czwartek, 7 sierpnia 2014

Salve pomodori!


Pierwsze w tym roku pomidory nie ze sklepu. Kupione od pomidorowej babuleńki skoro świt, lśniące i ciepłe od słońca malinówki. Niektóre jeszcze z zieloną obwódką, przypominającą mi działkę moich rodziców i desperację Mamy w walce z ogrodowymi złodziejami. Gdy tylko pomidory przybierały odpowiedni kształt Mama zrywała je i wykładała na wyłożonej papierem, dużej szafie. Miło było wejść na krzesło i patrzeć na te dojrzewające w domowych warunkach bawole serca, malinówki i żółte odmiany. Pachniało gałązkami (uwielbiam ten zapach!), a kolory i kształty tworzyły jedyną w swoim rodzaju, pomidorową mozaikę. Gdy przychodził ich czas, z szafy wędrowały do salaterki, albo na kanapkę, na której można było niemalże rozsmarować mięsisty, aromatyczny miąższ. Zanim zaśpiewam smętnie „Addio pomidory” witam się z nimi grzanką z awokado, oregano i bazylią...

PS. Nie ma to jak śniadanie zjedzone w dobrym towarzystwie, nawet, gdy towarzystwo gardzi pomidorami, a po części także współbiesiadnikiem.;) Kicia zawsze korzysta z tego, że przygotowuję plan do zdjęcia, uważa, że ścielę jej tymi serwetkami i obrusami godne kociego majestatu łoże. Niech jej będzie... :)


2 komentarze:

  1. uwielbienie do pomidorów mamy chyba rodzinnie we krwi :). PS. a w mojej lodówce: sok pomidorowy, dwa serki pomidorowe i pomidory przygotowane na trzy sposoby ;)).

    OdpowiedzUsuń
  2. :):) Gdy tylko zaopatrzę się w kolejne pomidory z ogródka, zrobię moją ulubioną sałatkę - z fetą, sosem czosnkowym i słonecznikiem :).

    OdpowiedzUsuń