poniedziałek, 1 grudnia 2014

BDP i DMS. O jedzeniu w pracy (czy aby na pewno?). Część 5


Dziś w pośpiechu totalnym… „Mało casu, kruca bomba”, a nawet coraz mniej. :(

I choć taka przemyślna wydałam się sobie, jak nie przymierzając Martha Stewart Śniadaniowa, bo wczoraj większa część pudełeczek przygotowana, to jednak wir porannych zdarzeń nie do uniknięcia.
Poniedziałkowa trąba powietrzna szalała skoro świt w moim mieszkaniu jak diabeł tasmański z kreskówki*, wyrzucając na zewnątrz od czasu do czasu gwałtownie kanapki, pulpety, jajka, koty, części garderoby, telefon, aparat fotograficzny, by ukonstytuować się przy drzwiach wyjściowych w postaci rozczochranej, przyobleczonej w niebieską puchówkę, naciągającej czapkę na głowę, chwytającej oddech i torbę. Dopiero na przystanku, a potem w tramwaju, strząsając kocią sierść z odzieży, poszukując rozpaczliwie gumy do żucia po kieszeniach i w torbie, analizując sen, którego już nie pamiętam, ochłonęłam nieco i dopadła mnie po raz n-ty ta sama myśl: „To szaleństwo”.
I bez względu na to jakiego dnia tygodnia, pory roku, stanu ciała i duszy doświadczam, to jedno się nie zmienia. Szaleństwo to moje trzecie imię. Danuta Maria Szaleństwo.

W przebłysku świadomości i chwili bezruchu uwieczniony dziś rano został taki oto zestaw:
- dwie kanapki z pastą z awokado, twarożku, pesto, z suszonymi pomidorami,
- kawałek niedzielnego ciasta (jabłka i gruszki pod kakaowo-marcepanową kruszonką),
- sałatka jarzynowa (z wczoraj),
- zapiekanka ziemniaczano-warzywno-grzybowa (z wczoraj),
- rukola z serem feta, kilka pomidorków koktajlowych,
- sos z oliwy, kiszonej cytryny i pesto.

Jednakowoż to jest/był Bardzo Dobry Poniedziałek.

PS. Owsianka tym razem zjedzona w domu. Choć nie pamiętam tego zbyt dokładnie.

*Właśnie ten:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz