piątek, 13 czerwca 2014

Consumela. Opowieść kulinarna cz. 4

I tym razem jest to nowy odcinek, ten najstarszy musi jeszcze trochę poczekać. Sprowokowała mnie do jego napisania dzisiejsza, nacechowana pechem data, oraz fakt, że będziemy mieć prawdopodobnie nową panią minister czy też, jak wolą niektórzy, ministrę kultury.

Consumela zerwała kartkę z kalendarza i odruchowo przeżegnała się. Nie dość, że to był piątek 13-go, to w dodatku wypadały imieniny Antonia! Nie wróżyło to najlepiej. Antonio tego dnia jeszcze mniej myślał o Consumeli niż zwykle, zakładał swoją najbardziej błyszczącą, fioletową koszulę, kładł na włosy więcej żelu niż miała go na głowach cała reprezentacja piłkarzy i przechadzał się po miasteczku z gitarą oraz miną zdobywcy.

Aparycja Elvisa sprawiała, że od razu roiło się wokół niego od dziewcząt, a wściekła Consumela skupiała się od rana na tym, co by tu przygotować, żeby swoją wędrówkę Antonio zakończył u niej.
„Już ja cię zwabię, ty królu mydła i brzytwy” (Antonio miał zakład fryzjerski, była to przykrywka dla jego ciemnych interesów z braćmi Consumeli) – dziewczyna miała plan.
„Biszkopt – taaak, zacznę od niego. A właściwie to dlaczego ten biszkopt, a nie ta biszkopta? A może jednak makowca, a nie makowiec, albo sernica, a nie sernik. Jak już ciasto jest takie charakterne, wyrośnięte, o bogatym smaku, to powinno być rodzaju żeńskiego” – pomyślała i z rozmachem wbiła do miski 5 białek, ubijając je tak, jakby swoją frustrację chciała zamienić w lekką jak marzenie i sztywną, jak włosy Antonia, pianę.


Pod koniec dosypała ¾ szklanki cukru i nadal wywijając trzepaczką, dołożyła po kolei 5 żółtek. Osobno zmieszała ze sobą przesianą jak jej złudzenia, mąkę pszenną w ilości ¾ szklanki i ¼ szklanki mąki ziemniaczanej. I dodawała bardzo delikatnie tę mieszankę do piany, rozmyślając nadal o subtelnościach płci kulinarnej.
„Zrobiłam świetną tortę z kremą czekoladową. Albo – ta keksa z lukrą cytrynową była rewelacyjna. A jak coś nie wyjdzie to niech będzie po męsku – ten napoleonek kompletnie nieudany, wuzetek był do niczego, bez nie nadawał się do zjedzenia... W końcu nie na darmo mamy zakalec, a nie zakalcę!”.
Oj, nie były to bynajmniej subtelne rozważania – w przeciwieństwie do lekkiego jak puch ciasta, które Consumela umieściła w 23-centymetrowej tortownicy, wyłożonej papierem do pieczenia. Włożyła biszkopt, ups, pardon – biszkoptę, do piekarnika nagrzanego do temp. 170 stopni i pozostawiła ją tam na 30-40 minut. A gdy już się upiekła, wyjęła gorącą formę i... rzuciła z wysokości kolan na podłogę*. „Kiedyś Ciebie tak rzucę, draniu”- wyszeptała, odstawiła ciasto do wystudzenia w uchylonym piekarniku i zabrała się za przygotowanie bitej śmietany. Miała przyszykowane świeże truskawki i pachnące borówki, do śmietany dodała odrobinę kajmaku. Planowała przekroić „biszkoptę” na trzy części, nasączyć każdą z nich herbatą z wodą różaną, przełożyć śmietaną i owocami, a wierzch posmarować resztką śmietany i wycisnąć na niego miąższ marakui.

Zadowolona, sprzątała kuchnię i kończyła w myślach swój manifest: „Niech żyje biszkopta! Kucharzynie, cukierniczki , maestry sztuki kulinarnej – koniec z top i master szefami!”. Ale w tym momencie jej bunt musiał ostygnąć, bo zza okna dobiegła pieśń:

„...Low mi dżender, low mi tru, ol maj drims fulfil,
For maj darling aj low ju, end aj olłejs łil...”

Jego angielski był równie żenujący, jak maślany wzrok, gdy to śpiewał, ale cóż – Consumela miała wyjątkową słabość do takich słodkich jak biszkopt z kremem, czy też biszkopta z kremą, łajdaków.

Cdn. D.

*To jest sprawdzony przepis i sposób na doskonały biszkopt. Dzięki temu rzucaniu, powietrze z ciasta uchodzi szybko, nie powodując stopniowego opadania ciasta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz