piątek, 10 czerwca 2016

Zupa z młodych warzyw. Balkon Bistro 2/3

Kilka metrów kwadratowych na zewnątrz. Własny kawałek nieba, z koronami drzew i dachami budynków, z ptakami, gwiazdami, zapachem kwiatów. Jest stolik, krzesła, okno z kuchni... Takie małe bistro na balkonie.


Czasem lubię wyobrazić sobie, że mogę zjeść posiłek przygotowany tylko z tego, co mam pod ręką – w ogrodzie. Wiele pokoleń kobiet i mężczyzn musiało radzić sobie w ten sposób, najczęściej po prostu nie mieli wyjścia.
Teraz, w czasach, gdy wszystko można kupić, a ogródki bywają wykorzystane jako podjazd dla samochodu, to zakrawa na jakąś utopijną eko-perwersję. Tym bardziej, że mój jedyny ogródek mieści się na balkonie...

Ale – mam dostęp do dobrych, wiejskich warzyw. Ostatnio kupiłam pościskane w pęczki prześliczne, małe marchewki i pietruszki. Oprócz nich pora-miniaturkę i cebulę dymkę, soczystą jak cytrus.
Wypłukałam wszystko starannie, oczyściłam te maleństwa, pokroiłam na ciut mniejsze kawałki i wrzuciłam do rondla z odrobiną masła. Dodałam liść laurowy, kilka listków szałwii i po chwili podlałam małą ilością wody. Po kilku minutach duszenia na niewielkim ogniu, dorzuciłam szczyty zielonych szparagów, przepłukane i pokrojone. Nie chciałam zbyt długo gotować, by warzywa się nie rozgotowały. Całkiem jak włoska padrona podlałam warzywa serwatką, jaka została mi po po zrobieniu ricotty – tak, by płyn sięgał nieco ponad warzywa. I sypnęłam małą garstkę farina di mais, czyli włoskiej mąki kukurydzianej (może być też kaszka). Poczekałam aż całość zgęstnieje, doprawiłam do smaku solą i pieprzem i wyłączyłam. Skropiłam jeszcze zupę dobrą oliwą cytrynową. Wlałam do miski, sypnęłam świeże zioła: majeranek, bazylię, oregano złociste. Na wierzchu umieściłam ciut pesto i łyżeczkę domowej ricotty.
Może nie wygląda, może nic to nadzwyczajnego, ale smak tej zupy jest taki, jakby czas się zatrzymał wiele lat temu, gdy powietrze, woda i ziemia tworzyły harmonię, nie zakłóconą przez przemysł, technologię i nienasyconego człowieka.
Utopia? Mrzonki? Niewiele ponad to zostało.

A miska... A ta emaliowana miska, zabytek z ubiegłego wieku, kupiona została na targowisku przy placu Grunwaldzkim. Teraz buduje się w tym miejscu biurowiec. Kupiłam ją, gdy mieszkałam na początku lat 90-tych przy placu Katedralnym, od „ruskich”, podobnie jak drewniany wałek, którego używam do dziś. Przeżyła wiele przeprowadzek, wiele łyżeczek uderzających o jej brzeg, wiele dziecięcych zdumień, gdy ukazywało się jej dno. Takie wspomnienie. :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz