niedziela, 19 sierpnia 2018

Sałatka „Mimoza”


To będzie osobisty i dłuższy wpis, sentymentalny. Wybaczcie.

Może to koniec lata i urlopu wywołały we mnie falę wspomnień, może to za sprawą jesiennego światła, które już towarzyszy wieczornym, rowerowym spacerom wzdłuż Odry. A na pewno zrobił mi to film „Lato” Kiryła Sierebriennikowa (premiera w Polsce - 31 sierpnia 2018). Niby błaha, muzyczna historia, ale wyjątkowo szeroko otwierająca moje drzwi do czasów nastoletnich, pozornej beztroski, buntu... Rosyjska młodość nie tak daleka od polskiej, wierzcie mi.

Wychowałam się w małym mieście, w bloku, w czasach PRL-u. Na półkach segmentu elegancko świeciły kryształy, na ścianie wisiała słomianka, a na telewizorze stała szklana, kolorowa ryba. Telewizja nadawała dwa programy, oprócz nachalnej propagandy, którą jako dziecko miałam tam, gdzie mieli ją świadomi rzeczywistości dorośli, był „Zwierzyniec”, „Teleranek”, „Pora na Telesfora”, „Wakacje z duchami”, „Stawiam na Tolka Banana”, „Janosik”. Dzieciaki na podwórku grały w klasy, kapsle śmigały w wyścigu pokoju, skakało się „w gumę”, mama rzucała z balkonu kanapkę i jabłko w szarej, papierowej torbie. No i byli sąsiedzi, dużo sąsiadów. Nie trzeba było imienin, ani innej, specjalnej okazji, by pojawił się w domu ktoś z wódeczką, a już na stole – ni stąd, ni zowąd – lądowały jakieś pomidory z cebulą, ogórki, grzybki marynowane, sałatki, zdobywane z trudem wędliny. Moja mama była i jest mistrzynią stwarzania czegoś z niczego, sąsiedzi wiedzieli, że u Helenki nie ma to tamto. Były śmiechy, opowiadanie jakichś historii rodzinnych, kawałów, dzieciom uszu się nie zatykało, ale pamiętam te kamuflaże słowne, żeby nie powiedzieć wprost, a jednak...

Dlaczego o tym piszę na blogu kulinarnym? Taka sałatka jak ta rosyjska „Mimoza”, może wydawać się w czasach awokado, anchois, caprese, krewetek i sushi, jakimś mega oldskulem, archaicznym kiczem, często obśmiewanym za radziecki image. Te zielone pietruszki, okropne, tłuste majonezy, róże z marchewki, groszki, wycinane rzodkiewki, mięsne jeże... Strasznie passe. A ja, no cóż, oddałabym wszystko, najbardziej wyszukane, nadęte i drogie restauracyjne miniporcyjki, by wróciły czasy* takich spotkań sąsiedzkich, takiej prostoty w kontaktach międzyludzkich, większej życzliwości, większej sympatii niż rzucenie zdawkowego „dzień dobry” na klatce schodowej. I takich stołów, zastawionych naprędce, od serca, czym chata bogata.

Nie śmieję się więc z majonezowych śledzi pod kołderką, z sałatek, które chcą być eleganckie, wycinanych z buraków kwiatków i łabędzi z kurzych udek. Każdy, gdy wokół jest źle, chce żyć ładniej, normalniej. Stół dobrze to pokazuje, podobnie jak szacunek i sympatię dla gościa. Wspólny, niekoniecznie rodzinny czas przy domowym stole, wart jest dużo.

Taka wspólnota już nie wróci? Koniec balu? Cześć pieśni? Kto wie. Rówieśnicy moich synów sadzą pomidory na działkach, nie oglądają telewizji, grają w planszówki i badmintona, robią sałatkę jarzynową, spotykają się na grillu... Podobno też wracają do mieszkań w blokach, więc może coś z tego jeszcze będzie.

Pażywiom, uwidim.

*Nie jest to tęsknota polityczna.

Składniki (porcja dla kilku osób):
3 średniej wielkości ziemniaki,
3 średnie marchewki,
3 jajka ugotowane na twardo,
1 cebula,
2 łyżki octu winnego,
Puszka albo pół słoiczka sajry (tylko w ostateczności może to być inna ryba) – w dobrych sklepach absolutnie do kupienia,
Średni słoiczek majonezu,
Sól, pieprz, zielenina (koperek, pietruszka).


Ziemniaki i marchewki gotujemy w mundurkach. Studzimy, obieramy i ścieramy na tarce z dużymi otworami.
Jajka na twardo dzielimy na białko i żółtka. Cebulę kroimy w jak najcieńsze piórka, zalewamy wrzątkiem, dolewamy ocet i zostawiamy na 5 minut, po tym czasie odcedzamy.
Rybę wyjmujemy z puszki (słoiczka), rozdrabniamy widelcem.
Białka ścieramy na tarce, żółtka rozgniatamy przy pomocy widelca.
W szklanej misce, albo słoju z szerokim otworem, układamy warstwami, po kolei:
Ziemniaki (połowę), marchewkę (połowę), rybę (całość), białka (całość), majonez (kilka łyżek), resztę marchewki, cebulę (całość), majonez (kilka łyżek), resztę ziemniaków, majonez (kilka łyżek), żółtka. Każdą warstwę doprawiamy delikatnie solą i pieprzem. Wierzch posypujemy koperkiem i natką.
Odstawiamy do lodówki na 2-3 godziny.
Z dobrym, świeżym chlebem i zimnym, białym winem, albo zmrożoną wódeczką (bez przesady jednak!), a przede wszystkim – w dobrym towarzystwie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz