poniedziałek, 29 czerwca 2015

Koniec sezonu na Bardzo Dobre Poniedziałki*. Część 23


Świetnie jest zapełniać pudełka dobrym jedzeniem, fajnie robić im zdjęcia skoro świt i zjadać zawartość w pracy. Lubię to robić i lubię o tym pisać. Z pożytkiem – mam nadzieję. :)
Ale wakacje to wakacje… Czas odpoczynku, przerwy, oderwania od codziennych zajęć. Choćby były fantastyczne i satysfakcjonujące.

Dziś, na koniec sezonu Bardzo Dobrych Poniedziałków:
- sałata z pomidorami koktajlowymi, ogórkiem, oliwkami, serem feta, serem kozim i ziołami,
- zupa z bobu i brokułów z parmezanem,
- risotto z warzywami i przyprawą tandoori masala,
- morele, mięsiste i słodkie morele…
Ach i sos przecież! Winegret na miodzie.
Tylko risotto dziś rano przyrządzone, reszta (poza morelami oczywiście) – z wczoraj.

Smacznych dni w pracy, ale w wakacje więcej jednak pyszności poza nią – życzę. :)
Do kolejnego poniedziałku – we wrześniu!

*Czyli na domowe jedzenie zabierane do pracy.

sobota, 27 czerwca 2015

Keks z porami, bobem i szczypiorkiem


Upieczony na bazie tego ciasta, ale z zielonym, interesującym farszem. Mile widziany jako przystawka na imprezach, zrobi furorę na pikniku, uprzyjemni wycieczkę w góry. Dobrze się kroi, przechowuje, jest sycący, a dodatkiem mąki orkiszowej można usprawiedliwić każdy kawałek, po który sięgniecie...

Składniki:
3 jajka (0/1),
200 g mąki (pół na pół – zwykłej i orkiszowej, albo samej orkiszowej – typ 720),
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia,
100 ml mleka,
100 ml oliwy,
100 g tartego, żółtego sera,
2 łyżeczki ziół (mieszanka prowansalska lub odrobina rozmarynu, sprawdza się też przyprawa do pizzy),
Sól, pieprz.

Farsz:
2 nieduże pory (biała i jasnozielona część),
Duża garść ugotowanego i obranego bobu,
3-4 łyżki posiekanego szczypiorku,
Kawałek żółtego sera dojrzewającego (np. cheddaru) wielkości pudełka zapałek,
Ser kozi albo nieduży kawałek fety,
8-10 większych listków bazylii,
1-2 łyżki zielonego pesto,
Oliwa.


Oczyszczone dokładnie pory kroimy drobno i przesmażamy do zeszklenia na oliwie.
Włączamy piekarnik, by się nagrzał do 200 st.
Mieszamy w misce mąkę, proszek do pieczenia, starty ser, zioła i przyprawy, solimy delikatnie (dwie szczypty powinny wystarczyć). Do wgłębienia zrobionego w „suchych” składnikach, wlewamy rozbełtane ze sobą jajka, oliwę i mleko. Mieszamy całość, ale tylko do dokładnego połączenia, niezbyt długo. Blaszkę (w moim przypadku - 16/21 cm) smarujemy oliwą i wykładamy pergaminem (jeśli jest to forma szklana, albo silikonowa, nie jest to konieczne). Na spód dajemy połowę ciasta, układamy na niej pory, bób, posypujemy szczypiorkiem (zostawiając łyżkę na wierzch), porwaną na kawałki bazylią, startym na tarce serem i serem kozim (albo fetą), dodajemy pesto, posypujemy pieprzem. I na to wylewamy drugą warstwę ciasta, wyrównujemy, posypujemy szczypiorkiem i wkładamy do nagrzanego piekarnika.
Pieczemy ok. 40 min – do lekkiego zrumienienia.
Najlepszy jest ciepły, można go oczywiście odgrzewać na drugi dzień – np. na patelni z odrobiną masła.

czwartek, 25 czerwca 2015

Sałatka z bobem, młodymi ziemniakami i fasolką


Włosi są mistrzami w wykorzystywaniu resztek i tworzeniu z nich świetnych, bezpretensjonalnych dań. Takim jest właśnie ta wariacja na temat insalata di fagiolini, czyli sałatki z różnymi rodzajami fasoli. Wystarczy, że zostanie z obiadu kilka młodych ziemniaków, trochę fasolki szparagowej, a pod ręką mamy też paprykę grillowaną (może być ze słoiczka) i bób. No i świeże zioła – bez nich sałatka dużo traci. Ważne też, by ugotowane warzywa były dość twarde, nierozgotowane. Dodać można również oliwki, mozarellę, czy pokruszony kozi ser, ale i bez nich to będzie naprawdę miły, letni posiłek w stylu włoskim.
Buon appetito!

Składniki (dla 3-4 osób):
Czubaty kubek ugotowanego i obranego bobu,
8-10 ugotowanych, małych, młodych ziemniaków,
Po garści ugotowanej fasolki szparagowej – żółtej i zielonej,
1 czerwona papryka (albo papryka ze słoiczka),

Sos:
Garść natki pietruszki,
2-3 spore ząbki czosnku,
Łyżka soku z cytryny (albo mały kawałek kiszonej cytryny),
Kilka listków bazylii,
3-4 listki mięty,
1/3 szklanki oliwy z oliwek,
Sól, pieprz.
Świeże zioła do posypania – bazylia, tymianek cytrynowy, mięta.


Paprykę płuczemy, kroimy na kawałki i grillujemy na patelni, spryskując ją odrobinę oliwą.
Ziemniaki kroimy na plasterki, fasolkę na kawałki.
Do malaksera wrzucamy wypłukaną natkę pietruszki, obrane ząbki czosnku, zioła, dodajemy sok z cytryny i miksujemy dolewając stopniowo oliwę. Dorzucamy w trakcie miksowania także łyżkę ugotowanego bobu. Solimy do smaku.
Do salaterki wrzucamy pokrojone warzywa i przestudzoną paprykę, tuż przed podaniem doprawiamy świeżo zmielonym pieprzem, polewamy sosem i posypujemy ziołami.

PS. Fasolka i bób będą ładnie zielone, gdy ugotujemy je al dente i od razu po odcedzeniu mocno oziębimy (np. przy użyciu kostek lodu). Ja lubię tę sałatkę, gdy jest leciutko ciepła, więc rezygnuję z fotogenicznej zieleni, albo odrobinę podgrzewam składniki...



wtorek, 23 czerwca 2015

Truskawki „Tatki”


Dużo mam z Taty, nie tylko nos. Mniej cech przydatnych, więcej kompletnie nie na te czasy.
Chorował, przez pierwsze lata mojego życia nie mógł pracować, poświęcał mi dużo uwagi. Wśród kulinarnych, wczesnych wspomnień mam takie trzy główne: grzanek, które upiekłam na węgiel, a Tato je zjadł, pajdy świeżego chleba z paprykarzem szczecińskim (z uwagą przyglądał się puszce, potem ją z namaszczeniem otwierał, długo kroił chleb, jeszcze dłużej go smarował, a ja niecierpliwiąc się przestępowałam z nogi na nogę) oraz najprostszego deseru na świecie.
W sezonie „Tatko” codziennie kupował truskawki. Najpierw płukał je, płukał i płukał... Następnie bardzo pieczołowicie czyścił z szypułek, niezwykle dokładnie rozgniatał je z cukrem w talerzu i wreszcie dolewał na końcu śmietanę. Podkreślam tę – ujmując delikatnie – nieśpieszność, bo tego jednak po Nim nie odziedziczyłam, a była powodem nie tylko mojej, dziecięcej irytacji.
Więc nabierałam sobie na talerzyk tych truskawek, a gdy jeszcze była do nich świeża drożdżówka z serem, jawiły mi się jako coś najlepszego na świecie...

I choć teraz wykonuję tak samo tych kilka prostych czynności, to nie ma już tego oczekiwania, nie ma tego smaku i od dawna nie ma też „Tatki”...




sobota, 20 czerwca 2015

Ciasto z agrestem, jagodami i bezą


Agrest. Początek lata, początek owocowego alfabetu. Z własnego ogrodu najlepiej, bo z jakiejś przyczyny ten kupowany jest dość drogi. Każdy owoc trzeba oczyścić, więc dłubanina, ale warto. Wierzcie mi, choćby dla tego ciasta warto.

Składniki (proporcja na dużą, prostokątną blachę):

200 g masła,
1,5 szklanki mąki orkiszowej (typ 720, 750),
1 szklanka (z czubkiem) mąki pszennej np. tortowej,
szklanka cukru trzcinowego (białego – nieco mniej),
5 żółtek.
0,5-0,7 kg agrestu,
Szklanka jagód (mogą być mrożone),
150-200 g marcepanu cukierniczego (warto się o niego postarać! Bywa np. w Lidlu),
4 kopiaste łyżki zmielonych migdałów (albo orzechów),
Garść płatków migdałowych, albo rozdrobnionych migdałów (orzechów).
5 białek,
1 i ¼ szkl. cukru drobnego (lub kryształu zmielonego w malakserze. Nie na puder!),
Łyżka mąki ziemniaczanej,
Łyżka soku z cytryny.


Agrest płuczemy i oczyszczamy. Jagody również (chyba, że mrożone).
Włączamy piekarnik, by się nagrzał do temp. 180 stopni.
Składniki ciasta kruchego (masło, mąka, cukier trzcinowy, żółtka) umieszczamy w misie malaksera i łączymy ze sobą, aż powstaną okruchy (nie wolno zbyt długo miksować!). Odkładamy 6-7 kopiastych łyżek tych okruchów, a resztę wsypujemy na wyłożoną papierem blachem, lekko przyklepujemy. Na to trzeba zetrzeć na tarce marcepan i posypać całość zmielonymi migdałami. Wykładamy owoce, posypujemy odłożonym ciastem i płatkami migdałowymi. Wstawiamy blachę do nagrzanego piekarnika – na ok. 25 min (góra-dół).
Ubijamy sztywną pianę z białek*. Do takiej piany dodajemy po łyżce cukier, cały czas ubijając, a pod koniec wsypujemy mąkę ziemniaczaną i wlewamy sok z cytryny. Beza jest ubita jak trzeba, gdy pod palcami nie wyczuwamy kryształków cukru – dlatego warto używać drobnego cukru.
Wyjmujemy podpieczone ciasto z piekarnika i wykładamy na nie pianę z białek, wyrównujemy lekko i wkładamy do piekarnika – ze zmniejszoną do 160 stopni temperaturą. Pieczemy jeszcze ok. 30 minut.
Wyjmujemy ciasto z piekarnika i studzimy. Najlepsze jest tego samego dnia, jeszcze leciutko ciepłe. Beza jest taka przyjemnie chrupiąca, całość wprost rozpływa się w ustach migdałowo-owocowym smakiem...

* Uwaga: podpatrzyłam ostatnio taki patent dotyczący ubijania białek. Jak wiadomo, gdy dostanie się do miski choćby odrobina tłuszczu (np. z żółtka) białka nie ubiją się jak trzeba. Ale również na misce mogą znajdować się ślady tłuszczu – dlatego warto ją przetrzeć kawałeczkiem cytryny. Podobno to działa. :)

czwartek, 18 czerwca 2015

Rumbarbarum


Ta staropolska nazwa rabarbaru pasuje jak ulał do mojego ostatniego wynalazku.
Zawsze lubiłam rabarbar, choć w dzieciństwie jadłam go właściwie tylko w dwóch postaciach - kompotu i na surowo, z cukrem. Z rezerwą zaczęłam podchodzić do niego, gdy dowiedziałam się, że zawiera szczawiany, które w nadmiarze szkodzą. No, ale jednak bez przesady. Jemy go tylko przez 1-2 miesiące w roku, w dodatku nie codziennie. Drożdżówki z rabarbarem, ciasto z kruszonką, albo ucierane, a tu jeszcze takie „coś”. Zmodyfikowałam ten przepis, dodałam świeży imbir i rum, orzechy i żurawinę, część mąki zastąpiłam orkiszową. To nie jest jakieś wyszukane ciasto. Ot, taki łatwy placek, mało słodki, mocno wilgotny, napakowany owocami, z przyjemną, rumową nutą. Powszedni, ale interesujący.

Składniki (blaszka 21/32 cm, albo tortownica 25-28 cm):

Ok. kilogram rabarbaru,
Szklanka cukru trzcinowego (albo ¾ szkl. białego cukru),
Ok. 4-centymetrowy kawałek świeżego imbiru,
¼ szkl. rumu,
1 szkl. mąki pszennej,
1 szkl. mąki orkiszowej,
4 jajka (wolny wybieg!),
6-7 łyżek oleju rzepakowego lub słonecznikowego,
1 łyżeczka proszku do pieczenia,
1 łyżeczka sody rozpuszczonej w 2 łyżkach mleka,
Garść suszonych żurawin,
Garść orzechów włoskich,
łyżeczka cynamonu,
Aromat rumowy (1/2 łyżeczki - opcjonalnie),
Biała czekolada – do posypania.


Oczyszczony, wypłukany rabarbar kroimy w sporą kostkę, zasypujemy cukrem i odstawiamy na ok. ½ godziny. Pod koniec tego czasu włączamy piekarnik (temp. 180 stopni, góra-dół). Dodajemy rum, starty na drobnej tarce imbir, bakalie, jajka, mąkę, olej, proszek i sodę oraz cynamon i aromat. Mieszamy wszystko – krótko, ale do połączenia się wszystkich składników. Wylewamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, wyrównujemy wierzch i wstawiamy do ciepłego piekarnika. Pieczemy ok. 35-40 minut.
Gdy ciasto będzie stygło, można - jeszcze ciepłe – posypać startą, białą czekoladą. A komu będzie mało cukru – cukrem pudrem.


poniedziałek, 15 czerwca 2015

Very Good Monday. Part 22 *


Zacznę od cytatu z piosenki The Mamas and The Papas:

Monday, Monday, so good to me,
Monday morning, it was all I hoped it would be.
Oh Monday morning, Monday morning couldn't guarantee
That Monday evening you would still be here with me.


Czyli w skrócie: poniedziałkowy wieczór może nie być tak dobry jak poranek.

Jak już ktoś raz przypiął łatkę poniedziałkowi, tak wlecze się za nim zła sława. Te wszystkie „ajdontlajkmondejs” i inne „blumondeje”. Tak jakby wtorek był w czymś lepszy.
A ja lubię ten dzień. Każdy wieczór może być gorszy niż początek dnia, jeśli zjemy byle co, byle jak, byle gdzie i z byle kim.
Tymczasem dziś jeden z moich najbardziej „wypasionych” zestawów pudełek, takie menu – rzekłabym – afirmacyjne. Bo czy może być źle, gdy mam w pracy świeżą sałatę i zioła, ogrodowe warzywa i jedno z ulubionych dań „ever” (gołąbki!), nie jem w pośpiechu, a i wszelkie inne okoliczności są przyjazne?

Zjedzone:
- sałata masłowa, chrupiąca rukola, mięsista rukiew wodna, bazylia (wszystko z ogrodu, nie z supermarketu!), z pomidorkami, twarogiem wędzonym i winegretem na bazie pesto;
- keks orkiszowy ze szczypiorkiem, przekładany bobem, porami i mozarellą (tu przydał się kubek do napojów, wykorzystany jako dodatkowe pudełeczko ;)),
- kalarepka duszona z młodym groszkiem, korzeniem pietruszki, kurkumą i bobem,
- gołąbki z młodej kapusty z pieczarkami i cebulą, przyprawione rozmarynem,
- brzoskwinia z melisą.

Wszystko przygotowałam wczoraj wieczorem, poza sałatą, której składniki dzień wcześniej tylko wypłukałam.

Poniedziałeczek. :)

*Po angielsku opuszczam już nieco cykl o jedzeniu zabieranym do pracy. W końcu niedługo wakacje, urlopy. Komu będzie się chciało o tym czytać...

środa, 10 czerwca 2015

Sałatka pomidorowa z pestkami granatu*


Przepiękna, zmysłowa i orzeźwiająca, letnia sałatka. Lśni efektownie jakby składała się ze szlachetnych kamieni, a ostatni szlif daje jej fantastyczny, gęsty sos i aromatyczne zioła. Wymaga cierpliwości, bo najlepsza będzie, gdy wszystko zostanie drobniutko pokrojone, zbliżone wielkością do pestek granatu.

Wyobrażam ją sobie jako wieczorny, lekki posiłek, na zewnątrz, przy blasku świec i lampionów, z dobrym winem** i bliską, miłą sercu (jakie to staroświeckie, urocze określenie...) osobą. Dla dwojga? Dwóch? W każdym razie dla tych, którzy lubią moment, gdy ciepły wieczór przechodzi w noc, gwiazd jest więcej niż pestek granatu, wieje lekki, pachnący wiatr i jest na tyle ciemno, by bezkarnie zanurzyć kawałek pieczywa w soku z sałatki i wysysać z niego tę podszytą pikanterią, kwaskową słodycz. Choć właściwie, czego tu się wstydzić...

Składniki (porcja dla 2-3 osób):

3-4 średniej wielkości pomidory
Garść pomidorków koktajlowych,
1 czerwona papryka,
1 czerwona cebula,
4-5 suszonych pomidorów (ze słoiczka, w oliwie),
2 nieduże ogórki gruntowe (niekoniecznie, nie każdy lubi połączenie pomidora z ogórkiem),
1 owoc granatu,
Świeże zioła: tymianek cytrynowy, bazylia fioletowa (mogą być też inne aromatyczne),
Sól i pieprz.

Sos:
Duży ząbek czosnku,
2-3 łyżki czerwonego octu winnego,
Pół łyżeczki cukru,
Szczypta soli,
Oliwa,
2-3 łyżki melasy z soku granatów (raczej jest ona konieczna... Można kupić przez internet, albo w dobrych delikatesach),
Łyżeczka płynnego miodu.


Pomidory można sparzyć wrzątkiem i obrać, oczywiście w przypadku koktajlowych nie musimy tego robić. Kroimy je w drobną kostkę, podobnie jak paprykę, cebulę, suszone pomidory, ogórka. Wrzucamy wszystko do misy, granat kroimy wszerz na dwie części – stukamy w skórkę każdej z nich np. trzonkiem noża, a jeśli pestki nie wypadają, wydłubujemy je palcami. Posypujemy sałatkę pestkami.
Przygotowujemy sos: mieszamy ze sobą zmiażdżony czosnek, ocet, cukier i sól. Dolewamy po odrobinie oliwy, mieszając przez cały czas, aż sos zgęstnieje. Dodajemy melasę – znów dokładnie mieszamy, na końcy wlewamy miód. Powinna powstać gęsta, lśniąca emulsja. Jeśli trzeba doprawiamy ją do smaku solą i pieprzem. Tuż przed podaniem polewamy sałatkę sosem i posypujemy ją świeżymi ziołami.

Gdyby pomidory i ogórki puściły za dużo soku, sposób z chlebem bardzo polecam. :)

*Zainspirowana przepisem Yotama Ottolenghi’ego.
** Choć nie pijam słodkich win, wyjątkowo pięknie „zagrał” z tą sałatką portugalski, mocny moscatel.



niedziela, 7 czerwca 2015

Balkon Bistro 1/3. Tarta z anchois


Kilka metrów kwadratowych na zewnątrz. Własny kawałek nieba, z koronami drzew i dachami budynków, z ptakami, gwiazdami, zapachem kwiatów. Jest stolik, krzesło, okno z kuchni ... Takie małe bistro na balkonie. Grzanka z kawą smakuje tutaj jak nigdzie indziej. Pierwszy sezon rozpoczęty, trzeba nadrobić stracony czas.

Czy na balkonie, czy też na pikniku, albo ogrodowym przyjęciu - każda tarta grzechu warta. O taaak, uwielbiam i te na słodko i słone. Oczywiście można trochę ten grzech zmniejszyć, przygotowując, dajmy na to, kruchy spód z mąki orkiszowej. Ale, cóż zrobić, najczęściej bywa tak, że w lodówce jest rulon gotowego ciasta francuskiego (nie robię sama, nikt mnie do tego nie namówi), a po głowie i żołądku kołacze się nieodparte pragnienie - wyłożenia formy ciastem, wrzucenia na nie wszystkiego, co pod ręką, zalania masą jajeczno-śmietanową i zanurzenia się w kulinarnej czeluści piekieł...

Upał, 30 stopni, w piekarniku dochodzi boska tarta cytrynowa, a tu nagle jakiś głos szepcze: „Masz wszystko, co potrzebne, piekarnik gorący, to tylko 10 minut... Zrób to...” . Zaczyna działać mi wyobraźnia, czuję wręcz zapach i smak, tę niewiarygodnie delikatną konsystencję, chrupiące brzegi ciasta. No i już wiem, że ulegnę, a po paru minutach miotam się po kuchni, w tym upale, przy akompaniamencie diabelskiego chichotu...
Słabe to, wiem. I co z tego.

Składniki (na okrągłą formę 26-28 cm, albo prostokątną 32/21 cm):
Rulon ciasta francuskiego (275 g),
120 ml śmietany 30 proc.
5-6 całych jaj (zależnie od wielkości, ale zawsze wolny wybieg!),
100 g sera mozarella,
50-80 g sera koziego (łagodnego raczej),
100 g łososia wędzonego,
Puszka anchois,
3 niewielkie pomidory, obrane, pokrojone w kostkę (bez soku),
4-5 łyżek posiekanego szczypiorku,
Świeże zioła: bazylia, tymianek cytrynowy, oregano itp.
Sól, pieprz, opcjonalnie przyprawa zaatar.


Włączamy piekarnik, by się nagrzał do temp. 190 stopni.
Wykładamy formę dwiema warstwami papieru do pieczenia, na nim układamy porządnie schłodzone ciasto francuskie, tworząc podwyższony brzeg. Widelcem nakłuwamy spód. Na ciasto wrzucamy łososia, fileciki anchois, obydwa sery w niewielkich kawałkach. Dokładamy szczypiorek i pomidory, posypujemy ziołami oraz – delikatnie – solą i pieprzem. Jajka wbijamy do miski, dolewamy śmietanę, doprawiamy przyprawami i roztrzepujemy przez chwilę energicznie, do uzyskania w miarę jednolitej masy. Zalewamy nią ciasto z dodatkami. Można zawinąć brzegi ciasta w zgrabny rancik. Pieczemy w nagrzanym piekarniku ok. 30 minut, aż ciasto ładnie, lekko się zarumieni.

Jakie to dobre! Na ciepło, z sałatą, albo na zimno, pokrojone na małe, zgrabne kawalątka, do białego wina... Z zamkniętymi oczami, pomrukując jak kotka, zajadam się, rada bardzo, że znów przegrałam. :)






















A niebo bezchmurne:



środa, 3 czerwca 2015

Wstyd to kraść i… jeść?

Pisałam jakiś czas temu, że podczas dojazdów do pracy mijam okno od zaplecza małego bistro. To był miły, dobrze usposabiający widok na poranną krzątaninę. Ale okno zostało starannie zalepione nieprzezroczystą folią. Podobnie jak witryna tego bistro, obok której przejeżdżają tramwaje, autobusy, samochody. Bo przecież nikt nie lubi zaglądania mu w talerz. Jedzenie to w końcu część procesu odżywiania, który wiadomo jak się kończy. Dlatego też pewnie jest czynnością wstydliwą.

Przy jednej z wrocławskich ulic powstaje nowa pizzeria, zaczęła od zaklejenia połowy witryny. Tymczasem kawałeczek dalej jest bar z kuchnią gruzińską, w którym je się przy szybie, z widokiem na miejski ruch.

Nie rozumiem co złego jest w widoku jedzących ludzi!!! Czy za granicą widujecie restauracje, które mają totalnie pozaklejane okna? A może wartością jest to, że ludzie przychodzą i jedzą. I że to widać. Bo pewnie dobrze tam karmią, a miejsce ma atmosferę.

Do tej pory kuriozalna wydaje mi się decyzja sprzed kilku lat o oddzieleniu parawanem wykładowców od studentów w jednej z wrocławskich, aspirujących stołówek uczelnianych. Nie wiem, czy tak jest nadal, bo tam nie bywam.
W Krakowie od dziesięcioleci funkcjonuje jadłodajnia uniwersytecka, której klienci jedzą przy wspólnym stole. Zwykle brakuje w niej miejsc. Na całym świecie powstają modne bary, w których ludzie nie wstydzą się, że jedzą i piją wspólnie, talerz w talerz, ramię w ramię. I można tam zajrzeć bez problemu.

A tymczasem w Polsce się zakleja i ta nieestetyczna, obrzydliwa plaga dotyczy wszystkiego. Nie dojrzysz ludzi jedzących, robiących zakupy, korzystających z usług rzemieślników, banków itp.

Widocznie co brzydkie, to trzeba zakryć…

A to nie Polska właśnie:




poniedziałek, 1 czerwca 2015

Bardzo Dobry Poniedziałek*, cz. 21


Czasu było dziś akurat tyle, żeby wrzucić do pudełek na 5 minut przed porannym wyjściem:
- ostatni kawałek tarty ze szpinakiem i cukinią,
- mieszaninę sałat z serem gorgonzola, fetą, oliwkami i kawałkami łososia wędzonego na gorąco,
- jabłko i truskawki.
Został jeszcze z wczoraj sos przygotowany do łososia i przyznam, że bez niego moje dzisiejsze główne danie byłoby jak „The Dude” Lebowski bez plastikowych sandałów, albo Sailor z „Dzikości serca” bez wężowej marynarki. Musi być moc i charyzma! Choćby to była tylko sałata.
A tymczasem przepis na sos dość banalny. Biały ocet winny (2 łyżki) mieszamy z cukrem (2 łyżki), dodajemy musztardę (dwie łyżki dijon i jedna łyżka ziarnistej), olej rzepakowy (ok. 80-100 ml) – cienkim strumyczkiem i przez cały czas mieszając trzepaczką, a na końcu – posiekany koperek (2-3 łyżki). Doprawiamy solą i pieprzem. Wszystko z tym sosem smakuje, każda ryba, mocny, pleśniowy ser, jajka, warzywa surowe i gotowane. Może tylko pocałunek trochę mniej… ;)

*Tak, jeszcze od czasu do czasu napiszę o jedzeniu zabieranym do pracy.