)
.

Lukier
½ kubka cukru pudru,
2 łyżki alkoholu (rum, brandy) albo soku cytrynowego lub pomarańczowego
.

Do miski wsypuję przesianą mąkę, cukier, sól i drożdże. Rondelek z połową mleka umieszczam na gazie, dodaję do niego masło, podgrzewam mieszając aż się roztopi. Do pozostałego mleka dodaję żółtka i wlewam je do przestudzonej mieszaniny z masłem. Mieszam, aż całość będzie w miarę jednolita i letnia, po czym wlewam ją do mąki. Wyrabiam całość, aż ciasto będzie „odchodzić” od dłoni (ok. 8-10 minut). Odstawiam do wyrośnięcia w ciepłe miejsce (na ok. godzinę).

Suchy, mielony mak rozdrabniam dodatkowo w malakserze. Zalewam go gorącą wodą – niewielką ilością, by powstała wilgotna (ale nie mokra!) masa. Mieszam i wrzucam resztę składników (poza białkami). Gdy masa wydaje się za mało słodka oczywiście można ją dosłodzić – najlepiej miodem. Jeśli z kolei masa wyda się wam za rzadka, można dodać do niej ze 2-3 łyżki mielonych migdałów. Białka ubijam na sztywną pianę, lekko mieszam ją z makiem.
Włączam piekarnik, by nagrzał się do 190 stopni.

Wyrośnięte ciasto (powinno podwoić swoją objętość), umieszczam na blacie wyłożonym papierem do pieczenia posypanym delikatnie mąką i przy pomocy wałka (równiez posypanego mąką) formuję duży prostokąt (dł. ok. 40 cm). Nakładamy na niego masę makową, ale zostawiamy ok. 2 cm od brzegu bez masy. Zwijamy makowiec ostrożnie (ciasto jest bardzo delikatne!), podwijamy brzegi pod spód. I teraz owijamy ciasto dość ściśle (pozostawiając 1-1,5 cm luzu) papierem, na którym było formowane. Dzięki temu ciasto nie rozleje się na boki, tylko uformuje w ładną struclę. Umieszczamy owinięty makowiec na blasze (jeśli sie nie mieści wzdłuż, to po przekątnej) i wkładamy go do gorącego piekarnika. Pieczemy ok. 40 minut – az wierzch ładnie się zrumieni.

Makowiec może miejscami popękać, nie przejmuję się tym wcale, bo na wierzchu będzie przecież lukier, a dodatkowo można jeszcze posypać go suchym makiem, albo migdałami pokrojonymi w słupki.

W zależności od tego czy zamrażam ciasto, czy też ma być ono od razu do zjedzenia, są takie dwie opcje:
- jeśli piekę makowiec dużo wcześniej przed świętami, to czekam az przestygnie, kroję go na dwie części i zamrażam. Nie lukruję wtedy! Lukier przygotowuję dopiero, gdy odmrożę ciasto na święta. Można je wówczas odrobinę podgrzać w piekarniku, by lukier nakładać na lekko ciepłe ciasto;
- jeśli makowiec jest do zjedzenia od razu, to lekko przestudzony pokrywam lukrem (mieszam energicznie cukier puder z alkoholem, albo sokiem, do uzyskania jednolitej, lejącej się cienkim strumieniem masy lukrowej).

czwartek, 4 grudnia 2014

„Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami”

Postanowiłam do świąt otwierać kolejne pudełeczka z różnymi, czasem dziwnymi pomysłami, wynalazkami, drobiazgami smacznymi, rekomendacjami.


Dziś w moim kulinarnym kalendarzu adwentowym pod „Czwórką” - książka.
Jej odnalezienie, przewracanie pożółkłych kartek i czytanie, jest jak zjedzenie proustowskiej magdalenki, sentymentalne spojrzenie wstecz, spotkanie z bujającą wiecznie w obłokach, nieśmiałą i nadwrażliwą dziewczynką, która wiele lat temu znała „Cukiernię pod Pierożkiem z Wiśniami” właściwie na pamięć.

Chyba nie marzyłam wtedy jeszcze o własnej cukierni, raczej o tym, by przeżyć coś tak interesującego jak Ania, bohaterka książki Clare Compton. Ojciec Ani wyjechał na pół roku do pracy w Australii, a ona, wraz z młodszą siostrą , zwaną Kicią, przeprowadziła się spod Bristolu do ciotecznej babki Zofii, mieszkającej w Londynie. I okazało się, że zamieszkanie w domu, w którym działa cukiernia, jest czymś naprawdę niezwykłym. Dziewczynka szybko dowiaduje się, że prowadzenie słodkiego interesu (słowo „biznes” w polszczyźnie było w latach 70-tych dla tłumaczki – Pani Krystyny Tarnowskiej nie do przyjęcia) nie jest czymś szczególnie dochodowym. Koszty własne są zbyt wysokie, a deficyt może doprowadzić Zofię (młodą i bardzo sympatyczną cioteczną babkę) do bankructwa. Wtedy były to dla mnie kompletnie puste słowa, dzisiaj rozumiem ich sens aż za dobrze. Ale oprócz tego lekkiego wprowadzenia w ekonomię i zarządzanie, jest w tej uroczej opowieści miejsce na przyjaźń, pasję i... przepisy kulinarne.
To naprawdę przemiła lektura i choć wydaje mi się odrobinę archaiczna kulinarnie – łącznie z przetłumaczeniem nazwy „pie” na „pierożek” – spodoba się młodziutkim adeptkom kuchni i ich mamom. Można wspólnie przeczytać i wypróbować przepisy na chrupki (wg mnie szyszki) czekoladowe, guziczki miętowe, nadziewane daktyle...
Akcja książki kończy się Bożym Narodzeniem – polecam więc „Cukiernię” jako prezent pod choinkę. Tym bardziej, że po wielu latach doczekała się pięknego wydania w serii „Mistrzowie Ilustracji” wydawnictwa Dwie Siostry. Bo nie wspomniałam jeszcze, że ozdobą treści są fantastyczne ilustracje Marii Orłowskiej-Gabryś.

„ (...) Nie mów nigdy, że nie umiesz czegoś upiec czy ugotować. Każdy potrafi, kto się naprawdę stara. Potrzebna jest tylko odrobina zdrowego rozsądku i dobry przepis”.

„Nic tak łatwo nie pozwala zapomnieć o troskach, jak spokojna godzina spędzona w kuchni”*


Te dwie proste i prawdziwe zasady towarzyszą mi do dzisiaj :).


*Cytaty pochodzą z wydania Naszej Księgarni (1976).

wtorek, 2 grudnia 2014

Bouquet garni, czyli aromat na pęczki

Postanowiłam do świąt otwierać kolejne pudełeczka z różnymi, czasem dziwnymi pomysłami, wynalazkami, drobiazgami smacznymi. Taki kulinarny kalendarz adwentowy. Dziś „Dwójka” pod znakiem ziół.


Kolejna fanaberia, która nie powinna mi się teraz przydarzyć. Bo jest początek grudnia, dom przed świętami zapuszczony, prezenty trzeba kupować, przymierzyć się do wypieków, gotowania. A ja sobie siedzę i bukieciki wiążę. Czy ktoś to robi oprócz mnie? We Francji chyba tak, bo to wynalazek hedonistycznej kuchni francuskiej. Bouquet garni. Taki mały bukiecik, moc smaku i zapachu mający w sobie.
W moim klinicznym przypadku opętania (nomen omen) kulinarnego, jest to pęczek składający się ze świeżych listków laurowych, gałązki rozmarynu i tymianku. Bez pietruszki, bo natkę wolę dodać do gotowej potrawy. Zioła wiążę, zamrażam, a potem wyjmuję gdy trzeba i wrzucam – do zup, mięs, soczewicy i innych dań warzywnych. Nie muszę później łowić, szukać. Zrobią swoje, no to hyc je na łyżkę i do kosza. Tak brutalnie postępuję, takie ze mnie ziółko. Szczególnie przed świętami.

Poza tym, wiecie – na emeryturze jak znalazł. Powiążę w pęczki, stanę zimą na ulicy, wąchać sobie będę, wspominając lepsze czasy. Taka staruszka z ziołami… Nie, nie będą to raczej te INNE zioła, o których myślicie. Nie ta bajka.

PS. Zioła w doniczkach, ale kupione na targu. Mocne, bardzo aromatyczne, jednak lepsze niż te z supermarketów. I jeszcze jedno – nie wiążcie ich niebieskim sznurkiem ;).

poniedziałek, 1 grudnia 2014

BDP i DMS. O jedzeniu w pracy (czy aby na pewno?). Część 5


Dziś w pośpiechu totalnym… „Mało casu, kruca bomba”, a nawet coraz mniej. :(

I choć taka przemyślna wydałam się sobie, jak nie przymierzając Martha Stewart Śniadaniowa, bo wczoraj większa część pudełeczek przygotowana, to jednak wir porannych zdarzeń nie do uniknięcia.
Poniedziałkowa trąba powietrzna szalała skoro świt w moim mieszkaniu jak diabeł tasmański z kreskówki*, wyrzucając na zewnątrz od czasu do czasu gwałtownie kanapki, pulpety, jajka, koty, części garderoby, telefon, aparat fotograficzny, by ukonstytuować się przy drzwiach wyjściowych w postaci rozczochranej, przyobleczonej w niebieską puchówkę, naciągającej czapkę na głowę, chwytającej oddech i torbę. Dopiero na przystanku, a potem w tramwaju, strząsając kocią sierść z odzieży, poszukując rozpaczliwie gumy do żucia po kieszeniach i w torbie, analizując sen, którego już nie pamiętam, ochłonęłam nieco i dopadła mnie po raz n-ty ta sama myśl: „To szaleństwo”.
I bez względu na to jakiego dnia tygodnia, pory roku, stanu ciała i duszy doświadczam, to jedno się nie zmienia. Szaleństwo to moje trzecie imię. Danuta Maria Szaleństwo.

W przebłysku świadomości i chwili bezruchu uwieczniony dziś rano został taki oto zestaw:
- dwie kanapki z pastą z awokado, twarożku, pesto, z suszonymi pomidorami,
- kawałek niedzielnego ciasta (jabłka i gruszki pod kakaowo-marcepanową kruszonką),
- sałatka jarzynowa (z wczoraj),
- zapiekanka ziemniaczano-warzywno-grzybowa (z wczoraj),
- rukola z serem feta, kilka pomidorków koktajlowych,
- sos z oliwy, kiszonej cytryny i pesto.

Jednakowoż to jest/był Bardzo Dobry Poniedziałek.

PS. Owsianka tym razem zjedzona w domu. Choć nie pamiętam tego zbyt dokładnie.

*Właśnie ten:




piątek, 28 listopada 2014

Śledź czerwony


Zakąszać jest miło i bezpiecznie.

Śledziem, bo dalej zajedziem! Raz śledzika i gra muzyka! Kto zakąsza śledziem, ten na chodzie bedzie! Kto śledzi lubi nie będzie mieć w czubi! Masz śledzia za kompana balujesz do rana!

No, niezła faza...

Składniki (na słoik ok. 0,6 l);
8 filetów śledziowych (w oleju),
3 czerwone cebule,
Kopiasta łyżka przecieru pomidorowego,
Olej słonecznikowy,
1 łyżeczka papryki w proszku (słodkiej),
Pieprz,
Cukier,
Świeży tymianek,
2 listki laurowe,
2-3 ziarenka ziela angielskiego.


Filety kroimy w poprzek na kawałki ok. 2 cm. Cebulę drobno siekamy , wrzucamy ją na olej, dusimy do zeszklenia. Dodajemy do niej koncentrat i niewielką ilość wody. Dosypujemy przyprawy (papryka, pieprz) i cukier do smaku. Mieszamy, dusimy przez moment i odstawiamy do lekkiego przestudzenia. W słoiku układamy warstwami śledzia i cebulkę z koncentratem, dokładamy listki i ziele angielskie. Śledzie potrzebują trochęczasu na „przegryzienie” – moim zdaniem najlepsze są po dwóch dniach, ale tym wystarczy nawet kilka godzin...
Podając posypujemy śledzie świeżym tymiankiem, choć i bez niego gra muzyka. :)



środa, 26 listopada 2014

Kotlety ziemniaczane z jarmużem


Kapitalny patent na ugotowane ziemniaki pozostałe z obiadu. Danie samo w sobie - podane z podpieczonymi na grillu pomidorami, dipem czosnkowo-jogurtowym albo czatnejem pomidorowym. Lub jako dodatek do mięs, ryby, sosów, surówek. Ziemniaki można połączyć nie tylko z jarmużem, ale i z kapustą słodką (np. włoską), a kto lubi – z brukselką.
Proste i szybkie, bo ziemniaki się rozgniata, ale też – i tę wersję zdecydowanie wolę – można je zetrzeć na tarce z większymi otworami.

Składniki (na 6-7 kotletów):
Kilka (4-5) większych, ugotowanych ziemniaków,
Duża garść jarmużu (oczyszczonego z twardych łodyżek), albo niewielki kawałek główki kapusty, czy 5-7 brukselek,
Posiekana zielenina (pietruszka, koperek, rozmaryn, tymianek, szczypiorek – co kto lubi) – ok. 2 łyżek,
Masło,
Oliwa,
Świeżo zmielony pieprz, sól, ½ łyżeczki kurkumy albo pieprzu ziołowego (opcjonalnie).

Ziemniaki starte na tarce łączymy z przyprawami i ziołami. Jarmuż (kapustę, brukselkę) drobno kroimy i wrzucamy do rondla z łyżką masła i odrobiną oliwy. Przesmażamy chwilę, dolewamy niewielką ilość wody i dusimy na małym ogniu ok. 8-10 minut (kapustę krócej, jarmuż dłużej). Wrzucamy jarmuż do ziemniaków, mieszamy całość dokładnie, doprawiamy pieprzem i solą do smaku. Formujemy zgrabne, niezbyt duże kotlety i układamy je na rozgrzanej patelni grillowej, spryskanej oliwą. Smażymy do zezłocenia, a nawet lekkiego zrumienienia.






















A tak wygląda wersja z kapustą, bez ziół i w panierce z bułki tartej:

poniedziałek, 24 listopada 2014

Bardzo Dobry Poniedziałek, czyli jedzenie w pracy. Część 4


Namawiam nieustannie na smaczny początek tygodnia i zabieranie do pracy domowego jedzonka.
Dzisiejsze, poniedziałkowe pudełeczka, troszkę orientalne, odrobinę hinduskie, ale z mocnym, polskim akcentem i owsianką - uniwersalną oraz nieodzowną.
- Owsianka z jeżynami (płatki owsiane, suszone śliwki, jogurt naturalny, miód i mrożone jeżyny),
- coś prosto ze słoiczka – moje jesienne odkrycie, absolutnie nr 1 wśród przetworów: PICCALILLI! Czyli chrupiące warzywa w gęstej, aromatycznej marynacie (będzie przepis na blogu),
- żurek z jajkiem, świeżymi i suszonymi grzybami oraz ziemniakiem (i natką pietruszki),
- ryż jaśminowy ze świeżym liściem laurowym, filet z mintaja z pesto, pomidorki, oliwki, papryka…

Zabrakło dziś w moim menu kanapki, dlatego przyznaję - musiałam kupić dodatkowo sałatkę.
Żurek i ryż – z wczoraj, rano szybka akcja z grillowaniem ryby, krojeniem warzyw, przygotowaniem owsianki, napełnianiem pudełek. Dacie radę!

piątek, 21 listopada 2014

Tarta z gruszkami, kremem waniliowym i bitą śmietaną


„Jest jak w niebie,
Pieniądze tracą sens...”*


To jest zaiste niebiańska tarta na specjalne okazje. Bo trochę roboty przy niej jest. Nie zrażajcie się jednak – warta jest każdej poświeconej minuty! Kruche ciasto na spód można przygotować z wyprzedzeniem i zamrozić. Cała filozofia to upieczenie spodu, obranie i oczyszczenie gruszek, przygotowanie łatwego kremu z mleka i żółtek z cukrem i ubicie śmietany na wierzch. Kilka prostych czynności :). Bardzo polecam fantastyczny przepis na klasyczny spód do słodkich tart – francuskiego mistrza cukiernictwa, Erica Lanlarda**.

Składniki:
Kruchy spód (porcja na jedną większą tartę – o śr. 25-28 cm. Gdyby udało wam się ciasto cienko rozwałkować to wystarczy go na dwie mniejsze tarty)
230 g mąki (trochę mniej niż 1,5 szklanki),
100 g zimnego, pokrojonego na kawałki masła,
4 łyżki cukru pudru (przesianego),
2 roztrzepane żółtka,
1 łyżka lodowatej wody,
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego (ew. 2 łyżeczki cukru z prawdziwą wanilią).

Krem
250 ml mleka,
6 łyżek cukru pudru,
3 łyżeczki cukru z prawdziwą wanilią,
3 żółtka,
2 łyżki mąki ziemniaczanej.

Owoce
6 sporych, dojrzałych gruszek (Klapsa, Konferencja),
8 małych łyżeczek dżemu pomarańczowego (albo innego o zdecydowanym, kwaskowym smaku),
3 łyżki cukru.

Wierzch
300 ml śmietany kremówki (30 proc.)
1-2 łyżki cukru pudru, albo kopiasta łyżka gotowego kajmaku z puszki.


Wszystkie składniki spodu wkładamy do malaksera i miksujemy krótko, do połączenia składników. Wkładamy do lodówki, albo zamrażamy (jeśli pieczemy ciasto na drugi dzień).
Nagrzewamy piekarnik do temp. 200 stopni.
Wykładamy schłodzonym ciastem formę z papierem do pieczenia, formujemy podwyższone brzegi. Umieszczamy na cieście folię aluminiową i wsypujemy na nią suchą fasolę. Wkładamy spód do nagrzanego piekarnika, pieczemy ok. 8 minut, zdejmujemy folię z fasolą, zmniejszamy temperaturę do 190 stopni i dopiekamy jeszcze przez 6-10 minut, aż wierzch zmatowieje i lekko się zezłoci (ostatnich kilka minut warto dopiekać jedynie od góry). Odstawiamy spód do przestudzenia.
Gruszki obieramy, dzielimy na połówki, czyścimy z gniazd nasiennych. Dwie gruszki kroimy na małe kawałki i przesmażamy z 3 łyżkami cukru. Resztę gruszek nacinamy lekko od góry (kilka razy), odwracamy i miejsce po gniazdach napełniamy dżemem. Na podpieczony spód wykładamy przesmażony mus gruszkowy, na nim układamy połówki gruszek – nacięciami do góry.
Mleko zagotowujemy z cukrem waniliowym i garnuszek z mlekiem umieszczamy w większym rondlu, z gotującą się wodą. Ubijamy do białości żółtka z cukrem pudrem, dodajemy do nich mąkę ziemniaczaną. Mleko mieszamy i nie przerywając mieszania, wlewamy ubite żółtka. Masa powinna stopniowo gęstnieć. Gdy zgęstnieje, odstawiamy ją z ognia i jeszcze przez chwilę ubijamy. Gorącym kremem zalewamy owoce na cieście i wstawiamy całość do piekarnika. Pieczemy w temp. 180 stopni ok. 35-40 minut, aż wierzch się zrumieni. Na wystudzone ciasto wykładamy bitą śmietanę (ubijamy kremówkę, gdy zaczyna gęstnieć dodajemy cukier, albo kajmak i nadal ją ubijamy do uzyskania odpowiedniej konsystencji).
Można ozdobić wierzch listkami melisy. „I pięknie jest, nieskromnie bardzo jest...” :)

*Cytaty z klasyka Lecha Janerki (z płyt „Historia Podwodna”, „Klaus Mittfoch”)
**”Home Bake”(wyd. Mitchell Beazley).




środa, 19 listopada 2014

Czatnej pomidorowy...


...czyli chutney, fantastyczny wynalazek kuchni indyjskiej, bardzo popularny na wyspach brytyjskich.
Nie mam jeszcze dość przetworów, marzę o takiej spiżarni z prawdziwego zdarzenia, wypełnionej piklami, powidłami, grzybkami marynowanymi, ogórkami, konfiturami z warzyw, sosami... I nalewkami oczywiście :). Uważacie, że przygotowywanie słoiczków na zimę jest uciążliwe, niepotrzebne i „babcine”? A tu w krainach Zachodu to nie tylko działanie modne, ale i wynoszone pod niebiosa za wierność tradycji, wzbogacanie menu i wartości smakowe. Rozmnażam się więc nadal przez słoiczkowanie i jest mi z tym dobrze. :)
Czatnej to taka konfitura słodko-kwaśno-pikantna, z warzywami, owocami i przyprawami. Genialna do wszelkich mięs, ryb, pasztetów, serów, pieczywa. Mimo ilości potrzebnych składników, to naprawdę mało skomplikowany przepis.

Składniki (na 5-6 słoiczków o poj. 250 ml):

Ok. 1 kg mięsistych pomidorów (np. odmiany lima, albo małe malinówki),
3 duże, obrane i pokrojone w kostkę cebule,
2-4 ząbki czosnku,
2 jabłka – obrane, wyczyszczone z nasion, starte na tarce,
2 łyżeczki musztardy w proszku (można też zamiast niej dodać ziarenka gorczycy – ok. 2-3 łyżeczek),
4 goździki,
4 ziarna ziela angielskiego,
Ok. 3 cm kawałek świeżego imbiru – starty na tarce,
Połowa strączka (ok.3-4 cm) ostrej papryczki pepperoni – oczyszczonego z nasion i drobno posiekanego,
Garść rodzynek sułtańskich,
Garść suszonych owoców miechunki, albo goji, albo żurawiny.
Kubek jasnego cukru trzcinowego (light demerara),
Łyżka miodu,
200-300 ml octu słodowego (malt vinegar – bywa w Lidlu), ale zamiast niego użyłam octu winnego – jest OK,
Sól – do smaku.


Pomidory trzeba sparzyć wrzątkiem i pozbawić skóry. Następnie kroimy je na pół i oczyszczamy z nasionek, pozostawiając sam miąższ. Siekamy go i wrzucamy do rondla (albo dużej patelni z wysokim brzegiem) i dodajemy pozostałe składniki – oprócz octu. Dusimy całość na małym ogniu ok. 30 minut, mieszając od czasu do czasu. Dolewamy ocet, mieszamy i gotujemy, aż do odparowania płynu – konsystencja powinna być w miarę stała. Doprawiamy solą.
Przekładamy gorący czatnej do wysterylizowanych słoiczków, zakręcamy je mocno i umieszczamy w piekarniku nagrzanym do temp. 120 stopni na 15-20 minut. Po tym czasie zostawiamy je w wyłączonym piekarniku.
Wystudzone, odkładamy do chłodnego, zaciemnionego miejsca – otwierać można po miesiącu.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Bardzo Dobry Poniedziałek, czyli jedzenie w pracy. Część 3


Jaki poniedziałek, taki cały tydzień. Żeby nie zanudzać codziennie moim menu, będę w poniedziałki polecać domowe jedzenie w pracy. W każdym razie - postaram się. W niedzielę będzie może nieco więcej czasu, żeby pomysleć o przygotowaniu zawartości pudełeczek. Spróbujcie, a tydzień zacznie się świetnie. Tak jak mój dzisiaj:

- owsianką ze śliwkami, jogurtem naturalnym, mango, odrobiną miodu i prażonymi orzeszkami piniowymi,
- buchtą wypełnioną domowymi powidłami (to taka malutka bułeczka drożdżowa),
- kromką żytnio-orkiszowego chleba (wypiek niedzielny) z serem gorgonzola i oliwkami,
- sałatką z rukoli, awokado i fety (awokado skropione obficie sokiem cytrynowym) z dodatkiem sosu (oliwa, ocet balsamiczny, sól),
- komosą ryżową z bakłażanem, drobno pokrojonym i zgrillowanym z cebulką, oregano, solą i pieprzem.

Komosę ugotowałam w niedzielę wieczorem, bakłażana również przygotowałam wcześniej. Całość skropiłam oliwą, posypałam świeżymi ziołami (tymianek), do bakłażana dodałam też suszone owoce (sułtanki, czarna porzeczka, żurawina, goji).
Świeżość, energia, aromat no i sytość. Tego mi w pracy potrzeba. :)

PS. Niech was nie przerażają te „dziwne” składniki. Przecież równie dobrze to może być ryż, kuskus, banany, cukinia, kawałek mięsa z niedzielnego obiadu...

sobota, 15 listopada 2014

Consumela. Opowieść kulinarna cz. 9

Po spotkaniu na targowisku tajemniczego nieznajomego, Consumela postanowiła zmienić swoje życie. Przynajmniej to uczuciowe.

Słońce zachodziło, zegar na wieży kościoła wybijał kolejne kwadranse i godziny. Consumela siedziała na werandzie i wpatrywała się w tartaletki z figami, przygotowane na zamówienie Antonia. Słodycz wspomnień mieszała jej się z goryczą porażki.
Widziała ich pierwsze spotkanie, rozsypane na schodach, zbierane wspólnie jabłka, pamiętała to spojrzenie, które zatrzymało świat wokół nich, jak gdyby nikt i nic nie istniało…
Z jabłek powstała szarlotka, wyjadana przez Antonia z jej dłoni. Było jak w raju, a oni dwoje niczym Ewa i Adam, dopóki wąż zazdrości niepostrzeżenie się nie zakradł i już ich nie opuścił… Tak bardzo pogrążyła się w myślach, że nie zauważyła nawet, iż odruchowo wyskubuje orzeszki piniowe z tart i je zjada.

- No nie! Co robisz nieszczęsna! Niszczysz swoją pracę! Psujesz prezent dla mojej mamy! Purpurowy na twarzy Antonio znalazł się, nie wiedzieć kiedy, na werandzie i dawał upust swojemu wzburzeniu.
– I co powiem mamie? Że ptaki mnie po drodze obsiadły, czy, że moja narzeczona jest niespełna rozumu? – wrzeszczał wymachując rękami.
- Hola, hola kolego! Mamusia jak kocha to zrozumie – męski, zdecydowany tembr głosu zastopował histerię Antonia. - Witaj, piękna – Tony pochylił się nad Consumelą i ucałował ją w same usta.
– Antonio, to mój przyjaciel Tony – zaskoczona i zmieszana dziewczyna przedstawiła sobie mężczyzn, którzy taksowali się wściekłym wzrokiem, jak dwa koguty przed walką. – Widzę, że przygotowałaś coś takiego w sam raz dla mamusi. Bezpiecznie, słodziutko, starszej pani się spodoba – Tony mówiąc to uśmiechał się ironicznie, ale wzrok miał ostry jak sztylet.
- A co, zazdrościsz gringo? Antonio wycedził przez zęby i wyglądało na to, że nie ma zamiaru zabrać ciast i odejść. – Ja? Zazdroszczę? Czego stary? Że idziesz zaraz do mamusi, a ja zostanę z piękną, młodą kobietą i przygotuję dla niej najbardziej seksowną sałatkę na świecie? Składniki już mam – Tony podniósł w górę koszyk : - Jest diabelnie ponętne mango, jedwabista szynka prosciutto, granat słodki jak Dita von Teese* i najlepszy ser solankowy jaki udało mi się znaleźć w tej pipidówie. Mam też butelkę wina, godnego tego wieczoru i damy, z którą je wypiję.
Dziewięć uderzeń zegara przerwało utarczkę słowną, Antonio zerwał się jak oparzony, wymamrotał pod nosem coś o zemście i że ktoś sobie popamięta, chwycił poskubane tarty i pobiegł w kierunku miasteczka.
Tony przytulił Consumelę, otarł jej łzy, posadził w fotelu, zapalił świece.
Obrał mango, pokroił je, zrolował plasterki szynki, rozkruszył ser, rozkroił owoc granatu. Wyjął też z koszyka tajemniczy słoiczek. Do miski wkładał: ociekające sokiem, pachnące słońcem i kwiatami mango, szynkę, której delikatny, wędzony posmak, idealnie współgrał z owocami, ser rozpływający się słonością łez w ustach ... Posypał sałatkę pestkami granatu i oblał ją sosem** ze słoiczka.

- Żona wybaczy mi, że przygotowałem dla ciebie tę za...stą sałatkę, zarezerwowaną do tej pory tylko dla niej, ale do k..y nędzy – od czego ma się przyjaciół?
Potem jedli, pili wino, patrzyli na siebie, nie mówili zbyt wiele, co szczególnie w przypadku Amerykanina było naprawdę niezwykłe. W końcu wszystko zostało już powiedziane: że Antonio oszukiwał ją jak Liberace*** swoje wielbicielki oraz, że jego „mamusia” ma 20 lat, ciemny zarost, namydla klientom zakładu twarze i nazywa się Francisco Juan Carlos Rubio de Nepomuceno Lopez Santiago Calvo y Quesadilla. Antonio zaś nazywa go pieszczotliwie „Chica”...


Cdn.

*Słodka Królowa Burleski Dita von Teese (rys. Leonid Gurevich - www.thelittlechimpsociety.com).
**To może być ten sos.
***Liberace przez całą swoją karierę pianisty rewiowego musiał ukrywać to, że jest gejem (fot. www.usatoday.com).