środa, 27 maja 2015

Balkon Bistro 1/2. Sałatka po pracy

Kilka metrów kwadratowych na zewnątrz. Własny kawałek nieba, z koronami drzew i dachami budynków, z ptakami, gwiazdami, zapachem kwiatów. Jest stolik, krzesło, okno z kuchni ... Takie małe bistro na balkonie. Grzanka z kawą smakuje tutaj jak nigdzie indziej. Pierwszy sezon rozpoczęty, trzeba nadrobić stracony czas.

Balkon to nie tylko weekend. W tygodniu - taka sałatka, w takich okolicznościach, ustawia człowieka we właściwej odległości od świata. Ucieczka? Nie na długo…



Składniki (porcja dla 2-3 osób i jeszcze na drugi dzień do pracy wystarczy):

Niewielki kalafior,
½ puszki kukurydzy,
1 cukinia średniej wielkości,
1 czerwona papryka,
1 łyżka pesto (zielonego, albo czerwonego),
Oliwa,
Świeże zioła (bazylia, natka pietruszki, szczypiorek, tymianek, oregano itp.),
Mleko do gotowania kalafiora,
Sól i pieprz.

Sos:
Jogurt grecki – 5-6 łyżek,
Majonez – 2 łyżki,
Kurkuma – łyżeczka,
Imbir sproszkowany – ½ łyżeczki,
Czosnek – 2 niewielkie ząbki rozgniecione
Odrobina maggi,
Sól i pieprz – do smaku.


Cukinię kroimy na ok. centymetrowej grubości plastry, wrzucamy je na patelnię grillową, spryskujemy oliwą.
Kalafior oczyszczamy, dzielimy na różyczki, myjemy je dokładnie. Gotujemy wodę, do wrzątku wrzucamy kalafior, dolewamy mleko (ok. 1/3 szklanki), wsypujemy sól (ok. łyżeczki). Jeśli kalafior jest młody, to po 4-5 minutach można go odcedzić, w przypadku starszego trzeba dać mu jeszcze ze 2 minuty. W międzyczasie odwracamy plastry cukinii na druga stronę.
Wypłukaną paprykę kroimy w drobną kostkę, odcedzamy kukurydzę, kroimy drobno zioła.
Mieszamy jogurt z majonezem, dodajemy przyprawy, zmiażdżony czosnek, sól, pieprz, odrobinę maggi – smak sosu powinien być dość intensywny. Można dodać odrobinę sproszkowanej chili.
Odcedzony kalafior wsypujemy do miski (można go przepłukać pod zimną wodą), następnie – cukinię, paprykę i kukurydzę. Mieszamy wszystko ze sobą, doprawiamy solą i pieprzem. Przed podaniem polewamy sosem i posypujemy ziołami.


sobota, 23 maja 2015

Ciasto Zorba, czyli piękna katastrofa


Zdarza się, że jest pomysł, umiejętności, zapał i odpowiedni kapitał, a tu klapa...

Znalazłam przepis w książce znanej blogerki, wydał mi się co prawda przekombinowany, ale miałam wszystkie składniki, czas i szczere chęci. Ciasto na zdjęciu wyglądało na dość niskie, a tymczasem w piekarniku nabrało masy, jakby było na „koksie”, a nie białkach. Z satysfakcją podchodziłam co jakiś czas do magicznego ekranu piekarnika. Aż tu nagle - katastrofa! Nie cierpię tego, dlatego nie piekę ciast, które najpierw bardzo rosną, by opaść równie spektakularnie.

To było dwa dni temu. Tak się zirytowałam, że porzuciłam ciasto, trawiąc tę niewielką porażkę. Dziś do głosu doszła jednak moja przekora, która od zawsze sprawia, że nie odpuszczam. Jak już wszystko się posypało, to chociaż sobie zatańczę.
Zaczęłam od pokrojenia ciasta na kawałki. Zrobiłam lekki krem, potem kwaskowe owoce nabrały rubinowego koloru i rumowego aromatu. Jeszcze tylko ostatni detal i... smak porażki bywa czasem słodki. Byle się nie poddać, powalczyć trochę, nawet jeśli chodzi tylko o głupie ciasto. No i nie mogłam go nazwać inaczej. :)

Składniki (tortownica o średnicy 21-23 cm):
5-6 białek (w zależności od wielkości jaj, a jaja oczywiście z wolnego wybiegu),
5 kopiastych łyżek drobnego cukru (takiego do wypieków, nie pudru!),
150 g posiekanej białej czekolady (na kawałki niezbyt duże),
2-3 łyżki zmielonych migdałów,
120-150 g prażonych płatków migdałowych,
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej,
1 łyżeczka soku cytryny.


Krem:
100 g naturalnego, greckiego jogurtu (używam odtłuszczonego),
100 g mascarpone,
2-3 łyżki cukru z prawdziwą wanilią.


Owoce:
1,5 szklanki mrożonych leśnych owoców, ale mogą to być też świeże sezonowe owoce (truskawki, wiśnie, porzeczki, maliny, jagody itp.),
Płaska łyżka mąki ziemniaczanej,
Złocisty, trzcinowy cukier – 3-4 łyżki (do smaku),
2-3 łyżki ciemnego rumu (opcjonalnie).


Do ozdoby:
Listki tymianku cytrynowego – koniecznie! (nie może to być zwykły tymianek).

Włączamy piekarnik, by się nagrzał do temp. 180 stopni. Formę wykładamy papierem do pieczenia.
Białka ubijamy na sztywno, pod koniec dodajemy stopniowo cukier. Nadal ubijamy, do momentu gdy cukier nie będzie wyczuwalny w pianie pod palcami (dlatego zalecany jest ten drobny). Łączymy pianę delikatnie, przy pomocy łopatki, z pozostałymi składnikami. Umieszczamy masę w tortownicy, wygładzamy powierzchnię i wkładamy do nagrzanego piekarnika na ok. 50-55 minut. Gdyby ciasto mocno się rumieniło z wierzchu, przykrywamy je kawałkiem folii aluminiowej. Studzimy nie wyjmując z piekarnika (lekko uchylamy drzwiczki).
Jogurt łączymy z mascarpone i cukrem. Mieszamy do uzyskania gładkiego kremu.
Owoce umieszczamy w rondelku, dodajemy cukier i gotujemy przez chwilę aż puszczą sok i nieco się rozpadną. Mąkę ziemniaczaną mieszamy z 2 łyżkami zimnej wody i dodajemy do gorących owoców. Mieszamy do zgęstnienia. Gdy owoce trochę przestygną, dolewamy rum mieszając energicznie.
Wystudzone ciasto kroimy na kawałki, na każdym umieszczamy krem, na niego wykładamy owoce i ozdabiamy listkami tymianku cytrynowego.

Miękkie ciasto, pełne chrupiących płatków migdałowych, z wyczuwalnymi kawałeczkami białej czekolady, z przełamującym słodycz jedwabistym kremem i zniewalającymi urodą oraz smakiem owocami. I jeszcze te drobniutkie, ładne listeczki wybuchające w ustach cytrusowo-ziołowym, zaskakująco miłym akcentem...

piątek, 22 maja 2015

Młoda kapusta z fenkułem


Tegoroczne, wiosenne odkrycie. Niby zwyczajna, młoda kapusta, ale z fenkułem – przez wielu nielubianym z powodu anyżkowego smaku. W tym połączeniu fenkuł pozwala zdecydowanie rządzić kapuście, a sam trochę się ukrywa, ale dzięki niemu warzywa zyskują świeżość i energię, która zamienia banalny dodatek do obiadu w samodzielne, oryginalne danie. I znów można kombinować po swojemu: jeśli ktoś lubi orientalną nutę - doda rozgniecione ziarna kolendry, jeśli woli pikantny żar – pieprz cayenne, ja lubię wersję all inclusive, ale cayenne zastępuję ostrym, paprykowym ajvarem.
Bardzo polecam dodatek sosu worcestershire!

Składniki (na porcję dla 2-3 osób):
½ średniej główki młodej kapusty,
1 niewielki fenkuł,
Oliwa,
Łyżeczka ziaren kolendry (rozgniecionych),
2 łyżki ostrego ajvaru (albo szczypta pieprzu cayenne),
Cebula,
Liść laurowy,
Ocet winny (albo sok z cytryny),
Posiekane zielone listki fenkułu,
1 łyżka posiekanego koperku,
Sól i pieprz,
2 łyżki sosu worcestershire (opcjonalnie).


Cebulę kroimy w kostkę i wrzucamy do rondla z rozgrzaną niewielką ilością oliwy, wsypujemy kolendrę. Smażymy mieszając na niewielkim ogniu – cebula nie powinna się zbyt mocno zrumienić. Kapustę szatkujemy i dorzucamy do cebuli. Chwilę obsmażamy, w międzyczasie krojąc w piórka wyczyszczony fenkuł. Dodajemy go razem z liściem laurowym do kapusty z cebulą, mieszamy, lekko solimy i dolewamy niewielką ilość wody (ok. 3/4 szklanki). Dusimy całość pod przykryciem – aż warzywa zmiękną, a woda częściowo się wygotuje (ok. 15-20 minut). Doprawiamy do smaku octem winnym lub sokiem z cytryny, dodajemy ajvar, sos worcestershire, sól i pieprz. Mieszamy i gotujemy na małym ogniu jeszcze 5 minut.
Przed podaniem posypujemy posiekaną zieleniną.
Znakomita z młodymi ziemniakami i wszelkimi kotletami (również bezmięsnymi – np. z soczewicy, ciecierzycy itp).

wtorek, 19 maja 2015

Shortbread z Bretanii


Łazi za człowiekiem namolnie, wwierca się w każdą komórkę ciała, nie odpuszcza, gdy ofiara opędza się jak od natrętnej, nie dającej spokoju myśli. Powoduje, że w środku nocy kręci się kogel-mogel, lepi knedle ze śliwkami, wygrzebuje resztki herbatników z zapomnianych opakowań, ssie ziołowe tabletki na gardło.
Drwi z tego, że „poosiemnastejjużsięnieje”, wyszydza wieczorny zryw sportowy, wie, że na nic to wszystko. Ochota na słodkie.

W moim przypadku przybrała ostatnio postać maślanego, rozsypującego się pod zębami, jak sucha fontanna karmelowych okruszków, obrzydliwie tuczącego cudu. Brzydkie, niepozorne kostki, urzekają każdym, cholernym, rumowo-waniliowym kęsem. No i te kawałeczki czekolady...
Shortbread. Powinni go wpisać do jakiegoś rejestru słodyczy zakazanych. Na grzeszną pokusę.

Przepis bretoński, ponoć tradycyjny, użyczony przez Erica Lanlarda w książce „Chocolat”.*

Składniki(na blaszkę 21/32 cm):

350 g mąki,
Szklanka ciemnego cukru,
250 g masła,
6 żółtek,
2-3 łyżki ciemnego rumu,
2 łyżki cukru z prawdziwą wanilią,
120 g czekoladowych drobinek (albo posiekanej drobno gorzkiej czekolady),
Drobny cukier do posypania wierzchu (można normalny cukier rozdrobnić w malakserze)
.

Formę wykładamy papierem do pieczenia, piekarnik włączamy, by się nagrzał do temp. 180 stopni.
Do miski wsypujemy mąkę, cukier, dodajemy pokrojone w kostkę masło. Jeśli używamy malaksera, wystarczy chwila, by wymieszać składniki do uzyskania konsystencji okruchów. Jeśli nie dysponujecie takim błogosławieństwem – trzeba mieszankę rozcierać w palcach. Osobno ubijamy 5 żółtek z cukrem z wanilią i rumem (cukier powinien się rozpuścić). Łączymy ze sobą suche i mokre składniki – krótko, ale dokładnie. Dosypujemy czekoladę, mieszamy.
Umieszczamy ciasto w formie, wygładzamy jego powierzchnię, by miało wszędzie mniej więcej taką samą grubość (łatwiej to zrobić zwilżonymi wodą dłońmi).
Pozostałe żółtko ubijamy i smarujemy nim wierzch. Na końcu można zrobić widelcem wzorki. Wkładamy ciasto do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok. 35 minut. Powinno się ładnie, lekko zrumienić. Studzimy w formie przez kilka minut, a potem przenosimy je na kratkę. Posypujemy od razu drobnym cukrem, a gdy ciasto będzie jeszcze ciepłe, kroimy je na zgrabne prostokąty (potem będzie trudniej) i przekładamy do metalowej puszki albo słoja.

No i nie ma zmiłuj się...

*Wyd. Mitchell Beazley, Londyn 2013.



niedziela, 17 maja 2015

Balkon Bistro 1/1. Śniadanie ze wszystkim

Kilka metrów kwadratowych na zewnątrz. Własny kawałek nieba, z koronami drzew i dachami budynków, z ptakami, gwiazdami, zapachem kwiatów. Jest stolik, krzesło, okno z kuchni ... Takie małe bistro na balkonie. Grzanka z kawą smakuje tutaj jak nigdzie indziej. Zaczynam pierwszy sezon, trzeba nadrobić stracony czas.

Śniadanie weekendowe jest inne niż codzienne. Bez pośpiechu, troszkę celebrowane, bogatsze. Pamiętam z dzieciństwa ulubione kanapki, które przygotowywała Mama – tzw. „ze wszystkim”. Stąd pewnie moje ciągoty, by było dużo, barwnie, różnorodnie. Nie tylko na talerzu. :)

Dzisiaj trochę wietrznie, słońce, temperatura w sam raz.

W balkonowych okolicznościach tost pełnoziarnisty z kremową gorgonzolą i malutkimi pieczarkami wewnątrz, zrumieniony na patelni grillowej, przetarty czosnkiem. Do niego pomidor zdublowany – bo oprócz świeżego, również w paście z suszonych pomidorów (ze sklepu, ale dobra). Kawałek ogórka skropiony pikantnym sosem sojowym – bardzo lubię to połączenie. I jeszcze listek chrupiącej sałaty. No i na wierzch tosta wiejskie jajo – sadzone, z płynnym, gorącym żółtkiem.
Sól, pieprz, listki bazylii i szczypiorek. Gorąca, mocna herbata z cytryną.

W tle The Verve i „Bittersweet Symphony”.



A kawałek nieba taki:

sobota, 16 maja 2015

Tarta z botwiną, karmelizowanym czosnkiem i grillowanymi szparagami


Potrawa, która wymaga trochę czasu. Bo trzeba bardzo dokładnie umyć botwinę i „pobawić się” z czosnkiem. Ale przy dobrej organizacji pracy można jednocześnie przygotowywać wszystkie składniki, formę z ciastem i w efekcie w ciągu godziny tarta będzie gotowa do jedzenia. A jej smak jest naprawdę niezwykły, zaskakujący, pełen niuansów. Kwaskowa botwina, słodko-ziołowy czosnek i orzechowa nuta szparagów, do tego delikatność jednego gatunku sera przełamana ostrzejszą nutą drugiego... To naprawdę jedna z najlepszych tart jaką zrobiłam i jadłam. Nie wahajcie się.

Składniki (na tartę o średnicy 25-28 cm):

Pęczek botwiny (ok 3-4 sztuki),
Pęczek zielonych szparagów (15-18 sztuk),
2 spore główki młodego czosnku (starszy też może być),
Olej rzepakowy,
Oliwa,
Łyżka octu balsamicznego,
Łyżeczka ciemnego cukru (choć zwykły kryształ też może być),
Ocet winny,
Łyżka posiekanych ziół (rozmaryn, tymianek albo oregano),
Rulon gotowego, francuskiego ciasta (275 g),
2-3 gatunki sera (np. cheddar, żółty dojrzewający, kozi, kremowy ser) – tak by było go w sumie ok. 250-300 g,
250 ml śmietany (18-procentowa zmieszana pół na pół z kremówką),
3 duże jajka (0 albo 1),
Po łyżce posiekanej bazylii i szczypiorku,
Sól, pieprz.


Najpierw oczyszczamy botwinę – liście z łodygami można przez chwilę wymoczyć w dużej ilości wody, dla uniknięcia piasku pod zębami. Małe buraczki płuczemy, obieramy i kroimy w cienkie półplasterki. Przygotowujemy trzy naczynia – mogą to być dwie zwykłe patelnie i jedna grillowa, albo zamiast jednej z patelni – rondelek z grubszym dnem.
Oczyszczony z łupin czosnek wrzucamy do rondelka i zalewamy go wodą, tak by był przykryty. Gotujemy ok. 4-5 minut, odsączamy. W tym samym, tylko wysuszonym naczyniu, rozgrzewamy olej rzepakowy i wrzucamy na niego zblanszowany czosnek. Podpiekamy go przez 2-3 minuty na dość mocnym ogniu, po czym dolewamy ocet balsamiczny i wodę (do poziomu czosnku), zmniejszamy lekko gaz i gotujemy ok. 8 minut.
W międzyczasie wypłukaną i pokrojoną botwinę (liście, łodyżki i buraczki) dajemy na patelnię z oliwą i dusimy pod przykryciem, dolewając nieco wody (ok. ½ szkl.), a gdy jej ubędzie – octu winnego (2-3 łyżki).
Płuczemy szparagi, zginamy każdy w palcach i pozwalamy, by odłamał się tam, gdzie powinien, górne części umieszczamy na grillowej patelni. Przez chwilę grillujemy bez tłuszczu, a potem skrapiamy lekko oliwą. Powinny zrobić się trochę ciemniejsze i nieco podpieczone.
Woda w czosnku powinna się już lekko wygotować, wsypujemy do niego cukier, posiekane zioła i sól i znów gotujemy na niewielkim ogniu, aż płyn zredukuje się (potrwa to ok. 8-10 minut), otaczając czosnek aromatycznym syropem.
W botwinie też powinno ubyć płynu, sprawdzamy, czy buraczki trochę zmiękły i solimy ją do smaku.
Z formą i z ciastem postępujemy dokładnie tak samo jak tutaj.
Włączamy piekarnik, nastawiając temperaturę na 200 stopni (góra-dół).
Łączymy ze sobą w misce sery – starte na tarce, albo rozkruszone. Dodajemy do nich jajka i śmietanę, doprawiamy bardzo delikatnie solą (sery są słone!) i mocniej pieprzem. Mieszamy energicznie tworząc półpłynną masę. Na cieście umieszczamy podduszoną botwinę, na nią wykładamy ząbki czosnku (razem z powstałym syropem), zalewamy to 2/3 masy jajeczno-serowej. Układamy promieniście zgrillowane szparagi. Na środku i pomiędzy szparagami przy pomocy łyżki wylewamy resztę masy. Posypujemy posiekaną bazylią i szczypiorkiem.

Wkładamy do gorącego piekarnika i pieczemy ok. 25-30 minut, potem zmniejszamy temperaturę do 190 stopni i dopiekamy jeszcze przez 10 minut. Tarta powinna się ładnie, ale nie za mocno przyrumienić.
Świetna z białym winem i sałatą, pełna roślinnej, zdrowej mocy, fantastyczna na majową kolację w ogrodzie, będzie też idealnym posiłkiem w pracy.



poniedziałek, 11 maja 2015

Jubileuszowy Bardzo Dobry Poniedziałek


Po raz 20. zapełniam publicznie pudełeczka, zadziwiona nieustannie, że mój kulinarny ekshibicjonizm jeszcze kogoś interesuje. Jest coraz cieplej, zawartość pudełek staje się lżejsza, zupełnie jakby zrzucały niepotrzebną garderobę.
Mam nadzieję, że dzięki nawykowi jedzenia małych i mniej kalorycznych porcji, też uda mi się co nieco zrzucić...
Dlatego staram się mieć więcej czasu rano i przygotować jedzenie do pracy w sposób bardziej przemyślany.
Dziś prawie się udało.

Pudełko XL – sałata z jajkiem na twardo i pomidorem.
Pudełko L – sałatka z surowych szparagów zielonych, z serem dojrzewającym (prawie taka jak ta).
Pudełko M – kanapki z żytniego chleba z pstrągiem wędzonym, białym serem, sałatą. Bonus w postaci pasków papryki.
Pudełko S – sos z jogurtu greckiego z zielonym pesto (dodatek do sałaty).
Słoiczek XS – sos z oliwy, soku cytryny i octu balsamicznego do szparagowej sałatki.

I woda. Dużo wody. Ze cytryną albo bez.

Ale też, kurczę, bez przesady z tym odchudzaniem. Że zacytuję klasyka (z koniecznymi zmianami – pardonnez moi):

Dziewczyny!
Lubcie siebie wiosną, oj, lubcie!
Dziewczyny!
Krzywdy biednym sobie nie róbcie!

:)

niedziela, 10 maja 2015

Krótka historia o balkonie

Nie miałam serca do tego balkonu. Przez lata służył jako przechowalnia rowerów (począwszy od czterech po jeden) i niepotrzebnych gratów. „Zrób coś z tym balkonem, będziemy miały gdzie pić kawę” – to był bodziec od przyjaciółki. A potem znalazłam krzesło, które ktoś wyrzucił. Dołączyło do jeszcze jednego, znalezionego wcześniej. Dom obrastał w rzeczy, które domagały się drugiego, dobrego życia. Trudno – zamiast wakacji będzie remont – postanowiłam.
Wahałam się między balkonem a kuchnią, zwyciężył stojący odłogiem, zagracony balkon. Jego atutem był i jest piękny widok na ogródki i względny spokój, zakłócany co prawda przez hałaśliwe kosiarki, ale i tak niczego sobie. Bez oczu sąsiadów, z księżycem dającym zjawiskowy show i miejscem na kameralną imprezę.
Kształt kwadratu, powierzchnia ok. 5 m kw., kuchenne okno wychodzące na balkon, niemal całkowite zadaszenie. I słońce – intensywne jedynie do południa, mało dokuczliwe.
Jeden dzień poświęciłam na krzesło i sprzątanie balkonu. Krzesło dało mi w kość, choć wcześniej odnawiałam już meble. Szlifowanie było trudne, a pierwsza warstwa położonego, półmatowego rzekomo, białego lakieru rozczarowała - krzesło świeciło się okropnie, lakier był też zbyt transparentny. Trzeba go było zeszlifować :(. Kupiłam inną farbę, kolor „Biały Pieprz”, efekt rewelacyjny.

















Opróżniony i wyczyszczony balkon wyglądał w dzień remontu tak:


Zainwestowałam w podłogę drewnianą, którą po sezonie się zdejmuje, w dobre farby, kupiłam nowe doniczki, baldachim, lampiony na baterie słoneczne, kwiaty, kratki do pnączy. Koszt – łącznie z robocizną, zamknął się w ok. tysiącu złotych. Sama mogłabym pewnie pomalować, ale już przyciąć płytek do kształtu balkonu nie dałabym rady. Zabrakło niewielkiej ilości płytek – czeka mnie więc jeszcze zakup kawałka sztucznej trawy – będzie w sam raz, by odpływ działał jak należy, poza tym zabrakło akurat na ten kawałek bez dachu, najbardziej narażony na deszcz.
I po tylu latach odzyskałam balkon. Nie będzie na nim prania, ani rowerów. Będzie muzyka, książki, wino, przyjaciele. No i świetne jedzenie oczywiście. Inaczej nie pisałabym o balkonie na blogu – jakby nie było – kulinarnym. :)

Sezon balkonowy uważam za otwarty!


środa, 6 maja 2015

Rabarbar, truskawki, jogurt i beza


To jeszcze jeden wariant mojego ulubionego ciasta z owocami. Wszystkie wersje są banalnie łatwe, efektowne i pyszne. Wykorzystajcie więc ten przepis, albo jego modyfikację, ale tym razem bez bitej śmietany i mascarpone, za to z jogurtem greckim i pokruszoną bezą.
A wszystko przez to, że zaczęłam robić ciasto nie sprawdziwszy, czy mam składniki na krem. Tak bardzo chciałam zjeść pierwsze truskawki w tym sezonie i połączyć ich smak z rabarbarem, że w efekcie musiałam trochę improwizować. Ciasto zrobiłam mocno waniliowe z odrobiną rumowego aromatu. Tę słodką, cięższą bazę, idealnie rozsadza energia kwaśnego rabarbaru, a wzbogaca jedyny w swoim rodzaju efekt specjalny - truskawka. Warto poświęcić blat bezowy własnego wypieku, albo wspomóc się dobrej jakości kupionym. Razem z greckim jogurtem beza tworzy kremistą emulsję z chrupiącymi kawałeczkami, rozpływającymi się w ustach.
Czyli – pieczemy ciasto z rabarbarem, studzimy je. Na każdy ukrojony kawałek wykładamy masę jogurtowo-bezową, na nią kroimy truskawki i dla pełni szczęścia można posypać jeszcze porcję prażonymi płatkami migdałowymi i ozdobić listkami mięty.
Majowa rozpusta...

poniedziałek, 4 maja 2015

Na razie spokojny i Bardzo Dobry Poniedziałek. Część 19*


Po majówce spędzonej z dala od kuchni i gotowania (ale nie od jedzenia), ciężko wrócić do rzeczywistości porannej, szykowania kanapek, gotowania obiadu itp. Na szczęście matura ułatwiła mi ten powrót, mój licealista został w domu, a pierogi mamine wystarczą na dwa obiady**.
Zawartość lodówki nie wróżyła wczoraj niczego dobrego, w tej awaryjnej sytuacji zdążyłam jedynie ugotować soczewicę z grzybami. Dziś dodałam do niej kilka pomidorów suszonych, odrobinę sera gorgonzola, natkę pietruszki i bazylię. Taka całkiem niezła sałatka, a właściwie wariant tej znakomitej sałatki. No i jeszcze tosty z tartym serem i pieczarkami, posmarowane musztardą – prawie jak od Witka (wrocławianie wiedzą, że mam na myśli słynący tostami bar Witek). Owoc jakiś też się znalazł.

Pomyślałam o omlecie, który już trafiał do moich pudełeczek i bardzo sprawdzał się w roli lunchu. Ale tym razem wykorzystałam patelnię do gotowania jaj na parze. Do patelni wlewam wodę, a w specjalnej nakładce z otworami umieszczam silikonowe foremki do babeczek. Do każdej nakładam troszkę masła, nieco masy jajecznej rozbełtanej z wodą (jajka zerówki, albo jedynki!), i po ok. łyżeczce pieczarki startej na tarce oraz pokrojony szczypiorek. Sól, pieprz i przykrywam patelnię pokrywką. Po kilku minutach jajko się ścina i powstają takie mini omleciki. Jeszcze troszkę ziół i kropla keczupu i wkładam je razem z foremkami do pudełka. Lekkie, mało kaloryczne, sycące. Do zjedzenia na zimno i na ciepło. A jeśli nie macie takiej patelni, to i w klasycznej wersji omlet z dodatkami wart jest, by poświęcić mu rano kilka minut. Polecam!

Wierzcie mi, za rok z nerwów nie tknę niczego… :)

*Nie wiem, czy konieczne jest to przypominanie, ale cykl dotyczy jedzenia zabieranego do pracy.
** Najlepsze na świecie, małe, zgrabne. Tak wyglądają: