środa, 22 lipca 2015

Consumela. Opowieść kulinarna cz. 11

Dzień zapowiadał się tak piękny, jak ciepła, pachnąca bułka przełamywana w dłoniach.
Nasturcje wspinające się po ścianie werandy, wyciągały okrągłe listki w stronę słońca. Na skwerze przy domu Consumeli psy biegały radośnie, podrzucając w górę uśmiechnięte pyski. Z pobliskiej piekarni dobiegał zapach porannego wypieku i śpiew Mitro, rumuńskiego przystojniaka, który jak żaden inny spośród czeladników, potrafi formować kształtne bochenki.

Consumela zawsze poznawała, który chleb wyszedł spod jego ręki. Nie zauważała za to przeciągłego, pełnego zachwytu spojrzenia jakim ją obdarzał, nie słyszała jego myśli, w których złocistą skórę pięknej klientki porównywał do skórki doskonale wypieczonego, lśniącego bochna, a miłe krągłości - z apetycznym splotem chałki.
Lubił swoje mocne dłonie, kochał kraj, który go przygarnął i stare, swingujące piosenki. Zagniatając z pasją ciasto na pan con olivas i nucąc ulubioną piosenkę Sinatry, marzył jednak nie o odpoczynku dla rąk i powrocie po pracy do maleńkiego pokoiku, ale o wyjściu wieczorem do nadmorskiej restauracyjki, z tą melancholijną, ciemnowłosą dziewczyną u boku…

Consumela wbijała zęby w kromkę chleba z guacamole i z wzrokiem utkwionym ponad dachami domów, myślała o swojej zakończonej niedawno, długiej podróży, podczas której chciała coś zgubić i coś znaleźć. A może kogoś…?
Oprócz dobrych wspomnień, przywiozła z niej pamięć zupełnie nowych smaków, spisywała teraz wszystkie poznane przepisy, żeby nie zgubiły się, nie znikły w otchłani pamięci, jak kolczyk, który wpadł jej kiedyś do studni. Chciała, by stały się niczym chleb wkładany codziennie i wielokrotnie do czeluści pieca, wyjmowany z radością, zawsze niezawodny.

Przypomniała sobie, co mówiła jej babka o chlebie. „Jaka noc, taki dzień, jaki zakwas, taki chleb”. „Z dobrym chlebem jak z małżeństwem. Masz posmarować byle czym, nie smaruj wcale”. „Chleb nie chłop. Nie wyrzucaj!”. No tak, zakwas. Bez niego nie będzie jej ulubionego, ciemnego jak wesołe oczy Mitro, chleba. Nie zawsze miała czas, by piec go sama, zresztą ten z piekarni był naprawdę dobry. Na razie postanowiła zrobić własny, żytni zakwas.

Przygotowała spory słój ze szklanym wieczkiem, wykorzystywany w jej rodzinie w tylko jednym celu od co najmniej trzech pokoleń, wsypała do niego pół szklanki pełnoziarnistej, żytniej mąki, zalała połową szklanki wody, wymieszała widelcem, przykryła, lekko nie domykając i odstawiła na półkę w kuchni. Miała zamiar powtarzać tę czynność przynajmniej przez pięć najbliższych dni, mieszając zawartość od czasu do czasu. Przez ten czas zakwas powinien nabrać mocy, która podniesie ciężkie ciasto i sprawi, że chleb zyska ten jedyny w swoim rodzaju, zdecydowany smak i aromat.


Uśmiechnęła się do myśli o własnym chlebie i do słów piosenki brzmiących czysto, wyraźnie:

"Don't you know, little fool, you never can win?
Use your mentality, wake up to reality"
But each time that I do just the thought of you
makes me stop
Before I begin
'cause I've got you under my skin.
*

Cdn.

*”I've got you under my skin” - Frank Sinatra , album “Sinatra`s Sinatra” (1963). Słowa, muzyka: Cole Porter.
Zdjęcie archiwalne: tastearts.com.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz