wtorek, 19 maja 2015

Shortbread z Bretanii


Łazi za człowiekiem namolnie, wwierca się w każdą komórkę ciała, nie odpuszcza, gdy ofiara opędza się jak od natrętnej, nie dającej spokoju myśli. Powoduje, że w środku nocy kręci się kogel-mogel, lepi knedle ze śliwkami, wygrzebuje resztki herbatników z zapomnianych opakowań, ssie ziołowe tabletki na gardło.
Drwi z tego, że „poosiemnastejjużsięnieje”, wyszydza wieczorny zryw sportowy, wie, że na nic to wszystko. Ochota na słodkie.

W moim przypadku przybrała ostatnio postać maślanego, rozsypującego się pod zębami, jak sucha fontanna karmelowych okruszków, obrzydliwie tuczącego cudu. Brzydkie, niepozorne kostki, urzekają każdym, cholernym, rumowo-waniliowym kęsem. No i te kawałeczki czekolady...
Shortbread. Powinni go wpisać do jakiegoś rejestru słodyczy zakazanych. Na grzeszną pokusę.

Przepis bretoński, ponoć tradycyjny, użyczony przez Erica Lanlarda w książce „Chocolat”.*

Składniki(na blaszkę 21/32 cm):

350 g mąki,
Szklanka ciemnego cukru,
250 g masła,
6 żółtek,
2-3 łyżki ciemnego rumu,
2 łyżki cukru z prawdziwą wanilią,
120 g czekoladowych drobinek (albo posiekanej drobno gorzkiej czekolady),
Drobny cukier do posypania wierzchu (można normalny cukier rozdrobnić w malakserze)
.

Formę wykładamy papierem do pieczenia, piekarnik włączamy, by się nagrzał do temp. 180 stopni.
Do miski wsypujemy mąkę, cukier, dodajemy pokrojone w kostkę masło. Jeśli używamy malaksera, wystarczy chwila, by wymieszać składniki do uzyskania konsystencji okruchów. Jeśli nie dysponujecie takim błogosławieństwem – trzeba mieszankę rozcierać w palcach. Osobno ubijamy 5 żółtek z cukrem z wanilią i rumem (cukier powinien się rozpuścić). Łączymy ze sobą suche i mokre składniki – krótko, ale dokładnie. Dosypujemy czekoladę, mieszamy.
Umieszczamy ciasto w formie, wygładzamy jego powierzchnię, by miało wszędzie mniej więcej taką samą grubość (łatwiej to zrobić zwilżonymi wodą dłońmi).
Pozostałe żółtko ubijamy i smarujemy nim wierzch. Na końcu można zrobić widelcem wzorki. Wkładamy ciasto do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok. 35 minut. Powinno się ładnie, lekko zrumienić. Studzimy w formie przez kilka minut, a potem przenosimy je na kratkę. Posypujemy od razu drobnym cukrem, a gdy ciasto będzie jeszcze ciepłe, kroimy je na zgrabne prostokąty (potem będzie trudniej) i przekładamy do metalowej puszki albo słoja.

No i nie ma zmiłuj się...

*Wyd. Mitchell Beazley, Londyn 2013.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz