czwartek, 10 lutego 2022

Bułki szwedzkie

 


Taka historia, z klimatem nieco skandynawskim, przyszła do mnie i została. 

***

Była zmęczona. Dom miał być ucieczką z i od miasta, nowym życiem. A tymczasem wymagał nie tylko ogromu codziennej pracy, ale i tych wszystkich uciążliwych, drobnych czynności, które kiedyś, daleko stąd, tak jej przeszkadzały, niczego nie zmieniając na lepsze. 

Znów czuła jakby wszystko przelatywało jej przez palce, nie widziała żadnego postępu, próbowała nie poddawać się irytacji.

Dom na wzgórzu. Dom, który pamiętała z dzieciństwa, po wielu latach odnaleziony jak stary, niechciany, bezzębny kot ze skołtunioną sierścią. 

Wyczyściła podłogi, stare okna naprawiła i pozamykała, wiatr przestał smętnie pogwizdywać we wnętrzach. Gdy rodzice przywozili ją tu wiele lat temu i szybko uciekali z powrotem do pracy, stała przy oknie długo po odjeździe samochodu.


Rika czekała, pozwalała jej się wypłakać. Pozwalała też nazywać się Riką, a nie Babcią, bo nią tak naprawdę nie była. Zaopiekowała się dzieckiem siostry, która znikła, „zwiała” - to określenie lubiła Mała, bo lubiła wszystko, co wietrzne, ulotne. Jej mama też zwiewała, włosy splątane gwałtownym podmuchem zasłaniały twarz, gdy odwracała ją w stronę domu, wsiadając do samochodu.

Wspomnienia wracały, jednak nie były złe. Zdarzało się, że odpędzała je zniecierpliwiona, bo zabierały czas. Częściej jednak poddawała się im, jak działaniu wina przy kominku.

Dom był pusty, bez sprzętów, książek, bez tego nadmiaru poprzedniego świata. Teraz, poza wiatrem i nią, mieszkały tu trzy psy i pięć kotów. Nikt ich nie podrzucił, przychodziły same, a ona - zadziwiona, że trafiły na takie pustkowie, na wzgórze, z drogi prowadzącej tylko do lasu, traktowała nowych lokatorów jak zbłąkaną rodzinę, która po latach nieobecności wraca spłukana z antypodów, czy innego Buenos Aires. 

Pewnego razu zjawił się też koń, wybiegł z lasu i ten moment zapamiętała jak fotograficzny kadr, bo zwierzę nie poruszyło przy tym ani jednej gałązki, żadnego splątanego dzikością krzewu.  Po prostu wyrósł jak spod ziemi, z grzywą pełną mgły, bez jednego oka, cichy. I tak go nazwała. Cichy.

Była zmęczona suszą. 
Ziemia zamieniała się w pył, gałęzie drzew łamały się od najlżejszego powiewu. Rzeczki, którą wspominała jako wiosennie połyskliwą i wartką, już nie było. Deszcz padał rzadko, śnieg – niemal nigdy. 

Pory roku zlały się w jedną, różniącą się temperaturą i obecnością słońca, z mniej lub bardziej gwałtownym, suchym wiatrem, który zabierał każdą zbłąkaną wilgoć: z drogi kamienistej i z tej asfaltowej, z żółknących traw, z liści opadających na długo przed dawną jesienią. 
Dlatego wszyscy stąd uciekali, coraz mniej świateł zapalało się o zmierzchu wzdłuż drogi przez dolinę. 





Co wieczór, w oczekiwaniu zmiany, wychodziła przed dom. 
Wszystkie zwierzaki przychodziły jak na zbiórkę, zaglądały jej w twarz, ocierały się o nogi, merdały ogonami, trącały głową, przywołując te czynności związanych z człowiekiem czworonogów (choć jeden kot miał tylko trzy łapy), zakodowane jako dodające otuchy, rozweselające, wyrażające miłość. 
Zimowe zbiórki były wcześniejsze, a choć krótkie, zostawiały długotrwałą melancholię, osadzającą się na duszy jak osad z kawy na kubku.

Rika też kiedyś stawała w chłodnym zmierzchu przed domem, odwracała twarz w stronę polnej drogi i wysokiej góry, zamykała oczy i mówiła: „Dziś albo jutro spadnie śnieg. Zobaczysz”. 


Potem wracała do środka, zagniatała ciasto i piekła w piekarniku starej, rozlatującej się kuchni, ulubione bułki Małej. 
Miękkie, duże, pełne dziwnych dziurek, czekały na nią rano. Podobnie jak śnieg, bo rzeczywiście padał w nocy - obficie, dużymi, pierzastymi płatkami, bezgłośnie, jakby chciał sprawdzić jakie wrażenie zrobi skoro świt na tej dziwnej, rozczochranej dziewczynce, która wybiegała w koszuli z domu i wskakiwała ze śmiechem w największą śnieżną pryzmę.


***

Ludzie z doliny omijali stary dom na wzgórzu, przemykali obok szybko, kierując się do lasu. Choć czasem z ciekawością spoglądali w stronę miejsca opuszczonego wiele lat temu, wydawało im się, że widzą tam światło, słyszeli też coś jakby tętent końskich kopyt, albo szczekanie psa, a przecież zwierząt brakowało w okolicy od dawna.

Ale jeszcze dziwniejsza była woń dobiegająca od popękanych ścian budynku.

Udawali, że nie czują tego jedynego, trudnego do zapomnienia zapachu świeżego pieczywa, by te omamy nie zawładnęły nimi zbytnio. „Rika piecze bułki” – myśleli ci najstarsi, pamiętający właścicielkę domu, gniadego z jednym okiem, córkę, która uciekła do miasta, wnuczkę, która nie zdążyła tu wrócić. I czekali daremnie na śnieg.  



 






Bułki szwedzkie

Składniki (na 7-8 sztuk):

25 g świeżych drożdży,

220 ml mleka,

37 g masła,

1,5 łyżki płynnego miodu,

½ łyżeczki cukru,

¾ łyżeczki soli,

180 g mąki żytniej chlebowej (typ 750),

150 g mąki pszennej (typ 450)

 

Rozkruszone drożdże mieszamy z łyżką pszennej mąki i cukrem, dolewamy 1/3 szklanki letniego mleka, mieszamy, odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Gdy zaczyn podwoi objętość, dolewamy go do miski z obiema mąkami, solą, roztopionym masłem i resztą letniego mleka, dodajemy płynny miód i wyrabiamy ciasto – najlepiej przy pomocy robota kuchennego. Będzie się lepić, ale tak ma być – można przy wyrabianiu dosypać jeszcze ze 2-3 łyżki mąki pszennej. Gdy zacznie odstawać od ścianek misy, wykładamy ciasto na stolnicę podsypaną leciutko mąką i jeszcze chwilę je wyrabiamy, formując gładką kulę. Odstawiamy ciasto w misce do wyrośnięcia – koniecznie w ciepłe miejsce, miskę można przykryć kuchenną ściereczką. Wyrastanie potrwa ok. 40-50 minut, ciasto powinno urosnąć dwukrotnie.

Wyjmujemy je na blat/stolnicę i wałkujemy na grubość około 1,5 cm. Tak rozwałkowane ciasto trzeba – albo przejechać wałkiem z takimi specjalnymi wypustkami (jak na tłuczku do mięsa), albo nakłuć głęboko na całej powierzchni przy pomocy widelca. Wycinamy z ciasta krążki przy pomocy pierścienia o średnicy 12 cm – warto kupić specjalny, metalowy pierścień cukierniczy, bardzo ułatwia pracę i bułki odpowiednio wyrastają. Resztki ciasta znów zlepiamy, rozwałkowujemy, wycinamy. 

Wykładamy bułki na blachę z papierem do pieczenia, zachowując odległości, na mojej dużej blasze zmieściło się 5 takich krążków. Odstawiamy bułki do wyrośnięcia, „ruszą” pewnie po 20-30 minutach.

Nastawiamy piekarnik na 240 stopni, blachę wkładamy do nagrzanego i pieczemy bułki ok. 7 minut. Radzę, by wkładać blachy pojedynczo, termoobieg może spowodować nierównomierny wypiek. Bułeczki zezłocą się, nawet jeśli trochę za bardzo – i tak będą świetne.

Studzimy je na kratce. Na drugi dzień po wypieku też są pyszne, ale świeżość można zatrzymać zamrażając je, po odmrożeniu nie stracą nic ze smaku i konsystencji.

Bułka szwedzka znakomita jest i na słodko i na słono, z serem norweskim i konfiturą, z łososiem i szpinakiem, z pastą jajeczną, z burgerem roślinnym, z hummusem i pomidorem, każdy znajdzie swoją ulubioną opcję.

Zainspirował mnie przepis z lindasbakskola.se.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz